XXIV. Avonlea utulone w śnie Wigiliijnym

526 168 26
                                    

Łatwo wyobrazić sobie idealnego przyjaciela, trudno jednak go znaleźć. Przyjaźń opiera się na zaufaniu i choć Gilbert darzył nim Anię, a i o niej by można powiedzieć to samo - to jednak nie zwierzali się sobie ze wszystkiego. Co innego zaś można było powiedzieć o relacji jego i panny Lawendy. Kobieta mimo średniego wieku - całkowicie rozumiała chłopaka. Oczywiście tajemniczości jego się pozbyła, a zaufanie zdobyła przez opowiedzenie o swoim niespełnionym romansie. Lawenda Lewis opowiedziała mu to wszystko w najdrobniejszych szczegółach, lecz w skrócie jej historia miłosna polegała na tym, że zakochała się w Stefanie Irvingu, lecz pewnego razu posprzeczali się i wyjechał on do Stanów Zjednoczonych i tam się ożenił. Jego matka została tutaj, a gdy żona Stefana umarła - przysłał on swojego syna, Jasia, do Avonlea, aby pod okiem babci chodził do szkoły.

— Och Gilbercie! Wchodź! — wciągnęła go do swojego kamiennego domku i przeprowadziła do salonu, gdzie jak za każdym razem na stoliku leżało sześć talerzyków i sześć filiżanek. — Mam ci tyle do opowiedzenia! Minęły prawie trzy miesiące odkąd opowiedziałam ci o Stefanie, a dopiero teraz nastąpił przełom!

Chłopak zdjął ośnieżony płaszcz i spojrzał na nią z zaskoczeniem, a jednocześnie uśmiechem. Zdecydowanie wyglądała na ożywioną, gdyż jej śnieżnobiałe włosy przeczesane były niedokładnie, koszula niewyprasowana, a długa spódnica źle zapięta. 

— Umieram więc z ciekawości — powiedział całkiem już spokojnie, nadal zaintrygowany. — Co takiego się wydarzyło?

— Stefan ma zamiar wrócić do Avonlea — wybuchnęła, śmiejąc się do rozpuku. — Nie wytrzymam ze śmiechu! Nie wypada mi, jako kobiecie tak się zachowywać, ale wybacz, po prostu nie potrafię tego opanować!

— Rozumiem, że to bardziej radość, a nie wyśmianie? — spytał Gilbert, któremu udało się powstrzymać śmiech. — Więc co pani zamierza? Bo czuję, że coś się szykuje! 

— Mój drogi! Nie byłabym sobą, gdybym nic z tej okazji nie wyprawiła! — wstała, odkładając swoją filiżankę i przyniosła z pomieszczenia gospodarczego zielony materiał — Czyż ten malachit nie jest piękny? Och, gdybym mogła - cały świat byłby w tej pięknej zieleni!

— Wprawdzie połowa lądu jest obrośnięta trawą i drzewami — powiedział Gilbert, dotykając aksamitnego materiału. 

— Oj, chłopcze! Zdecydowana większość to morza i oceany, ale i ich kolor posiadam! A raczej posiadałam... Oddałam Ani, aby uszyła z niego sobie suknię na Uniwersytet. Była taka podekscytowana, że nie mogłam wręcz go nie oddać! Będzie jej pięknie podkreślał kolor oczu, ot co!

— Z pewnością — uśmiechnął się Gilbert, wyobrażając sobie rudowłosą w niebieskiej, aksamitnej sukni. — Zdecydowanie...

— Ojojoj! Ktoś tu się nam rozmarzył, czyż nie? — parsknęła śmiechem panna Lawenda, wynosząc materiał. — I tobie szykowny strój by się przydał! Szkoda, że Avonlea to miasto tak pełne całkiem normalnych ludzi, dla których nutka ekstrawagancji to zbrodnia... Gilbercie! Mam pomysł! Dzisiejszego dnia przepływa mnie wyobraźnia ponad miarę. Może dlatego, że szykuje się na pogawędkę z Anią Shirley, która jej ma co nie miara, aczkolwiek...

— Jaki pomysł? — spytał Gilbert, wiedząc, że inaczej wcale tak szybko by się nie dowiedział.

—Przyprowadź kogoś ze sobą! Znasz kogoś spoza Avonlea? O! Kogoś z Białych Piasków, choć najlepiej starszego.

— Czyli wyprawia pani bal, dobrze rozumiem? 

— A jakże, chłopcze! Niezapomniany! — uśmiechnęła się i wypiła łyk herbaty.

✺✺✺

— Nareszcie, Gilbercie! — prychnęła pani Blythe, rozkładając serwetkę na stole. — Zaraz zaczynamy posiłek, a ty pędzisz z prezentem do jakiejś panny! Wprawdzie myślałam, że latasz za Shirley'ówną, a tu taka niespodzianka...

— Panna Lawenda jest w twoim wieku, mamo — prychnął, strzepując śnieg z butów na drewnianą podłogę w kuchni. 

— No to proszę, bierz szczotkę i zamieć ten śnieg, zanim się rozpuści! — krzyknęła kobieta, wchodząc do swojej sypialni. 

Gilbert przewrócił oczami i pomyślał, że gdyby przyjęli zaproszenie od Cuthbertów, wpatrywałby się teraz w... Tadzia, który zapewne ciągnąłby go za rękaw koszuli, chcąc pokazać swoją kolekcję nazbieranych żab. 

Widząc, że mama wróciła do kuchni, a tata przez okno cały w śniegu machał z ostatnimi, wygrzebanymi z piasku, marchewkami w ręku - Gilbert postanowił zaszyć się w pokoju, pisząc list do Adama Letchera z zaproszeniem na bal do Lawendy Lewis.

Avonlea było utulone we śnie Wigilijnym. Gilbert przechadzał się po miasteczku, bacznie obserwując każdy domek. Pierzyna śniegu ocieplała serca mieszkańców, którzy przy zapalonych świeczkach siedzieli jeszcze pod kocykami, wesoło rozmawiając w rodzinnym gronie. Sopelki lodu wesoło zwisały z dachów, uważając, aby nie wpaść na żadnego przechodnia. Gwiazdy oglądały z zapartym tchem pustkowie, a na nim ten jeden szatyn, cicho gwiżdżący do drzew. O tej porze roku żaden ptak nie śmiał dołączyć się do jego melodii, więc chłopak po krótkim czasie zakończył swój koncert. Wolał się wsłuchać w inny. W koncert cichych oddechów drzew i przyspieszonych serc ludzkich. Boże Narodzenie było dla niego pięknym świętem. Zawsze z rodziną zasiadali przy stole w Wigilię, czekając przy kominku do wygaśnięcia ostatniej gwiazdy. Zaś już rano udawali się razem do kościoła, a podczas powrotu składali innym mieszkańcom życzenia. Jednak dzisiaj widząc zmęczonych rodziców - chłopak kazał im położyć się do łóżka i obiecał, że zrobi to samo. 

Jednak nie ma nic bardziej zbuntowanego od młodości, prawda?

Jezioro Lśniących Wód, które znajdowało się tuż przy Zielonym Wzgórzu, było zamarznięte. Gilbert położył na powierzchni lodu jedną stopę, następnie drugą. Ślizgał się powoli, choć nie wiedział czemu, ani po co. Dodało mu to jakiejś radości. Śmiał się sam z siebie, aż usłyszał pęknięcie lodu pod stopą. Stał na samym środku lodowego kręgu, który właśnie się rozkładał. Chłopak zerknął na świecące się okno w domku na Zielonym Wzgórzu i głośno przełknął ślinę. 

✺✺✺

Ania doprawdy nie mogła wytrzymać śmiechu. Bujała się tylko do przodu i tyłu, trzymając się za brzuch. Gilbert za to otulony kocykiem, cały mokry - patrzył na nią z niezadowoloną miną.

— Niepojęte! Toż to niepojęte! — krzyczała, z trudem łapiąc oddech ze śmiechu, a Tadziu co chwilę przynosił nową filiżankę z herbatą dla Gilberta. — Tadeuszu Keith! Ty to czasami masz talent do swoich przygód. Uratowałeś naszego doktorka!

Gilbert prychnął, a Tadziu zadowolony nie mógł przestać się uśmiechać. Tola już dawno śniła o Białych Piaskach, a jej brat postanowił wyjść, bo w szkole Jaś Irving powiedział mu, że tylko i wyłącznie w noc Wigilijną złapać można żabę śnieżną, która jest cała biała i potrafi tworzyć śnieg. Bliźniak postanowił to zbadać i tak natrafił na tonącego w przerębli szatyna.

— Jestem w stanie sobie wyobrazić ciebie, jako tancerkę na lodzie, Gilbercie! — Ani chyba pierwszy raz tak bardzo dopisywał humor, na co Gilbert reagował bardzo różnie. Raz nie mógł utrzymać poważnej miny i wybuchał razem z nią śmiechem, za to innym razem udawał poważnego, wręcz zdegustowanego.

— Aniu? — natychmiastowo zmienił minę Tadeusz, przytulając się do nóg opiekunki. — Czy to się nazywa cud Bożonarodzeniowy?

— Myślę, Tadziu — zwróciła wzrok ku schowanemu w kocach szatynowi. — Że Gilberta można nazwać

✺✺✺

Kolejny rozdział to będzie taka słodzinka, że hoho!

Gilbert z Białych PiaskówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz