Rozdział 12

1.2K 60 8
                                    

Razem z Thomas'em zajęliśmy łóżka obok Brendy, wymieniliśmy się spojrzeniami, poczym nasz wzrok skierował się na Mary która akurat mieszała coś w fiolkach na przeciwko nas.

- Czyli twierdzisz że możemy ją uratować? - Thomas uważnie przyglądał się kobiecie

- Tak, dzięki tej substancji zyska trochę czasu, tylko potrzebujemy do tego waszej krwi.

- Czyli znaleźliście lek? - Poparłam się na łokciach i zapytałam z entuzjazmem.

- Nie do końca, tego nie da się wytwarzać, a jedynie pozyskiwać z krwi odpornych. - Opowiedziała że spokojem i powagą, nadal zajmując się niebieską substancją.

- Czyli jesteśmy w dupie. - Brunet rzucił się na łóżko że zrezygnowania, mi z resztą tak samo uśmiech zeszedł z twarzy. - Mary usiadła przy łóżku chłopaka.

- Nie martw się, niedługo wyruszamy do bezpiecznej przystani, gdzie nie znajdzie was DRESZCZ i nie będzie pożogi, co oznacza że lek nie będzie potrzebny. - Uśmiechnęła się w stronę Thomasa. - Możesz poczuć lekkie ukłucie. - Zaczęła odkażać skórę.

- Żaden zastrzyk nie będzie gorszych od tych które dostawałem niedawno. - Tommy stwierdził pewnie

Brunetka wyjęła igłę i zaczęła mieszać krew z wcześniej przygotowanym płynem, potem podała go chorej a ta momentalnie się uspokoiła, a niektóre żyłki po prostu zniknęły, jej szybki i płytki oddech powrócił do normalności.

- Dobrze zostawmy ich samych muszą odpocząć. - Zwróciła się do Jorg'a, który cały czas siedział przy krótkowłosej. - Victorio, możesz pójść na chwilę ze mną, twoja kolej na pobranie krwi. - Kobieta posłała mi miły uśmiech.

Spojrzałam w stronę Thomasa, a ten tylko kiwnął głową na znak że jest ok i mam się udać za Mary. Opuściłam pomieszczenie i weszłam do kolejnego, znajdowało się w nim więcej strzykawek, leków i bandaży. Czyli taki jakby składzik. Brunetka wskazała na krzesło obok małego stolika i dała znak abym usiadła. Zrobiłam to co kazała i położyłam rękę na blacie. Kiedy igła była kilka centymetrów od żyły, w mojej głowie pojawiła się czerwona lampka. Przecież byłam ugryziona.

- Czekaj! - Zabrałam rękę i szybko wstałam z miejsca.

- Co się stało. - Mary wyrzuciła odbezpieczoną strzykawkę do kosza, zdjęła rękawiczki i stanęła na przeciwko mnie.

- Nie... nie mogę. - Opuściłam wzrok na buty, niezbyt chciałam jej o tym powiedzieć, ale tego wymagała sytuacja.

- Rozumiem że się boisz, ale nie będzie bolało, zaufaj mi. - Złapała mnie za ręce i próbowała uspokoić.

Zaczęłam kiwać przecząco głową.

- Nie o to chodzi, po prostu... ja..

- Spokojnie, powiedz co się stało.

Nie wiedziałam ja mam jej to wytłumaczyć, tamte słowa nie mogły mi przejść przez gardło. W mojej głowie pojawiło się tysiące bezsensownych wymówek, ale wiedziałam że kobieta raczej się nie nabierze. Postanowiłam że pokażę jej bliznę, podniosłam lekko koszulkę i spojrzałam na twarz kobiety która w tamtym momencie wyrażała współczucie.

- Proszę nie mów nikomu, o tym, co ci pokazałam.

- Dobrze, nikomu nie powiem. - Jej głos był pełen troski.

- Wiesz co teraz będzie? Zmienię się? - Zmartwiona, opuściłam koszulkę.

- Nie sądzę. - Mary szczerze się uśmiechnęła. - Mogę? - Wskazała na mój naszyjnik.

Na początku trochę się wahałam aby jej go dać, ale po chwili stwierdziłam że co mi szkodzi. Miałam wrażenie że mogłam jej ufać, zdjęłam błyskotkę i położyłam na stoliku. Brunetka wzięła do ręki scyzoryk i wsunęła go pomiędzy szczelinę, przechodzącą przez środek serduszka. Dwie połówki się rozstąpiły, a moim oczom ukazało się małe, trochę zniszczone zdjęcie, na którym byłam ja, Mia, Thomas i nasi rodzice.

- Zapomniałam że się otwiera.

- Trudno się dziwić skoro byłaś w labiryncie. Spójrz, ty i Thomas mieliście tutaj po pięć lat, a Mia trzy. - Podała mi naszyjnik i kontynuowała. - Popatrz na rękę Rose, twojej matki.

Kobieta na zdjęciu ubrana była w białą koszulkę na krótki rękaw, więc łatwo było się przyjrzeć. Spojrzałam na jej ręce, z lewej strony, nad łokciem znajdował się identyczny ślad jaki miałam ja.

- Chcesz mi powiedzieć że ona też została ugryziona? - Spojrzałam na Mary z szokiem wymalowanym na twarzy.

- Tak, ale się nie przemieniła, jej krew prawdopodobnie zwalczyła wirusa, mam nadzieję że wasza ma takie same właściwości. Tylko nie wiem jak reaguje ona po zakażeniu, Rose po tym zdarzeniu bardzo się pilnowała, nie było potrzeby by komukolwiek ją podawać. Możliwe że nie jesteś już odporna, albo jeśli ktoś poda choremu twoją krew przyspieszy ona działanie choroby. Nie mamy tu odpowiedniego sprzętu dlatego nie zbadamy jej właściwości.

- Mogę cię prosić o próbkę? Tak na wszelki wypadek.

- Oczywiście. - Przywiązała do małej fiolki sznurek i zawiesiła mi go na szyi. Od razu schowałam ją pod bluzkę.

[Thomas]

Po naszej rozmowie Brenda zasnęła, a Vicky nadal nie wróciła od Mary. Postanowiłem więc że też się położę i trochę odpocznę, ułożyłem się wygodnie, zamknąłem oczy. Leżałem i leżałem, a nie nie nadchodził, obróciłem się na plecy i głośno wypuściłem powietrze. Chwilę później podniosłem się do siadu, spojrzałem na wyjście z namiotu, kiedy tylko uniosłem głowę, przed oczami mignął mi cień kobiecej sylwetki, jakby ktoś cały czas mi się przyglądał. Wstałem z łóżka, które przy tym nieźle zaskrzypiało, ale na całe szczęście nie obudziło krótkowłosej. Wyszedłem z pomieszczenia i rozejrzałem się dookoła, dziwne, nikogo nie było. Postanowiłem więc pójść do chłopaków, już z daleka było słychać głośne śmiechy Minho dobiegające ze stołówki. Udałem się w ich stronę, przechodziłem pomiędzy mniejszymi namiotami. Nagle słyszałem krzyki Emily, obróciłem się aby sprawdzić o co chodzi i zamurowało mnie kiedy zobaczyłem co się odstawia. Emily całowała Newt'a? Nie wierzyłem w to co widzę, przetarłem oczy, kiedy ponownie je otworzyłem dziewczyna stała sama przed namiotem, poczym do niego weszła. Złość podskoczyła we mnie do maksimum, zacisnąłem ręce w pięści i ruszyłem w stronę dziewczyny, starałem się jednak nad sobą panować. Kiedy byłem przy wejściu usłyszałem krzyki przyjaciela.

- Co ty żeś sobie do fuja wyobrażała!

- Newtie, przecież wiesz że jestem od niej lepsza.

- Nie nazywaj mnie tak! Nie jesteś lepsza w żadnym stopniu! Purwa, ty jej do pięt nie dorastasz!

- Ale Newt, ja byłam pierwsza, mi jako pierwszej się spodobałeś!

- Ty jesteś chora! Nie zbliżaj się do mnie więcej!

Usłyszałem kroki, ktoś zbliżał się do wyjścia z namiotu. Odbiegłem kawałek i znów zacząłem zmierzać w stronę pomieszczenia, aby nie wydało się, że podsłuchiwałem. Zza kurtyny wyszedł wściekły blondyn.

- Co jest? - Złapałem go za ramię i udałem że o niczym nie wiem.

- Możesz jej wyjaśnić że jeśli ktoś oferuje pomoc, nie oznacza to że chce się całować? - Spojrzał wściekłe na rudowłosą.

- Że co? - W tamtym momencie zaczynałem coraz mniej rozumieć.

- Powiedziała że boli ją noga, postanowiłem jej pomóc i powiedziałem że ma się podeprzeć na moim ramieniu, a ona rzuciła mi się na szyję.

- Myślałam że tego chcesz!

- To nie myśl bo ci to nie wychodzi! Poparzeniec ma większy mózg od ciebie! - Blondyn puknął się w czoło.

- Stary wyluzuj. - Newt powoli tracił cierpliwość, wiedziałem że jeśli go teraz nie uspokoję to będę zbierał szczątki Emily z ziemi.

𝐍𝐢𝐞𝐮𝐧𝐢𝐤𝐧𝐢𝐨𝐧𝐞 𝐏𝐫𝐳𝐞𝐳𝐧𝐚𝐜𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞 - 𝐍𝐞𝐰𝐭Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz