5.2

417 11 4
                                    

- Idę do ciotki. Idziesz ze mną? - Beverly zapytała Isabell.

- Dobra - kobieta wzruszyła ramionami, choć w środku umierała z ciekawości.

Razem udały się do miasta, rozmawiając jak za dawnych czasów, kiedy były nierozłączne. Wszyscy wiedzieli, że tam gdzie była Beverly, będzie się również kręcić Isabell. To stworzyło coś w rodzaju łańcucha. Tam gdzie była Isabell i Beverly znajdowali się Richie i Bill, a gdzie byli oni, znajdowali się Eddie, Stanley, Ben i Mike. Tak było przez cztery lata liceum, a później wszyscy wyjechali i pozapominali. Bowers z początku chciała ich wszystkich zebrać na wspominki z nadzieją, że coś sobie przypomną. Pierwsze zadzwoniła do Stanley'a, ale on kompletnie jej nie poznał, więc zrezygnowała z dzwonienia do reszty. Teraz wydawało jej się to lekko podejrzane. Przecież musieli coś pamiętać, skoro przyjechali.

Stając pod przyjemnie wyglądającym, pastelowo żółtym domkiem, przypomniały im się najlepsze lata ich nastoletniego życia. Czerwona skrzynka na listy ze złotym napisem Bowers wciąż trzymała się na miejscu, choć powinna przestać istnieć już w drugiej liceum. Cóż, naprawdę trzeba uwierzyć w to, jak szalone lata to były. Zwłaszcza weekendy. Beverly zadzwoniła dzwonkiem z niemałym podekscytowaniem, a Isabell przeskakiwała z nogi na nogę. Drzwi otworzyła im mile wyglądająca staruszka, jednak nie była to ich ciotka.

- Dzień dobry, nazywam się Isabell Bowers, to jest Beverly Marsh, mieszkałyśmy tutaj kiedyś z moją ciotką, Eleonore Bowers, jest w domu?

- Bowers? Oh nie, skarbie - kobieta złapała się za serce - wasza cioteczka zmarła kilka lat temu, rak piersi, okropna sprawa.

- Jestem pewna, że na skrzynce było... - zaczęła Bev i spojrzała na ciemnoniebieską skrzynkę, na której srebrnymi literami było napisane Powells.

- Słucham? - pani Powells przekrzywiła lekko głowę, a jej włosy odsunęły się lekko z czoła. Czujne oko Bell, wyłapało ciemną dziurę na jej skroni. - Może wejdziecie na herbatkę?

- Poproszę - Beverly uśmiechnęła się krzywo.

- A ty kochana?

Coś w wyglądzie staruszki wzbudziło teraz niepokój szatynki. Jej spojrzenie było takie... Puste. Widziała również jej zawieszenia, a dziura na skroni nie pomagała. Kobieta odmówiła więc i szybkim krokiem odeszła od domu. Rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie na werandę po czym uśmiechnęła się smutno. Tyle wspomnień.

Ruszyła ulicą kopiąc kamyczek, który nawinął się jej pod nogami. W końcu kopnęła za mocno i uderzyła jakiegoś dzieciaka na deskorolce w tył kasku.

- Upsik - parsknęła idąc dalej.

- Nie wierzę, Isa! Nie możesz tak po prostu rzucać kamykami w dzieci! To niemoralne! - krzyknął Eddie, bliski zapowietrzenia. Beverly parsknęła śmiechem, podobnie jak reszta.

- Daj spokój spagetti, wszystkie mają kaski. Nic im nie będzie - machnęła ręką - Poza tym, nudzi mi się. - odchyliła głowę do tyłu, odsłaniając żuchwę. Eddie agresywnie wciągnął powietrze.

- Co to jest!? Ile ty masz lat!? Czy ty wiesz w ogóle jak to może się skończyć!? Isabell jesteś strasznie nieodpowiedzialna!

- Daj spokój, stary, to tylko mały tatuaż wróżki, zmyje się za tydzień - zaśmiała się dziewczyna. - Chodźmy do kina - zaklaskała wstając. Natychmiastowo zakręciło jej się w głowie od gwałtownego wstania. Zachwiała się lekko, ale poczuła rękę, która przytrzymała ją w pionie.

- Dobrze, że Eddie-spaghetti siedział po prawej stronie - zaśmiał się cicho Richie.

Isabell zatrzymała się pod zamkniętym kinem. Okno było wybite, ale zrobił to pewnie jakiś kolejny dzieciak pokroju jej brata. Kiedy miała odchodzić drzwi zaczęły się otwierać, a ze środka wyszedł Richie. Spojrzeli na siebie tępo.

- Musimy porozmawiać - powiedzieli jednocześnie.

Japa Richie! |TozierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz