XXI. Biedny pan doktor

624 175 99
                                    

— Nie rozumiem. Kompletnie cię nie rozumiem, Aniu! — Diana szła z nią pod rękę, przecinając ścieżki Lasu Duchów. Za chwilę miały dojść do rozstaju dróg, gdzie czarnowłosa miała skręcić do swojego domu, więc chciała jak najwięcej i najszybciej wydobyć z dziewczyny, lecz rudowłosa bez żadnych wyjaśnień posłała jej całusa i kryjąc emocje, pospieszyła do domu. 

Maryla rozwieszała na dworze ostatnie koszule, które dopiero co wyprała, lecz widząc wchodzącą do środka Anię - pospiesznie skończyła pracę i zatrzymała ją w kuchni.

— Aniu? Cóż się stało? Czemu nie chciałaś zatańczyć z Gilbertem? Mam nadzieję, że nie drzecie ponownie kotów? Wiesz przecież, że to dobry chłopak, a na pewno nie zrobił nic zł...

— Co wy wszyscy macie z tym Blythe'm? — wtrąciła rudowłosa, zdejmując kapelusz i rozwiązując kokardę z włosów — Jak chcecie, to go przygarnijcie!

Ania zostawiła zdziwioną Marylę, wbiegając po schodach tak szybko, jak tylko mogła. Co oni wszyscy w nim widzieli? Co ona sama w nim widziała? Przecież jej ideał całkowicie odbiegał od wizerunku chłopaka. Szare oczy ostatni dzisiaj już raz zerknęły w lustro. Może ono przepowiedziałoby jakąś przyszłość? Oczy Gilberta coś tam malowały w jej głowie, lecz bardzo niewyraźnie. 

— Nie, to zdecydowanie nie mogła być miłość... — pomyślała Ania, składając swoje ubranie. Uklęknęła przy łóżku do modlitwy, mimo wszystko dziękując Bogu za przyjaciela...

✺✺✺

Na czarnym niebie tliły się gwiazdy, które otaczały pełny księżyc, zaglądający do domu państwa Linde. Gdy Tomasz leżał w mokrym od potu prześcieradle, jego syn jechał już po Gilberta Blythe'a, który smutno siedział przed domem, oglądając gwieździste niebo. Nieprzespana noc jakoś nie zrobiła na nim wrażenia. Do szkoły dopiero iść miał jutro, więc wcale się nie pośpieszał. Dosłownie przed minutą zaczęła się niedziela, więc miał zamiar tylko iść do kościoła, po czym odpocząć przy kolejnym podręczniku medycyny. Tomasz Junior zauważył go i począł zawracać, gdyż chłopak do niego podbiegł. 

— Gilbercie! Potrzebujemy cię! Tata... On... Proszę! — mówił, ale Gilbert już dawno zdążył wsiąść do kabrioletu, więc pozostało im tylko nakazać koniu "Wio!".

Zapłakana Małgorzata trzymała w jednej ręce jego siną dłoń, a drugą co chwilę sprawdzała temperaturę. Tomasz uśmiechał się do niej stale, widząc w jej zmarszczkach ich wspólnie spędzony czas. Zawsze się nim opiekowała. Mogli się pokłócić o cały majątek, a ona i tak zakładała mu szalik, gdy chciał wyjść. Wspomnienia wycisnęły z niego najszczersze łzy. Była jego Małgosią, nie Małgorzatą.

— Dziękuję ci, najdroższa — wyszeptał, kaszląc. — Nie mogłem wybrać sobie lepszej żony.

Wraz z westchnięciem wchodzącego Gilberta, pan Linde odetchnął po raz ostatni.

✺✺✺

— Aniu... Muszę udać się po śniadaniu do Małgorzaty, mam złe wieści — pomogła Ani rozkładać stół Maryla. Tola i Tadziu jeszcze spali zmęczeni, więc zdecydowały, że wolą jak bliźniaki odpoczywają, niż ścigają się miedzy ich nogami. — Pan Linde nad ranem umarł... Ich parobek dopiero co przyszedł z informacją. 

— Ojejku! Przecież to okropne! — zmartwiła się Ania, prawie upuszczając talerz. — I ja powinnam się do pani Małgorzaty udać. Lecz to dopiero po pogrzebie, pewnie odbędzie się jutro? Dobrze więc, zabiorę moich uczniów. Pan Linde przecież był takim aniołem! Mam nadzieję, że skrzydła poprowadziły go dokładnie tam, gdzie wylądować miał.

— Smutno mi z powodu Gilberta, bo...

— Co znowu z nim? — wtrąciła się Ania. — Po prostu nie chciałam z nim...

— Nie, Aniu! Nie zdążył pomóc, bo zanim doszedł do nich, Tomasz był już martwy. Po ostatnim powodzeniu pewnie był już pewny swojej profesji, ale teraz pewnie siedzi na, jak to ty mówisz, "dnie rozpaczy". Zaprawdę, Aniu, uważam, że...

— Jakim powodzeniu? — spytała, ze zdziwieniem wpatrując się w nalewającą herbatę Małgorzatę. 

— Ale jak to, Aniu? Ty nic nie wiesz? Myślałam, że Małgorzata wszystkim zdążyła opowiedzieć! Niespotykane! 

Anna Shirley biegła. Las Duchów nie był już taki straszny, a Jezioro Nimf nie robiło już na niej żadnego wrażenia, a przynajmniej wtedy. Jak mógł jej o tym nie powiedzieć? Aniu, ale już nie wiń tego biednego pana doktora! Uratował życie temu malcowi i próbował uratować pana Linde! Na pewno był zrozpaczony. Brudne od błota buty na ten moment nie miały znaczenia. Gdy zobaczyła siedzącego na schodach chłopaka, kryjącego twarz w dłoniach, aż sama uroniła łzę. Usiadła obok niego i usłyszała ciche łkanie. 

— Już dobrze... Ćśiii... — próbowała go uciszyć. Chciała go objąć, lecz jedna ręka okazała się za krótka, więc odciągnęła jego przylepione do twarzy ręce i przechyliła w swoją stronę jego twarz. Łzy wyryły już na jego policzkach ścieżkę, a chłopak, chcąc by Ania nie widziała, że płacze - zamknął oczy. — Spójrz na mnie. Proszę...

— To moja wina! Jakbym zdążył, to...

— Nie, to nie jest twoja wina, Gilbercie. Nic nie zrobiłeś, więc...

— A powinienem! — krzyknął, znowu zanosząc się płaczem. Pierwszy raz naprawdę płakał. To już nie było uronienie łzy, bo wspomnienia. To był prawdziwy smutek. — Nie byłbym dobrym lekarzem...

— O czym ty mówisz! Uratowałeś życie małemu Antkowi! Nie zawsze jesteśmy w stanie pomóc całemu światu, musisz się z tym liczyć, słonko.

Gilbert spojrzał na nią z powagą. Czy to ostatnie słowo to... On sam stworzył je w swojej głowie, czy ta rudowłosa nauczycielka naprawdę nazwała go słonkiem? Nie, na pewno nie. Coś mu się pomyliło. Ich oczy toczyły teraz walkę. Szary i brąz wpatrywały się w siebie, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będą miały okazję spotkać się bliżej.

✺✺✺

Okej! Zostało nam jeszcze trzynaście rozdziałów! Choć jeszcze myślę, czy nie połączyć kilku w dłuższe. Pewnie wtedy zmieniłyby się w osiem, dziewięć? Nie mam pojęcia, pokombinuję!

Mam nadzieję, że jeszcze was nie zanudzam, hihi! 

A teraz odpalam Avicii i zabieram się za okładki. No i oczywiście zapraszam na profile @a_ish_a i @Melanie_Blusien ! 

Gilbert z Białych PiaskówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz