Rozdział 11

60 6 0
                                    

Godzinę później Kylie była już ubrana i z uczuciem, że coś jest nie tak, wyszła z pokoju. Miranda i Della albo już wyszły, albo wciąż jeszcze spały. W każdym razie Kylie cieszyła się, że nie musi się z nimi spotykać. Po pierwsze, miała nadzieję, że uda jej się znaleźć Helen, półelfkę, która miała dar uzdrawiania. Nie była pewna, czy wiadomość o tym, że ktoś będzie żył, a ktoś umrze, oznaczała, że może zapobiec czyjejś śmierci, ale musiała spróbować. Po drugie, planowała porozmawiać z Burnettem i powiedzieć mu, czego się dowiedziała o Holiday. Nie zamierzała oczywiście robić tego za plecami Holiday. Tuż przed zakończeniem rozmowy z komendantką zapytała ją, czy może powiedzieć o tym Burnettowi. Holiday się zawahała, więc Kylie spytała, jak by się czuła, gdyby to Burnett zniknął bez wyjaśnienia z powodu „nagłego wypadku".

– No dobrze – stwierdziła Holiday.

Ale nie wyglądało na to, żeby była tym zachwycona.

Kilka minut później Kylie ruszyła do wyjścia, potknęła się i wylądowała na dużym czarnym labradorze, który leżał zwinięty na wycieraczce przed drzwiami wejściowymi.

– Co u licha? – Zaskoczona podniosła się i przez pomyłkę nadepnęła psu na ogon.Ten zapiszczał z bólu, a Kylie ogarnęło poczcie winy. – Przepraszam.

Czyżby zwierzę było ranne? Kiedyś, gdy była dzieckiem, znalazła pod swoimi drzwiami rannego psa. Jej mama kazała tacie zabrać go do weterynarza, gdzie niestety musieli go uśpić. Kylie płakała i oskarżała mamę o zabicie psa.

Przypomniawszy sobie to wszystko, przykucnęła.

– Przepraszam – powtórzyła i pozwoliła psu powąchać dłoń, nim pogłaskała go pogłowie. – Jesteś ranny? Potrącił cię samochód?

– Nie. Stanęłaś mi na ogonie, a to boli – odpowiedział pies.

Kylie klapnęła na pupę i zmierzyła gadającego psa wściekłym wzrokiem.

– Co? – zapytał.

– Nie rób tego!

– Czego?

– Nie mów!

No dobrze, skry, które otoczyły psa i zmieniający się kolor oczu powiedziały jej, że to Perry. Ale mimo to obserwowanie gadającego psa ją przeraziło.

Podskoczyła na równe nogi i dalej ze złością wpatrywała się w zwierzę. Właściwie to potrzebowała jakiegoś kozła ofiarnego, żeby pozbyć się frustracji, i proszę, właśnie na takiego natrafiła. Na czarnego labradora, który oto zmieniał postać. Zaczekała, aż Perry przybierze własny kształt.

Zabrana o zmierzchuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz