I. Okruszek, który zawiera największą słodycz

1.5K 228 104
                                    

Gdy już sierpniowe słońce zawisło na najwyższej swojej wysokości, Gilbert zaczął ustawiać wypolerowane przed chwilą łyżki na drewnianym stole.

— Gilbert, twój ojciec źle się czuje. Pojadę z nim do doktora, do Charlottetown. Obiad masz uszykowany, wrócimy późno, nie czekaj na nas — na jednym wdechu oznajmiła pani Blyhte i natychmiast wybiegła z Janem na dwór. 

Zmartwił się nagłym pogorszeniem stanu zdrowia ojca, choć wiedział, że powoli zbliża się ich pora. Nic nie trwa wiecznie. Tak samo myślał o złości rudowłosej Ani. Tak samo myślał o uczuciu, które do niej żywił...

Z poirytowaniem odłożył szmacianą ścierkę i schował łyżki do szuflady. Odechciało mu się jeść. I tak pewnie nie było to specjalnie nadzwyczajne pożywienie. Wrócił do swojego malutkiego pokoiku i usiadł na niepościelonym łóżku. Prześcieradło przypominało mu kolorem suknię, w której Ania wystąpiła podczas koncertu w Białych Piaskach. Biała suknia, która powiewała na jasnej sylwetce dziewczyny, dodawała jej uroku i wyglądu... Panny Młodej...
Nad uchem dziewczynki zagościła biała różyczka, która została wcześniej wpięta tam przez Dianę, jej najlepszą przyjaciółkę. Promieniała jak księżyc w pełni, wśród ciemnych, mało znaczących dla chłopaka ludzi... Gdyby tylko Gilbert wiedział, że ten cwany Billy Andrews widział ją w tym stroju pierwszy, a no i nawet zawiózł ją na koncert - z pewnością mógłby pokazać mu jak ziemia wygląda z bliska. No, może ewentualnie kałuża. 

— Białe Piaski... Więc to moje przeznaczenie — pomyślał ciemnowłosy i głęboko westchnął. Nie żałował oddania posady. Wiedział, że Ania jest i tak w stanie nauczyć dużo więcej, a raczej bardziej,rozszerzając perspektywy młodych. Przecież gdyby nie Ania - on sam miały przeciętne wyniki w nauce. Pragnął tylko jej dorównać, a wylądował tutaj - zbierając pieniądze, aby trafić do Redmondzkiego Uniwersytetu.

 ✺✺✺

,,Drogi Gilbercie,

Przepraszam, że moje pismo jest niewyraźne, no i że w ogóle piszę list, zamiast udać się do Ciebie, ale dzisiaj miałam okropny incydent. Nie uwierzysz! Musiałam gonić moją nieszczęsną krówkę, Dolly, z pól Pana Harrisona, a na pewno wiesz z opowieści Pani Linde jaki on jest... Wiesz również o tym jak niezbyt ufnym Pani Małgorzata jest źródłem, lecz tym razem miała niestety rację, co do dziwności naszego nowego sąsiada. (Czy wiedziałeś, że ma on papugę!?)Na początku myślałam, że to dziwactwo na moją skalę, ale po tym, jak obraził mnie przez wzgląd na moje włosy, natychmiast zrozumiałam, że jest osobliwy ponad mój wymiar i powiedziałam mu co nieco. Chociaż może przesadziłam? I Ty Gilbercie nazwałeś mnie kiedyś Marchewką, pamiętasz? A i Pani Linde na początku wyśmiała moje włosy, ale do dziś żyjemy w zgodzie. No My od niedawna, ale wiesz o co chodzi. Och, Gilbercie, znasz mnie. Jak zwykle rozpisałam się nie o tym, co chciałam. Ale wiesz, wyobraźnia to moja ulubiona cecha, może nawet jedyna dobra. Bo czym byłoby moje życie bez wyobraźni? Nie byłoby w nim tyle cudownych przygód. Jak na przykład z Lasem Duchów. Może tak bardzo bym się nie bała przechodząc między jego gałązkami (chwytającymi rękami kościotrupów), ale adrenalina... Coś, czego nie umiem opisać, a towarzyszy mi praktycznie zawsze. Pragnę sprzedać Dolly. Nie wiem czy znajdę siły i chęci, lecz tak powinnam zrobić. Chciałam już po śmierci Mateusza, ale czułam, że coś w środku mnie nie pozwala tej niewinnej krówce zabierać tak pięknego widoku, jakim jest Zielone Wzgórze. Och, Gilbercie, tak bardzo dziękuję Ci, że to dzięki Tobie mogę tu zostać i pomagać Maryli! Moje słowa są malutkim okruszkiem, który może tylko utknąć między deskami komplementów skierowanych przez przeróżniejszych ludzi do Ciebie, ale jestem pewna, że Ty po ten właśnie okruszek specjalnie się schylisz. Bo to ten jeden okruszek zawiera największą słodycz. Spotkanie Komitetu Miłośników Avonlea niech odbędzie się w tę sobotę,osiemnasta. Zdążę już wydoić Dolly i upiec ciasto na spotkanie. Maryla i Pani Linde odradzają mi ciągle uczestnictwa w upiększeniu naszej pięknej osady, lecz czy nie zgadzasz się, Gilbercie, że powinniśmy zostawić po sobie jakąś spuściznę? Zwłaszcza gdy przesądzone, że nigdy nie będę miała dzieci, no bo kto by nawet na mnie spojrzał, a w dodatku Pan Harrison powiedział mi ostatnio, że rude kobiety nie mogą mieć dzieci. Dziwne, ciekawe czy moja matka miała rude włosy, czy to raczej tata? Jak myślisz, Gilbercie? Zawsze wyobrażałam sobie mamę, że miała w dzieciństwie rude włosy, ale później zmieniły barwę na kasztanowe z lekkimi DELIKATNIE rudawymi pasemkami. To wyglądało jakby słonce muskało jej cudownie lśniące włosy małymi promykami.  Tylko uważaj na Las Duchów! Ostatnio pałęta się tam jakiś lis, a nawet te kościotrupy Ci nie pomogą!
Ania"

— Do zobaczenia, Aniu — szepnął Gilbert, przykładając nos do kartki. Pachniał jak rudowłosa - wiśniami. A i sama lekko brązowawa kartka miała kilka malutkich kropek - plamek od atramentu, które przypominały chłopcu piegi przyjaciółki. Uśmiechnął się, przypominając sobie jak nazwał dziewczynkę Marchewką. Nigdy tego nie zapomni. To był pierwszy raz, gdy czując ból, doświadczał równorzędnie uczucia innego niż złość. To uczucie, które wynosiło go nad klasę Pana Phillipsa. Które ciągnęło go za nos i kazało siedzieć przy książkach, by później pysznić się przed Anią... a raczej zwrócić na siebie uwagę... 

To uczucie to 

Gilbert z Białych PiaskówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz