VII. Medycyna, marzenia, młodość

730 190 19
                                    

— "Ruda wiewiórka"! Toż ci dopiero! Ta Papuga Harrisona toć długo nie posiedzi. Niebywałe! - zaśmiewała się w kuchni Maryla, lecz gdy zobaczyła zbliżającego się Gilberta szybko tylko rzuciła — Jadę do Marii Keith!

Ania siedziała otoczona książkami i zeszytami. Jednak z daleka szatyn zauważył, że było to dojrzałe pismo, wręcz najprawdopodobniej należało do niej. Dziewczyna miała już rozwiane po całym dniu włosy, które nadawały jej wyglądu zapracowanej, dojrzałej kobiety. Chłopakowi aż uśmiech cisnął się na usta, choć widział, że jego przyjaciółkę coś dręczy. W końcu zdecydował się wejść do kuchni.

— Cóż się stało, Aniu? — wszedł, po czym zapukał jeszcze w futrynę, by dać wyraźny znak dziewczynie, że tu już jest. Żeby spojrzała na niego tymi zielonymi oczyma!

— Nic strasznego — zarumieniła się Ania. — Próbowałam spisać niektóre moje myśli jak mi to profesor Hamilton radził, jednak nie mogę dojść z tym do ładu. Z chwilą gdy je ujrzę spisane czarnym atramentem na przejrzystym papierze - wydają mi się sztywne i niedorzeczne.  Marzenia są jak cienie, nie można uwięzić tych kapryśnych pląsających tworów. Może jednak kiedyś uda mi się zgłębić ich tajemnice, jeśli się będę oto nieustannie starać. Niestety, mam bardzo mało wolnego czasu, Gilbercie. Gdy skończę poprawianie ćwiczeń i zadań szkolnych, jestem zazwyczaj zbyt zmęczona, by móc zasiąść do pracy nad sobą.

Zanim Gilbert mógł cokolwiek na to odpowiedzieć - Ania natychmiastowo zmieniła temat, co dość gładko jej się udało.

I tak rozmawiali o szkole. Z resztą o czym innym mieli rozmawiać. Gilbert wiedząc, że to będzie długa rozmowa (z czego nie mógł ukryć zadowolenia), zasiadł na kamiennych schodkach - mógłby na krześle tuż przy rudowłosej, ale również na nich dziewczyna rozłożyła książki. Choć wiedział też, że ostatnio zbytnio daje po sobie poznać, że oczekuje od Ani czegoś zupełnie innego. Z tej myśli wytrąciła go wzmianka o uniwersytecie, gdy dziewczyna wspomniała o jakimś chłopcu z jej szkoły. Gilbert zdobył się na wyznanie, że pragnie iść w stronę medycyny.

Było to dla niego wręcz niesamowite, że jest tyle sposobów, aby ludziom pomóc, a właśnie ta pomoc budziła w nim największe szczęście. Wiedział, że nie zawsze będzie tak kolorowo, bo jednak ludzie się rodzą i umierają - rzecz oczywista. Lecz czy zdoła przekazać drugiej osobie, która przecież powierzyła mu opiekę nad swoim zdrowiem, że żaden cudowny okład nie pomoże? 

— To wspaniały zawód — mówił z zapałem — każda jednostka powinna przez całe życie o coś walczyć, ktoś chyba nawet określił człowieka jako zwierzę walczące?...Ja pragnę zwalczać chorobę, cierpienia i ciemnotę, które tak często idą ze sobą w parze.Chcę uczciwie wykonać moją część ogólnoludzkiej pracy, chcę dodać coś do zasobu wiedzy, którą nagromadziły wieki poprzednie. Ci, co żyli przede mną, zrobili tak wiele dla mnie, że chcę okazać mą wdzięczność czyniąc coś dla przyszłych pokoleń. To jedyny sposób wywiązania się uczciwie z długów zaciągniętych wobec społeczeństwa. 

Ania zgodziła się z nim.

— Ja chciałabym upiększać życie tlące się wokół nas. Chciałabym sprawić, aby otaczający mnie ludzie dzięki mnie dostrzegli, ile w ich życiu jest szczęścia. Nawet jeśli są to malutkie promyki, które za chwilę gasną, ale ile ich jest! To magiczne ile takich języczków ognia możemy wprowadzić w życie innych. Pragnę, by ludzie czuli, jaka rzadka jest radość, którą ja im przyniosę. Och, Gilbercie, jakże to fascynujące, nieprawdaż? Mogłabym o moich marzeniach mówić godzinami, a codziennie do głowy przychodzi mi minimum tuzin innych. Lecz codziennie taka radość mnie otacza!

— Na razie to otaczają cię książki - a raczej mur, który sobie z nich wybudowałaś! — zaśmiał się Gilbert, doprowadzając i Anię do śmiechu. — Spełniasz to zadanie codziennie, Aniu. To o upiększaniu innym dnia, bo... 

I tutaj nagle rozległo się bicie zegara. Gilbert nerwowo spojrzał za siebie na okno. Zmierzch. 

— Och, Aniu! Muszę już iść! W niedzielę Moody Spurgeon ma mi przywieźć książkę od profesora...

— Oczywiście, Gilbercie. Ja sama muszę jeszcze Maryli przygotować herbatę. Pewnie nie lada wróci od Marii Keith. Wyszła zaraz przed twoim wyjściem, a to już trzy godziny minęły. 

— Jak się czuje Maria? — spytał z "doktorskim" spojrzeniem, lecz nadal zmartwiony. 

— Mieliśmy nadzieję, że chociaż przetrzyma do Bożego Narodzenia, jednak doktor z Charlottetown mówił, że to kwestia tygodni, może dni... Tak mi jej szkoda... Żałuję, że nie mogłeś jej lepiej poznać, choć myślę, że nawet ledwo ją znając - można ją pokochać!

Wybacz, moje serce jest zajęte przez

✺✺✺
Mam nadzieję, że dobrze się bawicie zgadując te niedopowiedzenia!

Gilbert z Białych PiaskówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz