Prawdziwym cudem można by nazwać przyjazd Adama do Avonlea. Nie miał najmniejszej ochoty na bale, przyjęcia, czy inne posiedzenia, lecz Gilbert miał wkrótce wyjechać na Uniwersytet, co wiązało się z jakiegoś rodzaju rozłąką. Chłopak ostatni raz poprawił swoją marynarkę i zsiadł ze swojego konia. Nie zdążył nawet zapukać do drzwi, gdy szatyn otworzył drzwi, wpadając na Letchera, gdyż nawet go nie zauważył.
— Adam! — pisnął Gilbert, łapiąc go w uściski, żeby się nie wywrócić.
— Blythe! Nie wiedziałem, że jesteś taki czuły — zaśmiał się przytulając go. — Musisz mi po drodze wyjaśnić wszystko jeszcze raz. Patrząc na twoje pismo nabieram współczucia dla twoich uczniów. Nie mam pojęcia jak się rozczytują.
Gilbert uderzył go na to delikatnie łokciem, a Letcher kazał mu prowadzić.
Przygotowania do balu trwały prawie miesiąc. Lawenda Lewis odliczała dni do przyjazdu jej dawnego kochanka, a Gilbert z uśmieszkiem pomagał jej wszystko organizować. Choć było skromnie, to jednak elegancko, a kobieta była zadowolona. Uszyła zasłony z kwiecistego materiału, co szatynowi nie przypadło do gustu, jednak widział, że kobieta włożyła w to serce i w tamtym momencie najważniejsze było to, co ona czuje, nie on.
Letcher nadal nie rozumiał całego szumu, który stworzyli na przyjazd jednego mężczyzny, lecz dawno na żadnym przyjęciu nie był, co też wprawiało go w dreszcze. Założył najbardziej elegancki strój, jaki tylko znalazł w szafie. Co chwilę przeczesywał dłonią włosy, które wcześniej ułożyła mu matka. Była bardzo szczęśliwa, że chłopak w końcu wyjdzie poza cztery ściany stodoły i domu...
Anna Shirley była wprawdzie zdziwiona, że jej przyjaciel nie zachorował od lodowatej wody Jeziora Lśniących Wód, jednak miała nadzieję, że panna Lawenda go zaprosiła. Nie widziała się z nim jakiś czas. Oboje zatonęli w książkach, gdyż jeszcze zaledwie parę miesięcy pozostało im do opuszczenia Avonlea i zawitania do Redmondzkich murów. Zapełniała ją ciekawość tego, czy razem z chłopakiem będą tam konkurentami tak jak w szkole w rodzinnym miasteczku, a może już przyjaciółmi jak teraz. Albo...
Myśl przerwał jej huk otwieranych drzwi, a we framudze pojawił się chłopak o brązowych włosach i zdziwionym spojrzeniu. Zaraz za nim pojawił się znany jej szatyn, który już śmiał się z kolegi.
— To się nazywa mocne wejście — podsumował siebie Letcher, śmiejąc sie sam z siebie. — Przepraszam najmocniej, Aniu.
— Wejdźcie, proszę — zaprosiła ich ręką do środka, gdzie nerwowo tuptała już panna Lawenda. — Nie zdenerwujcie jej bardziej, dobrze?
Białowłosa mamrotała coś sama do siebie pod nosem, a jej twarzy przybrała niezadowoloną minę. Gilbert spojrzał pytająco na Anię, na co ona wzruszyła ramionami. Chłopak podszedł do kobiety, lecz ona jakby go nie zauważyła. Zastanowił się chwilę i przytulił pannę Lawendę, której po policzku zleciała jedna łza.
— Dziękuję — szepnęła do chłopaka i poklepała go po plecach. Odsunęła się i zmierzyła do kuchni, aby przemyć twarz w znajdującej się tam misce z wodą.
Gilbert zerknął na swojego kompana i rudowłosą, którzy prowadzili ożywioną konwersację. Ciekawe... Podszedł do nich i potargał Letcherowi włosy, który natychmiast począł je poprawiać.
— Twoje czyny są niezbadane, Blythe — zerknął na niego z uśmiechem. — Twoja przemiła przyjaciółka, chyba przyjaciółka..., opowiadała mi właśnie o waszym Kółku. Ty nigdy nie opowiadałeś!
— Opowiadałem — parsknął Gilbert, zmierzając Anię wzrokiem. — Wiesz może czy Alfred dzisiaj będzie? Mam do niego sprawę.
— Niestety jego nie będzie — Ania zerknęła na podłogę. — Diana ubolewała nad tym jednak mówił, że musi wyjechać do Charlottetown w ważnym interesie.
— Kto to Diana? — spytał Adam i długo na odpowiedź nie musiał czekać, gdyż dziewczyna pojawiła się w drzwiach. Letcher przez chwilę poczuł, że zatrzymał się zegar świata, a on wraz z nim. Zabrakło mu powietrza w płucach, czuł, że jej widok zaparł mu dech w piersiach. Miała na sobie błękitną sukienkę, na którą opadały długie, czarne loki.
— Aniu! — pisnęła, wyrywając chłopaka z transu. — Koniecznie muszę ci coś powiedzieć! Proszę! — złapała ją za ramię i wybiegły do sypialni Lawendy, która tymczasem wyszła w końcu z kuchni, chcąc zapoznać towarzysza jej przyjaciela.
✺✺✺
Choć gość główny pojawił się spóźniony, gdy już większość gości przybyło (a było ich naprawdę dużo i Gilbert z Anią zastanawiali się, skąd panna Lewis ich wzięła), to pierwsze dwie godziny przyjęcia minęły bardzo szybko. Grający na pianinie mężczyzna zabawiał swoją melodia tańczących, a czwórka najmłodszych rozmawiała w najlepsze, popijając owocowy poncz. Co chwilę tylko komentowali zapraszającego domowniczkę do tańca Stefana Irvinga, który przyprawiał ją o dreszcze i łzy szczęścia.
— Czy ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości co do tego, że do końca lata odbędzie się ich ślub? — spytała ironicznie Shirley'ówna, na co z uśmiechem przytaknęli otaczający ją znajomi.
— Spójrzcie! — pisnęła panna Lawenda, odrywając się od tańca. — Pada śnieg! Musimy wyjść na dwór!
Przyjaciele spojrzeli na siebie kolejno i podążyli za domowniczką, która wyszła na tylną część ogrodu. Mimo padającego śniegu, wcale nie było tak zimno. Ania z Dianą i Lawendą poczęły wirować, śmiejąc się do spadającej na nie szaty śnieżnej. Białowłosa pomachała zapraszająca do wszystkich gości, których również chwilę później porwał wir zabawy. Melodię pianisty nadal było słychać, więc sparowali się wszyscy do tańca. Nawet Adam porwał czarnowłosą Barry'ówną do tańca, która nie kryła zadowolenia. Jednocześnie oboje zerkali na Anię i Gilberta, którzy nadal stali wpatrzeni we wszystkich wokoło, tylko nie w siebie.
— Zastanawiam się tylko, kiedy on w końcu emocjonalnie dojrzeje... — westchnął do Diany, która przytaknęła. Spojrzała na Anię i kiwnęła na Gilberta. Rudowłosa natychmiast zwróciła wzrok na szatyna, który wystawiał już do niej rękę.
— Czy teraz, czcigodna panna Kordelia zgodzi się na taniec? — powiedział z uśmiechem, kłaniając się w pół.
Dziewczyna zaśmiała się i położyła rękę na jego. Chłopak lewą dłoń położył na jej talii, zaś palce drugiej ręki splotły się z rączką rudowłosej. Ania miała na sobie suknię z takiego samego materiału, który widział u Lawendy, lecz ten aniowy był ciemnoniebieski. Niesforne kosmyki spływały jej na czoło, lecz dodawało jej to prawdziwego uroku.
— Zastanawiałam się... — powiedziała, śmiejąc się cicho.— Czy na Uniwersytecie będziemy konkurować jak tutaj, czy będziemy jak teraz przyjaciele?
Ania natychmiast spuściła wzrok na ziemię, a Gilbert uśmiechnął się szeroko.
Myślała o nim...
— Zależy, Aniu — powiedział. — Zależy jak bardzo mnie wyprzedzisz! — zaśmiał się, a dziewczyna się do niego przyłączyła.
— To niesamowite — zaczęła, wirując z chłopakiem po zaśnieżonej trawie. — Może jest jeszcze dla mnie nadzieja! Panna Lawenda była panną dość długi czas i dopiero teraz jej książę wrócił do jej serca. Mam nadzieję, że będą szczęśliwi już do końca życia. A i Jaś w końcu będzie miał mamę, o której zawsze tak marzył?
Śnieg zaczął padać coraz bardziej obficie. Shirley zbliżyła się jeszcze bardziej, aby ręką strzepać puch z ciemnych włosów chłopaka. Gilbert jednak nie wiedział, co ma zamiar zrobić, więc delikatnie ucałował czoło dziewczyny, która osłupiała w takim stopniu, że ręka jej opadła. Patrzyła teraz tylko ze zdziwieniem na przyjaciela, zastanawiając się, co zrobić.
— Przyjaciele, powiadasz...
✺✺✺
Buby, wybaczcie mi spóźnienie! Tak szybko czas mi dzisiaj mijał, że nawet nie zauważyłam, że to już po siedemnastej!
![](https://img.wattpad.com/cover/227710978-288-k79272.jpg)
CZYTASZ
Gilbert z Białych Piasków
Fanfictionjαĸo ɴαυczycιel υczę dzιecι zrozυмιeć oтαczαjący ɴαѕ śwιαт, αle cιeвιe ɴαdαl zrozυмιeć ɴιe υмιeм, αɴιυ ѕнιrley Gilbert rezygnuje z posady w Avonlea dla Ani i zaczyna pracę w Białych Piaskach. Jedyne co go łączy z rudowłosą to Komitet Miłośników Avon...