Rozdział 17

168 11 4
                                    

Nawet nie pamiętam, jak wróciłam do apartamentu. Z każdym dniem rewelacji w moim życiu było coraz więcej. Usiadłam na białej skórzanej kanapie w salonie i nalałam sobie whisky. Zamknęłam na chwilę oczy. Jezu tato, w coś ty się wplątał? I mnie przy okazji.
Jednak Jordan miał rację, mówiąc, że po mnie przyjdą. Tylko, kto to będzie i kiedy to nastąpi?

Rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu i aż włoski zjeżyły mi się na karku.

Zostałam sama. Zupełnie sama.

Gdy tak siedziałam i analizowałam wszystko od nowa, co powiedział mi Greg, zmogło mnie zmęczenie. Nowinki ostatnich dni wyssały ze mnie wszelkie pokłady energii. Zdjęłam buty na obcasie, zsunęłam z siebie tylko spódnice i zwinęłam się w kłębek. Nie miałam siły nawet przejść do sypialni. Przykryłam się kocem i zasnęłam w niespokojny sen. Bałam się o siebie i o to, co może mnie jeszcze spotkać. Zostałam z tym sama.

— Pomyśl Rose, jest takie miejsce, gdzie znajdziesz to, czego szukasz, żeby być bezpieczną. – Dotarł do mnie głos ojca, gdy stałam nad jego grobem. Aż się wzdrygnęłam. Dziś była rocznica jego śmierci.

— Tato! Tato! Słyszysz mnie? Powiedz mi, gdzie są dokumenty. Musisz mi pomóc. Oni przyjdą po mnie tak jak przyszli do ciebie i Jordana! – Krzyczałam, chociaż z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.

Nagle usłyszałam za sobą śmiech. Odwróciłam głowę i spojrzałam w te oczy przepełnione nienawiścią. Jordan!

— Co ty tu robisz? Przecież… – urwałam, bo wtrącił się w moje słowa.

— Umarłem! A raczej zostałem zamordowany? Oj Rose, moja mała biedna Rose. – Podszedł do mnie i stanął naprzeciwko mnie, dotykając mojego policzka. — Diabeł nie może umrzeć! Nawet jak jest w ludzkiej postaci. – Zaczął się śmiać jak klaun morderca z najgorszego horroru. — Uciekaj Rose, bo idą po ciebie! – Puściłam się biegiem przed siebie, a w głowie słyszałam dźwięki, jakie przeplatały się na zmianę. Głos ojca z Jordana.

— Znajdź, to Rose!

— Uciekaj Rose!

— Pomyśl, gdzie to może być!

— Zdechniesz jak głupia suka, którą jesteś!

— Musisz o siebie walczyć!

— Zamordują, cię jak twojego ojca.

Biegłam zdyszana i czułam, że powoli tracę siły. Nie ucieknę, przed tym nie da się uciec.

Obudziłam się mokra, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Serce goniło rytm i starało się wrócić do normy. To tylko sen, pieprzony sen. Nic więcej.

Po woli zaczynało świtać, dochodziła prawie siódma rano. Mimo tego, że nie musiałam jeszcze wracać do pracy, chciałam nadrobić zaległości i rozejrzeć się w papierach. Podejrzewałam, że i tak nic nie znajdę, ale może trafię na coś, co pomoże mi zlokalizować to, co schował ojciec.

Fryderyk, Meksyk

— Bo widzisz, jestem dziś w bardzo kurewsko złym humorze. – Dodałem, zakładając na pistolet tłumik. Nienawidziłem dźwięku, jaki wydawał strzał. Mimo że zabijanie sprawiało mi przyjemność.

Znajdowałem się w obskurnej norze, w której śmierdziało trupem, szczynami i tytoniem. Żaluzje były prawie zaciągnięte do końca, tylko gdzieniegdzie przebijało się przez nie światło. Stary zardzewiały wiatrak kręcił się przy suficie dając namiastkę chłodzenia, a brudna żarówka rzucała delikatne światło.

Facet, którego przesłuchiwałem zeszczał się dwa razy, a dziewczyna, którą zgwałcił i udusił, leżała i zaczynała się już rozkładać. Nie taki był plan zamordowania Alejandro Gonzalesa Iñárritu, przywódcy meksykańskiego kartelu, ale musiałem przyspieszyć swoje zlecenie. Tylko nadepnąć na odcisk Meksykanom to jedno, a pozbycie się później ich smrodu za sobą, to drugie. Potrafią ścigać ludzi do samego piekła. Dlatego mimo tego, że poniosły mnie emocje, nadal musiałem być wyjątkowo ostrożny. Miałam na głowie coś innego, a raczej kogoś innego i chciałem wykonać zlecenie i wracać do Chicago.

— Gdzie ukrywa się twój brat? Odpowiedź, a zastanowię się jak cię zabić i może nawet zrobię, to szybko! – Odwróciłem się w stronę mężczyzny i przykucnąłem przy nim, aby przekręcić nóż zębaty wbity w jego kolano. — Przysięgam, że jeden mój ruch, a otworze twój staw jak konserwę.

— Piedol się! – Wydyszał przez zaciśnięte zęby. — Pierdol się! Nic ci nie powiem!

Przekręciłem nóż, a jego chrząstki, wiązadła i nerwy zostały przerwane. Oszczędziłem tętnicę podkolanową, ale tylko do czasu. Facet zawył jak kojot do księżyca.

— Mogę tak w nieskończoność! – Uśmiechnąłem się.

— Ty skurwysynie! – Pluł i dyszał, łykając powietrze jak ryba wyjęta z wody.

— Myślę, że potrzebujesz motywacji. – Szybkim ruchem zaatakowałem drugą nogę. — Alfonso współpracuj, bo nie mamy całego dnia. – Podszedłem do stolika i wyjąłem z torby kroplówkę. Nie mogłem pozwolić, żeby mi teraz odleciał.

— Kto cię wynajął?! – Wywarczał ledwo słyszalnym głosem.

— Jak zawsze te same pytania. Kim jesteś? Kto cię wynajął? Czego chcesz? Masz trzy sekundy, żeby powiedzieć, gdzie jest twój brat. Dostaniesz kulkę, potem zabije jego i wrócę tam, skąd przeszedłem. – Podszedłem do faceta, który tym razem narobił w gacie. Dlatego to Sebastian zajmował się „brudną” robotą, od kiedy został moim Cieniem. Gdyby nie to, że musiałem dać upust emocjom, bo widocznie moja siostra zza światów postanowiła w końcu skopać mi dupę i rzuciła mnie w ręce Rose, pewnie nadal bym żył tak jak dotychczas. Zlecenie, przelotny seks, firma. Jednak karma wróciła i chyba nadszedł czas mojej pokuty.

— Kurwa. – Zakląłem w głos, bo moje myśli zaczęły biec w bardzo złym kierunku.

— San Sebastian Bernal, czterdzieści minut drogi od Santiago de Querétaro. – W końcu poszedł po rozum do głowy i udzielił mi odpowiedzi.

— Obyś miał rację, bo następna w kolejce jest twoja siostra. – Mężczyzna spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłem wiarygodność. Gdy chodzi o rodzinę, zawsze mówią prawdę. Gdybyś tylko wiedział, że to ona na was poluje. Inaczej byś śpiewał.

— Pozdrów ode mnie diabła. – Wyciągnąłem broń zza paska spodni i strzeliłem mu między oczy. Czas ruszyć, do San Sebastian Bernal.

ROSE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz