XXXVII

1.9K 61 1
                                    

Vaughn

- Błagam cię, przyjacielu...

Patrzyłem się z góry na pokonanego Christophera. Więziennego strażnika, który pomagał mi jak nikt inny, kiedy siedziałem w pierdlu. Człowieka, który miał złote serce, ale był na tyle nieodpowiedzialny, aby tutaj przyjechać.

Nagle usłyszałem pukanie do domu. Rozkazałem wejść, będąc pewnym, że będzie to strażnik. Nie myliłem się.

- Samochód przeszukany, szefie - oznajmił Ricardo, jeden z moich ośmiu strażników. - Nie ma podsłuchu. Nie ma broni. Nie ma telefonu komórkowego. Wprowadziliśmy samochód na teren posiadłości i zamknęliśmy bramę. Wysłałem dwóch strażników na patrol w okolicy, aby się upewnić, że nikogo nie ma.

- Dzięki, Ricardo - odparłem, kiwając w podzięce głową mężczyźnie przed trzydziestką.

Gdy strażnik wyszedł, skupiłem swoją uwagę na Chrisie oraz kucającą przed nim Gracey.

Mężczyzna w niczym nie przypominał pewnego siebie Christophera, którego pamiętałem z więzienia. Patrzył się na mnie z przestrachem, ale i szacunkiem. W jego jasnych oczach widziałem niemą prośbę o uwolnienie. Nie mogłem jednak być taki lekceważący. Uwielbiałem tego gościa, gdyż nikt, tak jak on, nie pomógł mi w więzieniu. Nie liczyłem oczywiście Grace, która była dla mnie jedynym ratunkiem.

- Vaughn, błagam cię - powiedziała Grace, która zrezygnowała z kucania i uklękła. Nie uklękła jednak przed Chrisem, a przede mną.

Gdy widziałem ją w takiej pozycji, bezbronną i całkowicie ode mnie zależną, przypominały mi się nasze początki. Dawniej, będąc w pierdlu, mogłem jedynie marzyć o chwili, w której dziewczyna z dobrej woli uklękłaby przede mną. Wczorajszy wieczór był tego idealnym zobrazowaniem.

Nie podobało mi się jednak, gdy klęczała przede mną ze strachem wymalowanym na twarzy. Nie zasługiwała na to, aby się bać. Nie po tym, jak ją potraktowałem.

- Grace, proszę, abyś usiadła na kanapie.

Mój ton głosu był poważny i rozkazujący. Bolało mnie, że nie patrzyłem na Grace. Nie mogłem jednak ulec, wpatrując się w jej błagające oczy.

Kątem oka widziałem, jak dziewczyna po chwili oczekiwania podnosi się i idzie w kierunku kanapy. Myślałem, że Chris odprowadzi ją wzrokiem, ale jego spojrzenie utkwione było we mnie.

Przez chwilę poczułem się jak morderca, którym byłem jeszcze nie tak dawno. Ofiary w ostatnich chwilach życia patrzyły się na mnie dokładnie tak, jak robił to teraz z Chris. Z błaganiem, z niemą prośbą i szacunkiem.

Bez słowa przysunąłem fotel bliżej Christophera. Usiadłem na nim. Nasze kolana się ze sobą stykały.

- Jak mogłeś być tak lekkomyślny, aby się tutaj wybrać? Co by było, gdyby ktoś cię śledził? - spytałem zmęczonym głosem, mając dość krzyków. Krzykiem niczego bym nie zdziałał. Nie byłem jego zwolennikiem. Niektórych spraw nie dało się załatwić inaczej niż podniesionym głosem, ale nie miałem prawa krzyczeć na Chrisa. Nie po tym, jak wiele od siebie mi dał.

- Wolałem zaryzykować niż żyć w nieświadomości, co się z wami dzieje - wyznał, spuszczając pokornie wzrok na podłogę.

- Chris, nie skrzywdzę cię - oznajmiłem najspokojniej jak umiałem. - Nie krzywdzę ludzi, którzy byli dla mnie wyrozumiali. Jestem po prostu wściekły.

Blondyn podniósł głowę, patrząc się na mnie z nadzieją.

- Nikomu nie powiedziałem, gdzie jadę - dodał drżącym głosem. - Gdy uciekłeś z więzienia, wszyscy cię szukali. Dyrektor Whittaker wiedział, że byłem w posiadaniu twoich akt i urządzenia namierzającego. Wmówiłem wszystkim, że miałem w domu pożar i wszystko spłonęło. Nie sfingowałem tego, Vaughn. W noc, w którą zostawiłeś mnie związanego i zakneblowanego w celi, wróciłem do mieszkania i od razu zabrałem wszystko, co cenne. Sam je podpaliłem, aby moje alibi było wiarygodne. Straciłem dach nad głową. Gówno mnie to obchodzi, wiesz? Najważniejsze, że jesteście oboje bezpieczni. Ty i Grace.

VaughnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz