18. Apostrofa do diabła.

1.5K 133 198
                                    

    Każdy nieodpowiedni czyn niósł za sobą konsekwencję, które, chcąc, nie chcąc, musieliśmy przyjąć, jak na odpowiedzialnego człowieka przystało. Skutki podejmowanych spontanicznych, bezmyślnych decyzji potrafiły ciągnąć się za nami w nieskończoność. Niewłaściwe wybory mogły skończyć się śmiertelnie źle, bez pozytywów i kolorowych rozwiązań i zakończeń. Gorzka porażka czekała za zakrętem, oczekując tylko kolejnej pogubionej osoby, która miała tendencję do pakowania się w kłopoty.

    Życie było błędnym równaniem, a przyszłość niewiadomą.

    A ja byłam właśnie taką osobą, która miała tendencję do pakowania się w sprawy i sytuacje, na które teoretycznie nawet nie powinna zwracać uwagi. Brała się za coś, nie mając o tym albo bladego pojęcia albo ignorując to, że może skończyć się to tragicznie. Tak, olewałam fakt, że mogę z tego całego cyrku wyjść mocno poszkodowana, a nawet istniała opcja, iż martwa. Jednak cóż, mój sens istnienia został zatracony, a ja po prostu marnie egzystowałam. Moim jedynym celem było odkryć prawdę i mordercę. Na niczym innym już mi nie zależało. Być może dlatego spływało po mnie to, że tak wiele ryzykowałam.

    Chociaż... ryzykowałam siebie. Może to wcale nie tak wiele.

    – Musisz tak stękać, do diabła? – warknęłam, wymierzając w bruneta oskarżycielskie spojrzenie, które kompletnie zignorował. Jak większość rzeczy, które robiłam. – Czy tam wzdychać. Jeden diabeł.

    Zmierzyłam chłopaka wzrokiem, przykuwając szczególną uwagę do tego, że miał na sobie wreszcie coś innego koloru, niż czarny. Bowiem na granatową koszulkę miał zarzuconą katanę, która ładnie kontrastowała z ciemnymi ubraniami. Jego kruczoczarne włosy były jak zwykle rozczochrane, a oczy w odcieniu gorzkiej czekolady świdrowały drogę ze skupieniem. Typowo, złamaliśmy kilka przepisów w trakcie jazdy, co przyprawiło mnie momentem o palpitację serca, ale ten człowiek potrafił wybrnąć z takich popapranych sytuacji bez szwanku.

    – A ty musisz się odzywać? – spytał zgryźliwe Rafael, a jego baryton był głęboki i ciężki.

    Odkąd tylko po mnie przyjechał, zachowywał się jak bachor, któremu nic nie pasuje i ciągle pokazuje, jak to bardzo jest zirytowany. Nie wiedziałam, czy wstał lewą nogą, czy o co mu chodziło, ale przypominał mi bipolarnego gościa, któremu humorki zmieniały się średnio dwadzieścia razy w ciągu dnia. No już nerwicy dostawałam z nim w tym samochodzie. Standardowo przy tym musiał być wredny, bo jakżeby inaczej.

    – Bo mnie denerwujesz. To, że sam jesteś zirytowany, nie znaczy, że masz się tym ze mną dzielić. – Fuknęłam oburzona, odwracając wzrok z jego profilu na drogę.

    Całe szczęście, że byliśmy już prawie na miejscu. Mogłam przestać słuchać jego wzdychania albo przeklinania pod nosem. Naprawdę nie miałam pojęcia, co go dzisiaj ugryzło. Zrozumiałabym, gdyby jeszcze się coś między nami zdarzyło, aby mógł być tak kurewsko wredny. Albo z tego co pamiętałam, to w ostatnim czasie trochę potrafiliśmy się dogadać. Chociażby na murze Bernadetty, czy gdy dobrowolnie po mnie przyjechał.

    Rafael Griffin robił trzy kroki w tył, gdy już zrobił jeden na przód.

    Takie miałam wrażenie.

    – Jesteś irytująca, Barker, tobie się nie udzieli... Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż rozmowa z Valdemarem – burknął, wjeżdżając na teren Sfinksów, gdzie wreszcie zaparkował samochód.

    A ja siedziałam oniemiała, bo ten arogancki dupek przechodził dziś samego siebie. Naprawdę poczułam się gorzej, przez jego słaby humor. Zwykle nie przejmowałam się jego głupim gadaniem, ale właśnie miałam okres, bolał mnie brzuch, a gdy oglądałam słodkie kotki, to chciało mi się płakać. A to mówiło samo za siebie. Też miałam gorszy dzień, a ten tylko mi go psuł bardziej. Wkurzał mnie niezmiernie.

DIMNESS IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz