ROZDZIAŁ 30 (PO KOREKCIE)

601 18 0
                                    

Wsiadłem do auta wraz z mężczyznami w mundurach. Nie miałem za dużego wyboru. Całe szczęście, że rodzice Jade zdążyli wyjechać, bo jeśli by byli tutaj, podczas gdy policjanci wyprowadzają mnie z domu, nie byli by dla mnie tacy mili jak dotychczas. Pewnie by sobie pomyśleli, że jestem jakimś kryminalistą czy coś.

Chociaż, jeśli by się nad tym dobrze zastanowić to chyba jestem... Zadawałem i nadal zadaje się z dziwnymi, niebezpiecznymi ludźmi i zrobiłem to na własne życzenie. Sam się wplątałem w to gówno a teraz, gdy w końcu chcę z tego wyjść to nie mogę. Nie potrafię.

Usiadłem oczywiście z tyłu. Droga strasznie mi się dłużyła. Próbowałem się czegoś dowiedzieć od nich, ale nic nie chcieli mi powiedzieć. Nie mogłem się nie zgodzić z nimi jechać, bo wtedy by mogli podejrzewać, że coś jest nie tak i próbuje ich unikać. Jadąc z nimi na komisariat zdobyłem czas na przemyślenie odpowiedzi w głowie i ułożenie gotowych tekstów, dzięki którym o niczym się ode mnie nie dowiedzą.

Dojechaliśmy na komisariat, który był ogromnym budynkiem, korytarz starej cegły, który z zewnątrz w ogóle nie przypominał tego czym był. Jeden z mężczyzn zaprowadził mnie przez główne drewniane drzwi i długi, jasny do jakieś sali, jakby gabinetu, który widuje się na filmach gdy przesłuchują przestępcę. Lustro weneckie, żeby nie było widać, że na Ciebie patrzą ale przecież jesteś tego świadomy... Paradoks.

Kazali czekać i się nie ruszać. Nie miałem wyjścia. Usiadłem na krześle przy stoliku i czekałem. Sala była pusta. Poza tym krzesłem i biurkiem nie było tam nic. Jedynie małe okno, które wpuszczało trochę światła do wnętrza pomieszczenia.

Po chwili wszedł jakiś mężczyzna w garniturze z plikiem papierów w ręce. Wyglądał na 35-40 lat.
- Dzień dobry. Gerard Jubbel. - Przedstawił się, wyciągając do mnie rękę.

Nie uścisnąłem jej tylko zmierzyłem gościa od stóp do głów. Nie zdziwiła go moja reakcja. Tak, jakby wiedział, że nie odwzajemnię gestu. Szybko usiadł na przeciwko mnie zapominając o mojej bezczelności z przed chwili.

- Pan Ethan Shanon. - Zaczął.
- Skoro tu siedzę to zapewne jestem ja. - Potwierdziłem wymijająco, wlepiając w niego wzrok.
- Na początek zadam Panu kilka pytań, na które proszę udzielać prawdziwych, klarownych i niewymijających odpowiedzi. Rozumie Pan to?

Zacisnąłem szczęki i odwróciłem głowę od mężczyzny.
- Jest Pan właścicielem klubu "LOST"? - zapytał spoglądając w papiery. Ale myślę, że tam ma wszystko napisane a pytając mnie o takie rzeczy tylko mnie sprawdza.
- Zgadza się.
- Dziwna nazwa jak na klub, nie sądzi Pan?
- Chyba nie po to ściągnęliście mnie tutaj, by pogawędzić na temat niezrozumiałej przez was nazwy dla mojego klubu.
- Racja. No dobrze, ma Pan siostrę Miley i wasi rodzice zginęli siedem lat temu w wypadku samochodowym.
- Do czego Pan zmierza? - Zapytałem w końcu lekko zdenerwowany.
- Ja tutaj zadaję pytania.

Przewrócił kilka kartek i odpalił papierosa. Czyli jednak będzie jak na filmie.

- Co Pan robił po śmierci rodziców? - Zapytał wypuszczając dym z fajki prosto w moją stronę.
- Co was to interesuje?
- Proszę odpowiedzieć na pytanie. - Odrzekł stanowczo.
- Poszedłem do pracy.
- A gdzie Pan pracował?
- Czy to ważne? - Zacząłem by zyskać na czasie. Oni coś wiedzą, ale nie nic na mnie nie mają. Chcą mnie przesłuchać myśląc, że się podłożę sam.

- Proszę odpowiedzieć.
- Zatrudniłem się u kumpla w jego klubie. Pracowałem tam jako barman.
- I pracując jako barman zdobył Pan tyle pieniędzy by otworzyć własny klub?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Ma trochę racji, ale nie mogę mu powiedzieć że handlowałem narkotykami bo wtedy od razu mnie zamkną. A wiem, że tego chcą, bym się do wszystkiego przyznał.

HelplessnessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz