XXVI

2.6K 81 7
                                    

Vaughn

Nalewałem sobie wody do szklanki drżącą ręką. Miałem przemożną ochotę sięgnąć po burbon, który kupił dla mnie mój brat, ale się powstrzymałem. Nie mogłem upić się przy Grace. Nie chciałem dojść do stanu, w którym nie będę mógł kontrolować swoich działań. Gracey wówczas byłaby bezbronna.

- Kurwa - warknąłem, odstawiając z trzaskiem szklankę na blat kuchenny.

Oparłem się o niego dłońmi i pochyliłem się. Zamknąłem oczy, czując tępy ból głowy.

Byłem na siebie wściekły. Zadziwiało mnie, jak nie potrafiłem przy niej udawać. Pokazywałem Grace całego siebie. Z niedoskonałościami, brutalnego, ale również cholernie wrażliwego faceta. Przy niej zachowywałem się jak ja. Jak Vaughn Pembrook, którym miałem szansę się stać, gdybym nie został mordercą.

Chciałem w jakiś sposób siebie ukarać za to, że się przy niej rozpłakałem. Czułem się bezsilny i w chwili, gdy zaczęła całować moje blizny na plecach, kompletnie się wzruszyłem.

Pojęcie wzruszenia się było mi dotąd nieznajome. Nie czułem empatii, gdy zabijałem z zimną krwią. Nie martwiłem się o uczucia ofiar, które były przeze mnie torturowane. Nie zważałem na czyjeś zmartwienia, kiedy odcinałem ofiarom palce albo przecinałem ich skórę, tworząc przedśmiertne krwawe rany na ich umęczonych ciałach.

Odwróciłem się, aby oprzeć się plecami o zimną lodówkę. Odchyliłem głowę do tyłu, jęcząc boleśnie.

Powinienem być szczęśliwy. W końcu spełniło się moje marzenie, jakim było porwanie Grace i zamieszkanie z nią w jednym domu. Gdyby nie mój brat, nigdy by się to nie udało. Nie sądziłem, że Knight przystanie na moją prośbę. Zrobił to tak ochoczo, że na początku się wahałem. Miałem wrażenie, że był w zmowie z pracownikami więzienia, którzy chcieli rozszyfrować moje motywy, ale koniec pokazał, jakim człowiekiem naprawdę był Knight Pembrook.

Poczucie winy cholernie ciążyło mi na sercu. Pragnąłem szczęścia Grace, ale wiedziałem, jak bardzo cierpiała. Miała przebłyski normalności, choćby wcześniej w łóżku. Usiadła na mnie okrakiem, jakby znała mnie od dawna. Pocałowała moje pobliźnione plecy. Czułem na nich jej gorące łzy. To było tak piękne, że sam się wzruszyłem i rozpłakałem przy niej. Nie powinienem był tego robić, gdyż dla mnie płacz był równoznaczny ze słabością, ale do diabła, kochałem ją. Nie powinienem wstydzić się bycia sobą, kiedy byłem z Gracey.

Wyszedłem na korytarz. Spojrzałem się na swoje odbicie w lustrze. Byłem kurewsko zmęczony.

Wziąłem do ręki koc i wyszedłem na zewnątrz. Usiadłem na drewnianych schodkach przed domem, zarzucając koc na ramiona siedzącej obok mnie dziewczyny.

Przyjęła go z lekkim uśmiechem. Ta dziewczyna doprawdy mnie zadziwiała. Nie potrafiła długo być na mnie zła. Z pewnością zabiłaby mnie, gdyby miała w sobie więcej nienawiści, ale ona nie była taka. Była zbyt kochana, aby mnie skrzywdzić. Nawet, gdy byłem skrępowany, nie zrobiła mi krzywdy.

- Lepiej się czujesz? - spytałem, wyciągając w jej kierunku rękę.

Uśmiechnąłem się widząc, jak podaje mi swoją dłoń. Splotłem z nią palce i uniosłem sobie rękę dziewczyny do ust, aby złożyć na niej pocałunek.

- Nie wiem, co czuję - wyznała, patrząc mi się w oczy. Kurwa, były tak zaczerwienione od płaczu, że musiały ją boleć. - Wszystko dzieje się za szybko, Vaughn. Boję się, że pokazuję ci prawdziwą siebie.

Uśmiechnąłem się, dochodząc do wniosku, że byliśmy do siebie tak podobni.

- Nie musisz wstydzić się tego, kim jesteś - odrzekłem, przysuwając się bliżej niej. Teraz stykaliśmy się udami.

VaughnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz