3.5,,Kocham cię"

160 10 0
                                    

Stałam przy oknie wychodzącym na dziedziniec i przyglądałam się rozgrywającej się tam scenie. Wyprowadzono na kamienny dziedziniec dwie postacie w szaro-zielonych płaszczach. Jedna była niższa, a druga wyższa, ale szczuplejsza. Kaptury płaszczy miały naciągnięte na głowy, tak że ich twarze skryte były w cieniu. Na środku placu stał Flard, a obok niego Toln. Wargalowie podprowadzili zwiadowców na odległość deóch metrów od mojego kuzyna. Na znak dany przez chłopaka, jeden z wargali zdjął mężczyzną kaptury. Zobaczyłam, że na dziedzińcu stali Halt i Gilan. Twarz Halta była jak zwykle kamienna i spokojna, ale dało się na niej zauważyć zmęczenie. Za to twarz Gilana wykrzywiał grymas wściekłości. Szarpał się i starał uwolnić z więzów zawiązanych na jego nadgarstkach. Rozejrzał się wściekle, ale nic nie powiedział.

-A gdzie trzeci?- Spytałam stojącego obok mnie strażnika.

-Zaraz go zobaczysz, pani.

W tym momencie na dziedziniec wniesiono wychudzoną i nieprzytomną postać w podartych ubraniach. Will! Twarz miał całą posiniaczoną, podobnie jak gołe ramiona. Na ubraniach i twarzy widać było krew. Gdy Gilan dostrzegł przyjaciela wpadł w jeszcze większą złość.

-Coście mu zrobili?!- Zawołał, a ja usłyszałam go tak jakbym stała obok niego, a nie cztery metry wyżej.

-Nic szczególnego.- Zaśmiał się Toln.- Tylko zapytaliśmy go o parę rzeczy, a on nam nie chciał odpowiedzieć.

W oczach Halta dostrzegłam nienawiść. Patrzył na niego tak, jakby chciał, żeby mężczyzna padł nagle rażony piorunem na ziemię i nigdy się nie podniósł. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.

-Kto mu to zrobił?!- Krzyknął Gil.

-Jak to kto?- Spytał z udawanym zdziwieniem doradca.- Wasza przyjaciółka, a nasza władczyni Hana Morgorath.

Dwaj zwiadowcy zamarli ze śmiertelnym przerażeniem wymalowanym na twarzach, a ja cofnęłam się nagle od okna. Spojrzałam na swoje dłonie. Były całe we krwi. Wiedziałam, że to nie jest moja krew, tylko cudza. Nie. To nie mogła być prawda. To nie ja zrobiłam to Willowi. Nie ja. Nie byłabym w stanie. Nie mogłabym. Poczułam, że się duszę. Złapałam się za szyję, brudząc krwią całą sukienkę i twarz. Było mi słabo. Nagle poczułam, że spadam. Spadam w dół wśród ciemności. Niespodziewanie z czerni wyłonił się twarz Willa cał w sińcach i krwawiących ranach.

-Kochałem cię, ufałem ci. A ty jak mi się za to odwdzięczyłaś?- Usłyszałm jakby wewnątrz swojej głowy. Chciałam coś powiedzieć, jednak z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Leciałam dalej w dół i widziałam coraz więcej twarzy Willa wykrzywionych z bólu. Coraz trudniej mi było oddychać. Gardło coraz bardziej miałam ściśnięte z przerażenia. Nagle wszystko zniknęło, a ja upadłam na twardą ziemię, prosto w kałużę. Spojrzałm i przeżyłam szok. Zamiast w wodzie, leżałam we krwii. Czerwona pożoga znajdowała się na mojej czarnej sukni i na płaszczu, które wsiąkały w siebie coraz większe jej ilości. Włosy miałam całe w lepkiej substancji, podobnie jak ręce i twarz. W tym momencie dostrzegłam leżącą postać. Zerwałam się na równie nogi i podbiegłam do niej.

-Will!- Krzyknęłam. Leżał na plecach i się nie poruszał. Wyglądał tak samo jak na dziedzińcu, gdy został wniesiony przez żołnierzy. Przyłożyłam ucho do jego nosa, ale nie oddychał. Przypadłam do jego klatki piersiowej, ale nie usłyszałam bicia serca. Łzy popłynęły mi z oczu.

-Will!- Wołałam.- Will! Obudź się! Spójrz na mnie! Powiedz coś! Nie! Nie możesz umrzeć! To nie może być prawda! To nie może być prawda!

Przytuliłam do siebie jego martwe ciało i szlochałam. Było cicho, a moje zawodzenie słychać było trzykrotnie lepiej. Nagle się zachwiałam i poczułam, że znowu lecę. Walnęłam o posadzkę. Coś poleciało i spadło z głośnym hukiem. Otworzyłam oczy. Nie znajdowałam się na pustej przestrzeni, tylko w gabinecie ojca, a obok mnie nie leżał martwy Will, tylko krzesło, z którego spadłam. Leżałam na podłodze oddychając szybko. Nadal nie mogłam się otrząsnąć po koszmarze sennym. Miałam ochotę wstać i pobiec do lochów, sprwadzić czy z chłopakiem na pewno wszystko dobrze, ale obawiałam się, że gdy się podniosę znowu upadnę na ziemię. Kręciło mi się w głowie, a od drewnianej podłogi czułam chłód. W końcu udało mi się opanować. Siadłam i ostrożnie stanęłam na nogach. Podeszłam do biurka i oparłm się rękami o jego blat. Czułam się podle. Ten sen był tak paskudny, że nie mogłm się uspokoić. Mój mózg był w stanie myśleć tylko o jednej rzeczy: zobaczyć Willa. Odetchnęłam głęboko, nasunęłam kaptur na głowę i już chciałam wyjść, gdy dostrzegłam coś białego pod regałem z książkami ojca. Schyliłam się i wyciągnęłam trzy pogięte kartki zapisane pismem ojca. Zainteresowały mnie, jednak nie przejrzałam ich od razu, tylko wsadziłam do kieszeni. Najpierw Will. To było dla mnie w tamtym momencie najważniejsze. Wyszłam z gabinetu i ruszyłm w kierunku lochów. Był wieczór i wszyscy byli zaspani. Zeszłam po schodach do lochów, od strony celi Willa. Nie chciałam przechodzić obok Halta i Gilana. W tym stanie nie zniosłabym ich spojrzeń i uwag Gilana. Zeszłam ze schodów i ostrożnie zajrzałam do chłopaka. Spał na ziemi i co jakiś czas mruczał coś pod nosem. Usiadłam obok wejścia do celi, oparłam się plecami o kamienną ścianę i podciągnęłam nogi pod klatkę piersiową. Rękami objęłam nogi, a twarz ukryłam w kolanach. Zaszlochałam cicho. To wszystko mnie przerastało. Nagle poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu.

-Nie płacz.- Usłyszałam cichy głos. Podniosłam zaskoczona głowę i zobaczyłam Willa siedzącego tuż przy kratach. Byliśmy w sporym oddaleniu od zwiadowców, więc jeśli byśmy szeptali, nie powinni nas usłyszeć.

-Will.- Złpałam go za rękę.

-Nie płacz, Hana.- Powtórzył.- Wszystko się jakoś ułoży.

Uśiechnęłam się blado. ON przekonywał MNIE, że wszystko będzie dobrze.

-Mam taką nadzieję.- Szepnęłam.- Przepraszam.

-Za co?

-Za to, że teraz tu siedzicie. Że tak się to wszystko potoczyło.

Łzy popłynęły mi po policzkach. Will wyciągnął rękę pomiędzy prętami i otarł je. Uśmiechnęłam się do niego.

-Nie musisz przepraszać. Nie miałaś wyjścia.

-Tak myślisz?

-Tak.

Zamilkliśmy. Siedzieliśmy tak w ciszy, trzymając się za ręce. Warty, które trzymali wargalowie zmieniały się raz po raz. Wargalowie nie zwaracali na mnie uwagi, ponieważ nakazałam im to w myślach. W końcu uścisk Willa zelżał, a ja usłyszałam jego równy i spokojny oddech. Ostrożnie wysunęłam dłoń z dłoni chłopaka i podniosłam się.

-Kocham cię Will.- Wyszeptałam i ruszyłam do swojego pokoju.

DSC: Przeszłość można wykorzystać (część III,IV)/zwiadowcy [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz