Rozdział 30: Słodkie piekło

462 44 14
                                    

media: Skillet - Monster


W pierwszy dzień stycznia stawiliśmy się w siedzibie głównej, by – wraz z innymi – zmienić warty na granicach. Nikt nie był zadowolony, miesiąc na totalnym odludziu, ale tak to wyglądało, że co miesiąc zmieniano warty. Słyszałem, że wcześniej warty zmieniano częściej, ale uznano, że to tylko strata czasu na szukanie kandydatów – dlatego przedłużono czas takiej warty do miesiąca. I bądźmy szczerzy dla niektórych to dobry trening, bo jak wyśle się takich nowicjuszy, to ci będą mogli zdobyć nowe umiejętności – chociażby umiejętność radzenia sobie w trudnych warunkach.

W tłumie oczekujących Łowców na pozostałych zobaczyłem Sophie. Dziewczyna kiedy mnie zobaczyła, szepnęła coś do wampira i podbiegła w naszą stronę.

– Ethan! – uśmiechnęła się szeroko w moją stronę. Objęła mnie mocno.

– Też się cieszę, że cię widzę – mówię i odwzajemniam jej uścisk.

– Pamiętasz jeszcze Alexandra? – pytam, odsuwając się od niej.

– Kto by nie pamiętał? Miło cię znów widzieć, myślałam, że zamienimy parę słów na ceremonii, ale obaj zniknęliście tak szybko – żali się.

– Jednak pewnie mieliście sporo czasu do rozmowy... I... Alex – zwróciła się do wampira – Strasznie ci współczuję tego, że stałeś się wampirem.

    Shaddix spojrzał na nią nieco zdezorientowany i zaskoczony. W sumie to też byłem ciekawy tego skąd o tym wie. Jednak dopiero po chwili przypomniałem sobie, że Sophie miała zamieszkać w siedzibie głównej, więc tutaj pewnie wiadomości rozprzestrzeniają się wręcz z zabójczą siłą.

Alexander coś mruknął pod nosem i odszedł parę kroków od nas.

Wciąż źle reaguje jak ktoś wspomni słowem o jego wampiryzmie

– Przepraszam za jego zachowanie... On wciąż, jeszcze się nie pogodził z tym, że został wampirem – tłumaczę Sophie zachowanie Alex'a. Nie chcę, by wzięła go za jakiegoś gbura. Szczególnie że nigdy nie trzymał się blisko z nikim prócz mnie. Jednak nikomu nie szkodził i niektórzy – po jego zniknięciu – mówili o nim bardzo dobrze. Dlatego też nie chcę by Sophie – jako jedna z tych osób – myślała, że zmienił się w chodzącego gbura.

– Luzik – uśmiecha się szeroko – Chodźmy, bo chyba już wszyscy już są... A i jak wrócimy, musimy wybrać się do jakiejś knajpy – dziewczyna uśmiecha się do mnie i idzie w stronę swojego wampirzego partnera. Staje niedaleko Alex'a, który przybrał minę jakiegoś męczennika. Albo osoby, która przyłapała żonę na zdradzie.

– Tylko rozmawialiśmy – szepnąłem, by jakoś go uspokoić. Och, te wampiry! I ich wieczna zazdrość!

Alexander nie skomentował tego w żaden sposób.

Po chwili mogliśmy udać się do ciężarówki, która miała rozwieść wszystkich na stanowiska i zabrać naszych poprzedników.

^ ^ ^ ^

Nasze stanowisko znajdowało się pośrodku; minęło już sporo czasu, ponieważ nowicjuszy trzeba wdrążyć w temat, a tych było sporo. A pojazd nie mógł odjechać, bez poprzedników. Kiedy przyszła nasza kolej, rozglądałem się po okolicy. Chatka, w której mieliśmy się zatrzymać, była skromna i widać było to na pierwszy rzut oka. Zauważyłem studnię niedaleko chatki, co mnie trochę uspokoiło, bo nie będziemy musieli chodzić do rzeki, która pewnie jest spory kawałek stąd.

– Nowicjusze, zgadza się? – pyta jeden z Łowców, a ja kiwam głową i rozglądam się po głównej izbie, która składała się z naszego tymczasowego miejsca do pracy, kuchni i jadalni. Dostrzegłem też drzwi, więc tam pewnie była sypialnia.

– Tak naprawdę nie ma o czym tutaj gadać... Pracujecie od ósmej do ósmej wieczorem, a raczej jeden z was ma być na miejscu... Codziennie wypełniacie raporty. W górnej szufladzie jest notes z wszystkimi ważnymi numerami. Niedaleko jest małe osiedle, więc czasami ktoś wpada na pogawędkę, żeby tutaj całkowicie nie ześwirować. Za drzwiami jest sypialnia i łazienka. Nie muszę wspominać o paskudnych warunkach? – Łowca mówił dość szybko – Nic się tutaj nie dzieje więc... Miłego pobytu i żebyście nie zwariowali na tym odludziu – Łowca, który mówił, poklepał nas po ramieniu. W sumie to... Chyba spodziewałem się jakiegoś szczegółowego wprowadzenia. Wampir, który do tej pory stał obok, życzył nam powodzenia i ruszył do wyjścia.

I tak zostaliśmy sami, na totalnym bezludziu. Dziś mogliśmy uznać, że mamy wolne, ale od jutra – do końca miesiąca – nasze wolne będzie ograniczać się do wieczorów. I oby one były spokojne, bo w końcu, chociaż będziemy po służbie, to musimy wciąż być gotowi na ewentualne ataki demonów, w środku nocy. A trzeba pamiętać, że niektóre demony atakują tylko nocą.

Mam nadzieję, że nasze zeznania w sprawie tamtego demona okażą się pomocne i uda się im ustalić co to za typ demona. Inaczej mamy problem. Ale pewnie ktoś obserwuje tamto miejsce, by mieć pod kontrolą demona i wiedzieć kiedy się przemieszcza.

    Kieruję się do tymczasowej sypialni, by zostawić torbę z ubraniami, pomieszczenie było małe, po lewej znajdowała się jeszcze jedna para drzwi – pewnie do łazienki. Rzucam torbę na łóżko, które jest piętrowe.

– Myślałem, że zajmiesz to na górze – rzuca Alex i obejmuje mnie od tyłu.

– I taki też miałem zamiar, tylko nie chciało mi się rzucać torbą na górę – mówię i wyplątuje się z jego uścisku. Znów rozglądam się po pomieszczeni, w kącie stoi niewielki piecyk, drugi stoi w głównej izbie.

Wampir nie wyglądał jakoś zadowolony z tego, że przerwałem mu moment, w którym próbował się do mnie dobrać. Nawet jeśli nie zaczął, to pewnie by to zrobił. Uważnie przyjrzałem mu się – tym razem zwracałem uwagę na mimikę wampira, która mogła mi sporo powiedzieć o jego stanie. Chociażby to, że kiedy jest głody, często się krzywi. I tak też robił teraz Alex.

   Dlatego bez zbędnego gadania ściągnąłem płaszcz i podwinąłem rękaw munduru. Złapałem za swoje ostrze i przejechałem nim po skórze. To zadziałało na Alex'a, bo odruchowo spojrzał w moją stronę, a dokładniej rzecz biorąc, spojrzał na ranę.

   Widziałem, że trudno mu jest zachować resztki samokontroli. Już zauważyłem, że kiedy widzi krew, to mu zupełnie odbija – wtedy mam wrażenie, że przejmuje nad nim władzę wampir... A świadomość Alexandra gdzieś znika; jednak wampir nie próbuje mnie skrzywdzić. Chyba nawet ta drapieżna część Alex'a po prostu wie, że jestem jego sojusznikiem, a nie wrogiem.

Zbliża się do mnie powoli i łapie moją rękę, którą unosi sobie do ust.

Unosi swój wzrok tylko raz – przypomina mi to bardziej wzrok drapieżcy. Tak sobie myślę, że sprawdza, czy mam zamiar zwiać i będzie musiał użyć siły, by mnie zatrzymać przy sobie. Jednak nie zamierzałem mu uciekać. Zgaduję, że jeśli jest w takim stanie, to nie zdążyłbym dobiec do drzwi.

   Kiedy odrywa, usta od rany znów jest tym samym Alexandrem, którym był, przed tym nim dał się ponieść.

Alexander polizał moją ranę, co mnie bardziej rozśmieszyło, wyglądało to tak jakby krew, którą wypił była w zbyt małej ilości.

– Nie śmiej się! – karci mnie i idzie poszukać apteczki. Nawet jeśli rana jest niewielka, to nie da mi żyć. A od tamtego czasu, kiedy się na mnie rzucił, dokarmiam go regularnie. Oboje uznaliśmy, że bezpieczniej będzie jeśli będzie posilać się krwią częściej, ale w małych ilościach, a gdyby przesadzał, to mam mu zdzielić, by przywrócić mu jasne myślenie.

Wraca po jakimś czasie z plastrem, który sprawnie nakleił mi na ranę.

– Powinieneś nosić je przy sobie, wiesz? – rzucam kąśliwie, a Alex spogląda na mnie takim wzrokiem jakby, chciał mi powiedzieć: dlaczego sam na to nie wpadłem?

Po miziałem go po głowie, co sprawiło, że wampir tylko uśmiechnął się szeroko. 



VenatoresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz