Rozdział 1

705 17 4
                                    

Dziś jest ten dzień. Dzień mojego powrotu do domu i kolejnego koszmaru. To wszystko trwa od pięciu lat. Leczenie. Dom. Dom. Leczenie. Od lat kręcę się w kółko, chociaż wydaje mi się, że jest ze mną dobrze. Kiedy myślę, że pokonałam chorobę, że zaczynam normalnie funkcjonować, to wszystko wraca. I ja też wracam. Na białe szpitalne korytarze. Za każdym razem cofam się wstecz. Nowy lekarz, nowa klinika i od nowa terapia. Chociaż powtarzam lekarzom, że jestem świadoma, oni zawsze twierdzą coś innego. Tylko Robert był po mojej stronie, mój przyjaciel i lekarz. Ale on też był zmuszony mnie opuścić, a ja zostałam sama. A nad moją głową zawisła ręka. Ale nie jest to prawica sprawiedliwości, tylko kata. Mojego męża. Jordana Hendersona.

— Rose…? – Z zadumy wyrwał mnie głos J. Mojego największego błędu życiowego. Nie znoszę tego człowieka. Nie! Ja go po prostu nienawidzę, do tego stopnia, że jestem w stanie zabić.

Bez problemu wykonałabym na nim wyrok śmierci. Za te pięć pieprzonych lat. Traktowania jak głupią kukiełkę teatralną, jak cyrkowe zwierzątko. Ja i on wiemy, że gdyby nie ta pieprzona intercyza, już dawno zabrałby połowę moich pieniędzy. Ale od chwili jej podpisania J szukał sposobu jak mnie podejść. Został moim opiekunem. Ma prawomocny wyrok sądu i sprawuje nade mną opiekę, dopóki ja nie wrócę do zdrowia. Ojciec zabezpieczył mnie jednak tak, że nawet J nie jest w stanie tego przeskoczyć i zabrać majątku, nawet po mojej śmierci. A ja tym razem nie pozwolę się zastraszyć, będę walczyć.

— Rose, kochanie, wracajmy do domu. – Dupek stanął koło mnie i wyciągnął rękę. Podałam mu ją i grzecznie poszłam. Jak zawsze zresztą. Ale wiem jedno, już nigdy więcej nie pozwolę się tu zamknąć. To moja ostatnia wizyta w tego typu miejscu. Następnym razem, albo zginę ja, albo własnoręcznie zamorduje tego skurwiela.

***

— Rose, myślę, że powinniśmy postarać się o dziecko. Lekarz powiedział, że… – Czułam, że muszę przerwać tę wypowiedź, bo jeszcze chwila i się porzygam. Przełknęłam gule, która stanęła w moim gardle na samą myśl o tym i podniosłam rękę, aby go uciszyć.

— Jordan, nasze małżeństwo to fikcja. Z naszych pieprzonych pięciu lat związku, trzy spędziłam w szpitalach. Nie chcę dziecka! Nie chce ciebie! I nie zamierzam bawić się w dom. Rób to co umiesz robić najlepiej. Pieprz swoje dziwki. Zarabiaj pieniądze i daj mi spokój. I nie waż się nawet pomyśleć, że dotykasz mojego ciała. Skończ proszę cię ten cyrk. – Mój mąż naprawdę jest idiotą jeśli myśli, że pozwolę mu zrobić z siebie kolejny raz tresowanego pieska, tylko dlatego, że roszczy sobie prawa do majątku. Po moim trupie.

— Rose… proszę cię. Ja cię kocham. Chcę się zmienić. Te kobiety, to tylko seks. Czysta fizyczna potrzebna, ja zawsze kochałem ciebie. Rose! Wracaj! Rose!

Trzasnęłam drzwiami od domu i wyszłam. Niewiele mi brakowało, żeby wypatroszyć J jak zwykłego kurczaka. Złość jaka we mnie kiełkowała od dłuższego czasu, urosła jak ta magiczna fasola. A jej korzeni nie da się już wyrwać. Wiem, że jeśli będę stawiać opór, Jordan uprzykrzy mi życie, tak jak to robił do tej pory. Ale tym razem muszę walczyć. Nie mogę siedzieć biernie i patrzeć. Nie mogę być więźniem w swoim domu. To co przeszłam w ostatniej klinice sprawiło, że stałam się inna. Coś we mnie pękło. A na samą myśl o kobietach, które tam zostały, robi mi się niedobrze. Muszę walczyć dla niech. Pieniądze to władza. A ja mam ich bardzo dużo.

***

Odkąd wyszłam z domu cały czas szłam przed siebie. Nawet przez sekundę nie pomyślałam, żeby zawróć. Nim się zorientowałam, stałam przed domem mojego przyjaciela. Jedynego jaki mi pozostał. Odkąd zachorowałam, tylko on mnie nie opuścił. Robert. Od dłuższego czasu jednak się ze mną nie kontaktował. Ale wiem, kto maczał w tym paluchy, żeby tak się stało. Stojąc przed bramą, przypominałam sobie naszą ostatnią rozmowę. Muszę dowiedzieć się, co miał na myśli, mówiąc, że J, jest powodem, mojego pogarszającego się stanu. Zadzwoniłam domofonem i czekałam.

— Tak – odezwał się po dłuższej chwili.

— Robert, to ja, Rose. – Na moment zapadła cisza, a za chwilę usłyszałam brzdęk pozwalający otworzyć mi furtkę.

Weszłam na posesję i udałam się w stronę domu. Gdy doszłam do drzwi, nie musiałam pukać. Robert stał w nich z założonymi na piersi rękoma. Jak zawsze wyglądał niesamowicie. Ale tym razem po pięciu miesiącach, kiedy go nie widziałam, wyglądał jak bóg Odyn. Jego postura i budowa ciała przypominały gladiatorów z rzymskich aren, a on sam gotowy był stoczyć niejedną bitwę w obronie człowieka. Do tego ta oliwkowa karnacja, ciemny dwudniowy zarost i te oczy. Nie są ani niebieskie, ani błękitne, są lazurowe. A gdy w nie patrzysz masz wrażenie, że ten mężczyzna nie tylko prześwietla twoją duszę, ale on ją wręcz rozkłada na czynniki pierwsze. Rozbija twoje ciało na atomy, pojedyncze cząsteczki, a co najlepsze masz ochotę się tak czuć. I słowo daję, gdyby nie nasza wieloletnia przyjaźń, już dawno zaciągnęłaby go do łóżka. Ale w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. A Robert jako mój przyjaciel jest najważniejszy.

— Po co tu przyszłaś Rose! – Krzyknął, a ja stanęłam osłupiała i kompletnie nie rozumiałam, co przyjaciel do mnie powiedział. Widziałam w nim złość, ale nie znałam jej powodu. — Nie przychodź tu więcej. Nie mamy o czym rozmawiać. Wracaj do Jordana, tam gdzie twoje miejsce.

Czułam, że na mojej twarzy maluję się szok, dezorientacja i kompletne zaskoczenie. W tym momencie byłam pewna tylko jednej rzeczy. Ta cała sytuacja to jedno wielkie nieporozumienie, które nosi imię mojego męża.

— Rose, jeszcze jedno. Zabieraj ten pieprzony medalion, który tu ostatnio zostawiłaś i wynoś się. Nie chce cie więcej widzieć. Ani w tej okolicy. Ani w moim pobliżu.

Teraz byłam całkowicie zbita z tropu. Mogłam sobie zarzucić wiele, ale pamięć miałam dobrą i na pewno nie zostawiłam u Roberta żadnej swojej biżuterii. I nie ważne, że byłam tu ostatnio pięć miesięcy temu. Jestem pewna, bo żadnej praktycznie nie noszę. Przyjaciel jednak rzucił we mnie czymś, co przypominało wisiorek. Złapałam go w locie i spojrzałam w dłoń. Znałam doskonale ten przedmiot i on nie należał do mnie. To było złote puzderko wysadzane z przodu diamentami i należało do matki Roberta. A kiedyś do jego babki. Zrozumiałam co chciał mi przez to przekazać, więc odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Wiedziałam, że coś jest nie tak. I czułam, że medalion kryje w sobie jakąś wiadomość.

***

Rose, tak bardzo cię przepraszam,
za to, że zachowałem się jak dupek.
Możliwe, że jestem na podsłuchu
Resztę wyjaśnię ci w najbliższy
piątek. Hotel Euforia. Godzina 19.
R.

Ścisnęłam kartkę w dłoni i nabrałam mocno powietrza w płuca. W oczach poczułam zbierające łzy. Nic z tego nie rozumiałam. Moje życie coraz bardziej zaczęło przypominać karuzele w wesołym miasteczku, na której kręcę się dookoła. Ciągle i ciągle to samo. Co jest ze mną nie tak? Wydaje mi się, że mój mózg pracuje jak należy, a potem następują kryzysy. Nie wiem skąd się to bierze. Ostatnio coraz mniej wiem. Jestem zdezorientowana. Czuję się jakbym żyła na skraju dwóch światów, które się ze sobą ścierają. Rzeczywistość kontra inny wymiar, w którym mój umysł szwankuje i nie do końca myśli i dostrzega to co trzeba. Jakie to wszystko popieprzone!

ROSE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz