Rozdział 14

191 11 5
                                    

Przytłoczona ostatnimi zdarzeniami postanowiłam, czym prędzej opuścić posiadłość Redmana. Z uwagi na to, że mężczyzna mieszkał za miastem, jego dom znajdowała się niedaleko Rezerwatu przyrody Raccoon Grove, do pokonania miałam jakieś siedemdziesiąt mil samochodem. Robert został pochowany na Cmentarzu katolickim św. Michała Archanioła. Niestety byłam też zmuszona pożyczyć auto od Fryderyka, co i tak już stawiało mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji. 

Gdy wręczał mi kluczyki i obdarował tym swoim mrocznym spojrzeniem, przepadłam.
Dlaczego musisz tak wyglądać Fryderyku?
Powinnam nosić żałobę, a ja myślę, tylko o twoich oczach i o tym, że coś skrywają. 

Jednak opamiętanie przyszło w chwili, gdy zawitałam pod bramy cmentarza. Wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Ból rozsadzał mi serce. Zaczęłam płakać. Mój stan udzielił się również pogodzie, bo gdy stanęłam przed nagrobkiem przyjaciela, zaczęło padać, a wiatr, który się ruszył, spowodował, że moje ciało przeszył dreszcz. 

Przepraszam cię! Tak bardzo cię przepraszam, że wciągnęłam cię w to wszystko.
W mojej głowie niemo przelatywały różne myśli. Poczułam straszną pustkę. Cholernie straszną. Upadłam na kolana i zaniosłam się szlochem. Czułam, że muszę kolejny raz dać upust emocjom. W końcu zaczęłam łkać. Głośno pociągając nosem. 

— Tak strasznie cię przepraszam! Za to, w co cię wplątałam. Za to, że nie dostałam szansy pokochania ciebie jak mężczyznę. Umarłeś za mnie, z nie odwzajemnioną miłością. A ja po prostu zamiast odejść od Jordana, to chciałam zemsty i cię straciłam! Boże, czy kiedykolwiek mi to wybaczysz? Czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczymy? – Objęłam się rękoma w pasie, a wiatr i deszcz mroziły moje ciało. 

— Świeża sprawa? – Z transu wyrwał mnie głos mężczyzny, który pojawił się obok. Podniosłam głowę, a on uraczył mnie ciepłym uśmiechem. — Byłem w pani wieku, gdy straciłem miłość mojego życia. I od czterdziestu lat zadaje sobie podobne pytania, co pani. Przykro mi. – Otarłam łzy i podniosłam się z kolan. Gdy chciałam coś powiedzieć, mężczyzna kontynuował. — Dziś są urodziny mojej Marii i przyszedłem jak co roku z nią świętować, ale wydaje mi się, że to przyda się pani bardziej niż mi. – Podał mi butelkę burbona. — Dam pani radę. Proszę się z nim pożegnać raz, a dobrze i nigdy więcej tu nie wracać. Nie rozpamiętywać. Pogrzebać. Ja przychodzę tu prawie codziennie i zmarnowałem te wszystkie lata. Nigdy nie założyłem rodziny i nie dałem sobie szansy na miłość. Proszę się z nim pożegnać i ruszyć do przodu. – Skinęłam głową i odkręciłam butelkę. Upiłam dość sporą ilość i oddałam ją mężczyznę. 

— Dziękuję – wymruczałam. — Dopóki nie przekroczyłam bram tego miejsca, wydawało mi się, że jeszcze się trzymam, ale gdy spojrzałam na nagrobek, wszystko wróciło. 

— Doskonale to rozumiem. Dlatego nie chce tu więcej pani widzieć, a proszę mi wierzyć, że nic nie umknie mojej uwadze. – Mężczyzna upił trunku, lekko się przy tym krzywiąc i zaśmiał się. — Niech pani tu długo nie siedzi. Pogoda jest paskudna. Jeszcze się pani rozchoruje. – Skinęłam od nowa głową i spojrzałam w dół na grób przyjaciela. 

Pojawienie się mężczyzny i jego słowa, dały mi chwilowe ukojenie, ale gdy się oddalił, wyrzuty sumienia wróciły. Czułam, że potrzebuję zostać i odpokutować swoje grzechy. Wypity alkohol rozgrzał moje ciało, a ja osunęłam się na nagrobek i oparłam o niego plecami, pozwalając ciszy i deszczu nucić żałobną pieśń. 

Nie wrócę do ciebie wcześniej Robercie niż w rocznicę twojej śmierci. Obiecałam to sobie i jemu.

Nawet nie wiem, kiedy wezbrało we mnie zmęczenie i zasnęłam otulona chłodem i kroplami deszczu. 

ROSE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz