33. Twardy orzech do zgryzienia

621 50 16
                                    

Kolejnego dnia po szkole Peter musiał spakować swoje najpotrzebniejsze rzeczy i wstępnie uszykować do kilkudniowego wyjazdu do bazy Avengers. Liczył na to i praktycznie był pewien tego, że większość czasu tam jednak spędzi sam, bo Bucky raczej nie należał do towarzyskich osób i raczej Peter nie był jego upragnionym kompanem. Stark chciał mieć tylko pewność, że w razie, gdyby coś się działo to nastolatek nie będzie wtedy całkiem sam i będzie mógł liczyć na czyjąś pomoc. Tony przez cały dzień zajęty był przeglądaniem planów Fury'ego dotyczących najbliższej misji, dlatego Peterowi było to rękę, bo kiedy tylko skończył pakowanie, zgarnął ze sobą kilka drobiazgów i popędził do szpitala, żeby odwiedzić Simona tak, jak obiecał. Kiedy dotarł na miejsce wykupił praktycznie połowę szpitalnego bufetu, żeby móc zanieść coś blondynowi, ale gdy znalazł się pod salą musiał niestety na chwilę ulotnić się i odczekać, aż ojciec kolegi opuści szpital. Nie zamierzał robić kolejnych problemów sobie i nie tylko, więc podglądał przez uchylone drzwi, czy już może wyjść. Gdy tylko mężczyzna minął drzwi schowka w którym się schował od razu pobiegł do salki i popędził do łóżka.

-Czeeeść. - uśmiechnął się szeroko Peter, kładąc na łóżku górę zakupów z bufetu. - Jak dzisiaj się czujesz? - zapytał, przyglądając się sportowcowi.

-Lepiej. - Simon odwzajemnił lekko uśmiech, siadając wygodniej. - Napadłeś na sklep po drodze?

-Nie, skąd. Po drodze tutaj niestety był bufet. Nie mogłem się powstrzymać. - wyjaśnił nastolatek.

-Niepotrzebnie się namęczyłeś. Nie przejem tego sam za żadne skarby. Musisz chyba zostać i mi pomóc. - zaproponował blondyn.

-Mogę zostać. Teraz mam czas, bo Pan Stark się szykuje do misji, więc pewnie nawet nie wie, co robię. - dosiadł się naprzeciwko niego na łóżku. - Minąłem twojego tatę. To znaczy widziałem, jak wychodził. Wolałem się nie rzucać w oczy na wszelki wypadek.

-I dobrze. Lepiej dla mnie i dla ciebie. Najważniejsze, że nie był tu długo. - stwierdził i sięgnął jeden z batoników, które przyniósł Peter.

-Serio? - zdziwił się trochę brunet. - To na ile przyszedł?

-Może był góra pięć minut. - odpowiedział od razu, ale widząc pytające spojrzenie dodał jeszcze kilka słów. - Przyniósł mi ładowarkę do telefonu, bo mama nie mogła i tyle. Raczej nie pasowało mi to, że w ogóle musiał tu przychodzić.

-Szczerze to nie rozumiem, dlaczego tak jest. Leżysz przecież w szpitalu. - powiedział Peter. - Jak ja na przykład nie miałem rodziców to chciałem, żeby był ktoś, kto by się o mnie troszczył, a jak widzę, że ktoś ma oboje rodziców, ale wcale nie są tacy, jak moim zdaniem powinni to nie rozumiem dlaczego. - wyjaśnił.

-Ale ja rozumiem. Mama mnie lubi, ale ojciec nie i nigdy nie będzie. Przywykłem, bo tak było od zawsze. - wzruszył tylko ramionami. - Nie jestem moim starszym bratem, który zawsze miał idealne oceny, skończył studia, ożenił się i ma rodzinę, a do tego zajebistą pracę. 

-Ale, co to ma do rzeczy? Przecież i tak jesteś jego dzieckiem. - Peter zmarszczył brwi.

-On by wolał pewnie, żebym nim nie był. Jestem totalnym przeciwieństwem brata i to go wkurwia, ale serio się przyzwyczaiłem, bo od zawsze tak było. - uśmiechnął się lekko i zajął jedzeniem batonika. - W ogóle to mam jeszcze przez dwa dni dietę.

-To, że ci daje po mordzie to też się przyzwyczaiłeś, co. - warknął pod nosem Peter.

-Ale czemu się denerwujesz? To przecież nie jest zawsze. Czasem tylko, więc nie masz, co się wściekać. - próbował jakoś wybronić sprawę chłopak. - Jak czasem odwalam to uznać można, że się należy.

Toρ sᥱᥴrᥱt | IroᥒDᥲd | Sριdᥱr-Mᥲᥒ (ᥴzęść 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz