Rozdział 18

177 11 7
                                    

Oczywiście dostanie się do gabinetu prezesa, wcale nie było takie proste. Zarząd mnie jeszcze nie zgłosił jako pracownika firmy, dlatego stałam w holu i czekałam na to, aż któryś z udziałowców udzieli mi zgody na wejście.
Mnie, prezes firmy! W mojej własnej siedzibie. Kpina.

— Witam. Nie spodziewaliśmy się tu pani w najbliższych dniach. – Przywitał mnie mężczyzna z zarządu. Jak dobrze zapamiętałam, był to Brendan Fraser.

— Dzień dobry panie Brendanie. – Uśmiechnęłam się do mężczyzny. Był bardzo przystojny, czego wcześniej nie dostrzegłam, ale to najprawdopodobniej z nerwów.

Chyba życie ze mnie kpi. Fryderyk, Sebastian, a teraz Brendan. Niedługo zrobię sobie pieprzony kalendarz. Redman będzie grudniem, bo jest zimny jak lód. McNamara ma piękne błękitne oczy, więc jego zrobię lipcem, bo wtedy jest najwięcej błękitu na chicagowskim niebie. Reszta kandydatów losowo. Na upartego mogę dorzucić jeszcze dwóch detektywów. Pięć miesięcy zaliczone!

— Rose, słuchasz mnie? Mogę tak do ciebie mówić? – Otrząsnęłam się z letargu i wysunęłam dłoń do mężczyzny, aby się przywitać.

— Przepraszam, zamyśliłam się. Możesz powtórzyć pytanie?

— Chciałem wiedzieć, czy jesteś tu w jakimś konkretnym celu?

— Właściwie to… – urwałam na moment. Pierwsza podstawowa zasada. Nikomu nie ufaj. — Chciałabym wdrożyć się w sprawy firmy. Nawet nie wiem, ile powierzchni teraz wynajmujemy. Które dokładnie galerie należą do nas. Czy, którymś osobom kończą się umowy? Takie podstawowe rzeczy.

— Oczywiście. W takim razie zapraszam. – Wskazał kierunek w stronę wind. — Gdybyś czegoś potrzebowała, to służę pomocą. I szykujemy przetarg do nowej budowy. Jesteśmy w trakcie sprawdzania gruntów. Może miałabyś ochotę zjeść ze mną lunch, to wprowadziłbym cię w szczegóły?

— Z miłą chęcią – odpowiedziałam i posłałam mężczyźnie delikatny uśmiech. Nie wiem dlaczego, ale nie ufam ci Brendanie Fraser.

Całe szczęście, mężczyzna pokazał mi mój przyszły gabinet i wyszedł. Od razu po nim pojawiła się kobieta. Sekretarka Jordan. Była starsza ode mnie. Na jej widok odetchnęłam z ulgą, nie będę musiała jej zwalniać. Gdyby była młodsza, z pewnością znałaby każdy milimetr penisa mojego nieżyjącego męża. A ja nie mogłabym pracować z kimś takim. Bez urazy oczywiście, nie kochałam go, ale to byłoby dla zasady.

I tak po krótkiej wymianie kilku zdań z kobietą, zaczęłam przeglądać segregatory. Podpisane umowy, dane najemców, plany budowy, wykonanie, przetargi na materiały. Mówiąc krótko, to wszystko to było czarną magią, ale papiery wydawały się w porządku. Skupiłam się na projektach budynków i ich konstrukcji. Wszystko wyglądało bez zarzutów. Fundamenty, ściany nośne i działowe, a przede wszystkim konstrukcje dachów wzmocnione zostały żelbetonem. Używamy również najlepszej stali do budowy, przynajmniej tak mówi Google i klasa stali. W takim razie, o co tu chodzi? Nie mogę tak bezczynnie siedzieć i czekać, aż ktoś zapuka do moich drzwi i przystawi mi nóż do gardła, żądając, bóg wie czego.

I jak na zawołanie do drzwi, ktoś zastukał. Podskoczyłam na krześle i zjeżyłam się jak dziki kot, gotowy zaatakować. Serce waliło mi tak mocno, że słyszałam każde jego uderzenie. Gdy do gabinetu zajrzał Brendan, przypominając o lunchu, chwilowo odetchnęłam.

Byłam skołowana i przestraszona. Czułam, że zaczynam oglądać się za siebie. Każdy teraz jest podejrzany i mam wrażenie, że ci wszyscy mijani ludzie chcą mi wyrządzić krzywdę. Aż swędziała mnie skóra głowy.
Restauracja naprzeciwko firmy, była bardzo przytulna. Właściwie pora lunchu już minęła, więc w pomieszczeniu było tylko kilka osób. Założę się, że to celowy zabieg Frasera.
Kelner bardzo szybko przyniósł nasze zamówienie, a mnie jak na zawołanie zaburczało w brzuchu.

ROSE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz