Rozdział 25

755 57 152
                                    

Spacerując po uliczkach Poznania, Zaha pogrążony był we własnych myślach. Ocknął się dopiero, kiedy poczuł, że Kuba, Niko i Tola rzuciły się w pogoń za wiewiórką. Chłopak o mało się nie przewrócił, z trudem wciąż utrzymywał smycze. Nie widząc lepszego wyjścia z sytuacji, zaczął biec za bandą zwierząt, uznając to za znak od Boga, że czas na jakiś poranny trening. Kiedy wreszcie wiewiórka uciekła na drzewo, a psiaki odpuściły, zdyszany Zachariasz pociągnął zwierzęta w stronę mieszkania Marcela.

A może i również jego? W końcu niekrótko już u niego koczuje, można więc powiedzieć, że to po części też jego mieszkanie.

Prawda?

Dociągnął do domu wyjątkowo nadpobudliwe dziś zwierzęta, nasypał im karmy do miski, do kolejnej wlał wodę. Następnie pożegnał się z nimi i ponownie wyszedł z domu. W planach miał rutynowe odwiedzenie szpitala, choć po drodze zahaczył jeszcze o kwiaciarnię.

W dziwnie dobrym humorze wszedł do dużego budynku i z uśmiechem na twarzy skierował się do biurka recepcjonistek, przy których stała jeszcze jedna pielęgniarka zabierająca jakieś kartoteki. Była to ta sama kobieta, która wtedy przyłapała chłopaków w dość niezręcznym momencie.

- Dzień dobry - przywitał się i uśmiechnął. Recepcjonistka oddała uśmiech, czego już nie można było powiedzieć o pamiętnej pielęgniarce.

- W czym panu pomóc?

- Ja właściwie do tej pani przychodzę - zwrócił się do drugiej kobiety. Wyciągnął zza pleców bukiet kwiatów i wręczył jej go.
- Chciałbym przeprosić w swoim i zarówno Marcela imieniu za tamtą sytuację.

Pielęgniarka stanęła jak wryta, a jej mina mówiła, że jest niemało zaskoczona. Niepewnie przyjęła bukiet i nawet jej twarz wykrzywiła się w coś na kształt uśmiechu.

- Yyy...no tak. Dziękuję w takim razie - rozpromieniła się.

- Nie ma za co dziękować. Ja już będę szedł. Miłego dnia życzę! - krzyknął jeszcze odchodząc.

W drodze do sali numer 5, Zahę zatrzymał automat z gorącą czekoladą, na którą akurat miał ogromną ochotę...
No cóż. Nie jego wina, że czekolada za dwa złote z automatu jest najlepsza.

Zachariasz wchodząc do sali swojego chłopaka, przepuścił w drzwiach wychodzącą pielęgniarkę, której nie tak dawno podarował przeprosinowe kwiaty. Kobieta miała na ustach uśmiech od ucha do ucha - takiej rozpromienionej nie widział jej wcześniej żaden z chłopaków.

- Co jej było - spytał na dzień dobry zdziwiony Marcel.

- Dałem jej wcześniej kwiaty - starszy zmarszczył brwi i zlustrował Zahę wzrokiem upewniając się, że nie ma na twarzy żadnych czerwonych śladów od szminki. - Jako przeprosiny, że musiała na TAMTO patrzeć.

- A - stwierdził Magister niezbyt inteligentnie, nadal bacznie obserwując bruneta.

- Kiedy wychodzisz? Lekarz coś mówił?

-  Rzekomo dzisiaj - Marcel wstał z łóżka, kiedy Zachariasz do niego podszedł. Spojrzał podejrzliwie na drzwi upewniając się, że są na pewno sami, poczym położył ręce na karku niższego i cmoknął go w kącik ust.

- No to trzeba to jakoś uczcić - zaśmiał się słodko na ruch Marcela.

- Mówisz?

- Choćmy na jakiś spacerek, czy coś.

- Jestem za. Mam już dość tych ścian... - mruknął, co spotkało się z chichotem Zahy. - No popatrz tu choćby. Jakby kogoś rozstrzelano.

- Może rozstrzelano? - Obaj obserwowali teraz ścianę z milionem dziurek po odpadającym tynku, które jednak znajdowały się tylko w kilku miejscach. Jakby ten zabieg był celowy.

Spotkałem GO po 7 LATACH i *stało się TO* - Zaha x Magister Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz