ROZDZIAŁ XXIII REY KALEGAN

93 18 8
                                    

ROZDZIAŁ XXIII REY KELAGAN
Bal maturalny okazał się świetną zabawą.
Lily była najpiękniejszą dziewczyną i nikt mi nie wmówi, że było inaczej. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Chciałem zapamiętać każdy szczegół – to, jak tańczy, jak się śmieje i jak na mnie patrzy. Nie mogło być nic lepszego i nic w tamtej chwili nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Może nie mogliśmy robić wszystkiego jak pozostali, ale miałem wrażenie, że to nic nie znaczy.
Piliśmy wodę zamiast alkoholu.
Tańczyliśmy tylko przy wolnych kawałkach albo w samym rogu sali przy  szybkich, tak by nikt nie zwracał uwagi na moje wolne ruchy.
Lily zdawała się w ogóle nie przejmować tymi utrudnieniami. Wręcz przeciwnie, praktycznie nie przestawała się uśmiechać, dzięki czemu ja też cały czas się śmiałem.
Dziwnie było wrócić do szkoły właśnie na bal. Jednak przez to miałem wrażenie, że ludzie stali się dla mnie milsi. Co chwila ktoś podchodził do mnie, by powiedzieć, jak bardzo się za mną tęsknił, ktoś inny życzył mi zdrowia, a jeszcze inni mówili, że świetnie wyglądam. W to ostatnie akurat nie bardzo wierzyłem, ale miło było to wszystko usłyszeć. Takie bale mają w sobie coś wyjątkowego. Stoimy na progu dorosłości, za niedługo większość ludzi, których znam przez całe życie, wyjedzie na drugi koniec kraju i być może już nigdy o nich nie usłyszę. Możliwe, że to ostatnia okazja, by pobawić się razem i przez ten czas poczuć się jak wolny nastolatek bez żadnych zmartwień.
Potem egzaminy i college. A przynamniej wciąż w to wierzyłem.
- O Boże, uwielbiam tę piosenkę! – powiedziała Lily, gdy nagle z głośników popłynął bliżej nie znany mi kawałek.
- Mogę panią prosić? – powiedziałem, kłaniając się przed nią żartobliwie.
- Oczywiście. – Lily dygnęła, przez co wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Miło było przez chwilę poczuć się jak jej książę, którym przecież nie mogłem być.
Objąłem ją w tali, przyciągając do siebie. Mimo że szpilki dodały jej kilku centymetrów, wciąż była niższa ode mnie przynamniej o głowę. Moglibyśmy być idealną parą.
- Co to za piosenka? – spytałem.
Zaczęliśmy obracać się powoli w rytm muzyki, którą najwyraźniej dobrze znała.
- Don't give up on me Andy'ego Grammera – wyjaśniła Lily, patrząc mi w oczy. - Ten tekst kiedyś wydawał mi się taki trywialny. Bezsensowny. Teraz wierzę w niego całym sercem.
- And I will stay
I will stay with you
We'll make it to the other side
Like lovers do
- No właśnie – wymruczała cicho Lily, ściskając mnie odrobinę mocniej.
- Też chciałbym z tobą zostać. Na zawsze – powiedziałem, bo nie umiałem tego w sobie tłumić. – Lily, ja... chciałbym cię o coś zapytać.
Uniosła na mnie swoje jasne oczy. Była zbyt piękna. W ogóle na nią nie zasługiwałem. Jak to możliwe, że spośród wszystkich ludzi na świecie to właśnie ja miałem szczęście ją kochać?
- 'Cause I'm not givin' up
I'm not givin' up, givin' up
No, not yet
Even when I'm down to my last breath
Even when they say there's nothin' left
So don't give up on
- Nigdy się nie poddam. Zawsze będę o ciebie walczył. Nie wiem, jak poradziłbym sobie z tym wszystkim bez ciebie. Stałaś się dla mnie kimś najważniejszym, wiesz? Nie wiem, co bym zrobił, gdybym cię stracił – westchnąłem w jej włosy. Miały taki cudowny zapach, że chyba mógłbym się od niego uzależnić. – Tak się cieszę, że cię poznałem, mimo że odbyło się to w tak popieprzony sposób.
- Ja też, bo bez ciebie jutro byłabym już martwa – zaśmiała się cicho, a mnie aż coś zakuło na tę myśl.
To było takie okropne, a ona z tego żartowała. W gruncie rzeczy takie podejście było całkiem dobre.
- Ale nie będziesz. Wszyscy wyjdą z tego żywi – zażartowałem, skupiając się z powrotem. Musiałem to w końcu powiedzieć.
- Na pewno – potwierdziła.
- And I will hold
I'll hold onto you
No matter what this world'll throw
It won't shake me loose
- Lily... kocham cię i chcę z tobą być. Nie mam pojęcia, ile czasu mi zostało, ale kto ma? W każdym razie chciałbym spędzić go z tobą. Chciałbym, żebyś była moją dziewczyną. Wiesz dlaczego?
- Dlaczego? – zapytała, wciąż patrząc mi w oczy.
- Bo podoba mi się to, że wtedy byłabyś moja. Rozumiesz? Moja dziewczyna Lily Bowery. Kocham sam dźwięk tych słow. Potrzebuję cię w moim życiu jak tlenu. Bez ciebie nie potrafię już oddychać.
- Tak. Oczywiście, że chcę być z tobą – powiedziała, kiwając szybką głową.
- I'll reach my hands out in the dark
And wait for yours to interlock
I'll wait for you
I'll wait for you
- Chciałbym być z tobą na zawsze, tylko nie mogę ci obiecać, jak długo będzie ono trwało. – Mój głos lekko się zachwiał, gdy przytulałem ją mocno, nie chcąc odsuwać się od niej ani na milimetr.
To było takie nie fair. Nie chciałem jej zostawiać. Chciałem żyć, żyć z nią i żyć dla niej. Nie zgadzałem się z tym, że mogłoby się to skończyć. Nie chciałem tego, chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie. Żebyśmy nie musieli się niczym przejmować, żeby moja choroba nie istniała, a Lily nie miała żadnych problemów.
- Nie myślmy o tym teraz – poprosiła, a ja się zgodziłem. – Dla mnie każde zawsze z tobą będzie najlepsze.
- I will fight
I will fight for you
I always do until my heart
Is black and blue
I zmęczone, dodałem w myślach.
Przetańczyliśmy piosenkę do końca, a potem znowu poszliśmy się czegoś napić. Mijając pozostałe pary, zastanawiałem się, czy Lily nie żałuje tego, że przyszła tu ze mną. Jak bardzo krzywdziłem ją tym, że prosiłem ją o to, by była ze mną? Zasługiwała przecież na coś lepszego niż chorego chłopaka, który nie mógł za długo ustać na nogach o własnych siłach.
Nie powinienem był jej tego robić. Ale mimo to, gdy na nią patrzyłem, po prostu musiałem wiedzieć, że jest moja. Moja dziewczyna. Wreszcie wiedziałem, jakie to uczucie.
Kochać to najlepsze uczucie. W samej miłości nie ma nic złego, nic a nic.
- Odbijamy? – Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą Margo i Mike, który wyciągał zachęcająco rękę w stronę Lily.
- Bardzo chętnie – zgodziłem się, biorąc moją siostrę pod rękę.
- Jak się czujesz? – zapytała od razu, kiedy się oddaliliśmy. Mimo maseczki na jej twarzy wyraźnie widziałem zmartwienie w jej oczach.
- Wspaniale – odpowiedziałem szczerze. Tak naprawdę od paru chwil cały czas się uśmiechałem.
- Rey... – Margo pociągnęła mnie za rękaw.
- A ty? Jak się bawisz? – zmieniłem temat, bo nie chciałem myśleć cały czas o sobie.
- Dobrze... – Uciekła wzrokiem przed moim spojrzeniem, a jej policzki zarumieniły się lekko.
- Podoba mi się ten uśmiech – powiedziałem, dźgając ją delikatnie w żebra. – Mike jest dobrym partnerem?
- Bardzo – zaśmiała się cicho. Pierwszy raz od bardzo dawna wydawała się taka... szczęśliwa. Bez zmartwień. Właśnie taką chciałem ją widzieć.
 To była dość szybka piosenka, ale na szczęście Margo nie była zainteresowana tańcem. Poszliśmy w stronę stolika z jedzeniem, a ona przez cały czas opowiadała mi o tym, jak dobrym tancerzem jest Mike. I że jest zabawny. I słodki. To było dziwne, ale w głębi duszy cieszyłem się, że jest taka zadowolona. Gdyby nie ja, przecież nawet nie poszłaby na bal.
Nagle zobaczyłem coś dziwnego. Bardzo dziwnego, przez co poczułem się tak, jakby nagle moja krew zrobiła się lodowato zimna.
Boże.
Gdzieś w oddali korytarza przeszła dziewczyna ubrana w powłóczystą, białą sukienkę. Wyglądała w niej jak duch albo zjawa. Na twarzy miała srebrną maseczkę, ale wyraźnie widziałem jasnoniebieskie oczy patrzące spod niej.
Serce zabiło mi szybciej i z trudem przełknąłem ślinę.
- Margo, ja... muszę iść do toalety, dobra? – powiedziałem nagle, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała tamta dziewczyna.
- Co...? – zdziwiła się moja siostra, ale ja już ruszyłem w tamtą stronę, bojąc się, że stracę jej trop. – Zaraz wrócę.
Zacząłem przeciskać się przez tłum tańczących, modląc się, bym czasem nie wpadł na Lily i Mike'a. Na szczęście udało mi się przemknąć nie zauważonym, a ona pomknęła w stronę korytarza, co najmniej tak, jakby na mnie czekała. Być może naprawdę tak było.
Nie zwlekając, ruszyłem za nią, choć serce w piersi biło mi coraz szybciej. Zignorowałem to, bo czułem, że w tamtym momencie nic nie miało większego znaczenia niż ta zjawa. Duch. Czym mogła być więcej?
To zaraz miało się okazać.
- Zaczekaj! – zawołałem, ale ona nie posłuchała, wręcz przyspieszyła. Ciekawiło mnie, czy zdaje sobie sprawę, ile kosztuje mnie ten pościg.
Wreszcie zwolniła, obdarzyła mnie powłóczystym spojrzeniem i weszła do jakiegoś pomieszczenia.
Biblioteka. Oczywiście. Przecież to było jej ulubione miejsce w całej szkole.
Zacisnąłem ręce w pięści, zbierając się w sobie. Gdy przekroczę ten próg, nie będzie już odwrotu. Być może wszystkiego się dowiem, a może zostanę z jeszcze większą ilością pytań. Nie miało to jednak znaczenia, gdy myślałem o tym, kto może stać za tymi drzwiami, więc po prostu je pchnąłem.
 - Od chwili tej aż do końca świata, w pamięci ludzkiej będziemy żyć: my, wybrańców garść, kompania braci.
Jebany Shakespeare. Uwielbiała go. Ruszyłem za jej głosem.
Musiałem ją znaleźć.
- Kto dziś wespół ze mną krew przeleje, ten mi bratem.
Wreszcie ją znalazłem.
Zatrzymałem się tak, jakby ktoś wbił mnie w ziemię.
Lily Katherine Soakford stała przede mną, żywa, z Królem Henrykiem V w jednej ręce. Wciąż miała maskę na twarzy, a jej blond włosy opadały luźno z tyłu jej pleców. Światło w bibliotece było wygaszone i tylko niektóre lampy pozostawały zapalone, przez co było tu nieco upiornie. A ona wyglądała jak prawdziwy duch.
- Dlaczego w najbardziej dramatycznych chwilach cytujesz Shakespeare’a?
- Shakespeare zawsze jest odpowiedzią. Na każde pytanie. Po tylu latach przyjaźni ze mną powinieneś to wiedzieć – powiedziała Katherine, ściągając maskę z twarzy.
To była ona. Wstrzymałem oddech, lustrując wzrokiem jej postać. Tak bardzo zmieniła się przez ten rok, że aż nie mogłem uwierzyć, że to ona. Była bardzo chuda, a w jej twarzy nie dostrzegałem niczego znajomego. Puste oczy, brak uśmiechu, złość. To nie była Kath, jaką znałem całe życie.
- Po tylu latach przyjaźni z tobą powinienem wiedzieć o wiele więcej – odpowiedziałem, prostując się.
Czułem się tak, jakbym nie mógł załapać oddechu. Patrzyłem na twarz mojej przyjaciółki, która nie żyła od roku. Dziewczyny, która skoczyła z klifu, za którą płakałem przez tyle czasu, z której śmiercią nigdy się nie pogodziłem.  
Nie wiedziałem, co mam czuć. Pierwszy raz w życiu byłem taki rozdarty. Chciałem się cieszyć, ale nie umiałem. Czułem się taki oszukany. Nie umiałem patrzeć na nią normalnie. Nie była tą osobą, którą znałem. Nie mogła być.
Moja Kath skoczyła z klifu.
- Nikt nie mógł wiedzieć więcej – wyszeptała, po czym odchrząknęła i powiedziała już normalnym głosem – Teraz jednak wszyscy się dowiedzą.
- Co? – Nie zrozumiałem, co miała na myśli.
 - Wszyscy się muszą dowiedzieć – powiedziała, zatrzaskując książkę. Wreszcie spojrzała prosto na mnie.
Nie spodobało mi się to spojrzenie.
Nie należało do niej. Było w nim coś... innego. Dzikiego.
- O czym? – zapytałem, zbliżając się o krok.
- O wszystkim.
Rozpoznałem ten rodzaj spojrzenia.
- Co masz na myśli?
Było w nim szaleństwo.
- Wiem, że ona ci o wszystkim powiedziała. Wiem to. – Zrobiła krok w moją stronę. – Znasz prawdę. Inni też muszą ją poznać.
Mówiła o Lily.
- A więc po to tylko wróciłaś? – zapytałem ze złością. Poczułem nagle taką wściekłość, że dosłownie mógłbym roznieść coś na strzępy. I to mogłaby być ona.  – Sfingowałaś swoje samobójstwo i wyjechałaś do Kansas, nie dbając o to, co za sobą zostawiasz?!
- Musiałam to zrobić – powiedziała, a w jej oczach znowu zobaczyłem ten sam błysk. – Sprawiedliwości musi stać się za dość.
- O czym ty mówisz? Co to za sprawiedliwość?! Oszukałaś wszystkich i nazywasz to sprawiedliwością? – Z trudem powstrzymywałem się przed krzykiem.
- Musiałam to zrobić, Rey... – powtórzyła, a ja odsunąłem się od niej jak rażony prądem. Nie chciałem słyszeć mojego imienia w jej ustach.
- Nie mów tak do mnie! – krzyknąłem, a ona w tym samym momencie zatkała mi usta ręką.
- Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam – powiedziała piskliwym tonem, a ja poczułem coś zimnego tuż przy głowie.
Oddech przyspieszył mi gwałtownie, gdy zrozumiałem, co to jest.
- Kath... – wysapałem, gdy nieco cofnęła rękę. – Co ty wyprawiasz...?
- Przywracam sprawiedliwość – powiedziała, a jej głos zaczął drżeć.
- Nie... nie... Kath... – To nie mogło dziać się naprawdę. – Nie rób tego.
- Spokojnie, Rey. Każdy musi zapłacić za swoje grzechy. Tak już funkcjonuje ten świat. – W jej głosie brzmiała taka pewność, że aż mnie to przerażało.
- Nie możesz tego zrobić – powiedziałem znowu. Ta sytuacja była tak absurdalna, że aż nie wierzyłem w to, że może być prawdziwa.
- Ja to muszę zrobić. Wybieraj, po czyjej jesteś stronie.
Miałem rację. Kath umarła. To nie była moja przyjaciółka. Nie mogła nią być.
- Do niczego mnie nie zmusisz – warknąłem, popychając ją mocno.
Kath zatoczyła się do tyłu, a ja wykorzystałem ten czas, by rzucić się w stronę wyjścia.
- I tak mnie nie powstrzymasz! – zawołała, a potem usłyszałem jakiś huk i na podłogę spadło mnóstwo książek.
Nie oglądałem się nawet za siebie, dopadłem do drzwi i uciekłem z biblioteki.
To nie była Kath. Ona nigdy nie niszczyłaby książek.
Szybko przepchałem jakąś ławkę, blokując wyjście. To powinno ją na chwilę powstrzymać i dać mi trochę czasu.
BIP w mojej piersi pikał ostrzegawczo, ale nie mogłem na to zwracać uwagi.
Musiałem ratować uczniów przed szaleństwem mojej przyjaciółki.
Musiałem ratować Lily.
- Mike! – krzyknąłem, prawie dosłownie wpadając na mojego kumpla.
- Rey, gdzie ty się tak...
- Mike, musimy pogadać – przerwałem mu, ciągnąc go do najbliższej pustej klasy.
- Co jest? – zapytał z niepokojem, rozglądając się na boki.
- Kath tutaj jest – wyrzuciłem z siebie, w duchu dziękując sobie, że już wcześniej wtajemniczyłem go w te teorie. Dzięki temu nie uznał teraz, że zwariowałem, tylko spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
- Gdzie?
- W bibliotece. – Położyłem mu ręce na ramionach, by podkreślić powagę sytuacji. – Mike, ona ma broń. Chyba chce zabić Lily. Ona oszalała, trzeba ratować innych!
- Jezu... – Miek przeczesał włosy, łapiąc się za głowę.
- Zabierz stąd Margo. I Lily, jeśli ją znajdziesz. Ja z nią jeszcze porozmawiam. Moja siostra nie może się o niczym dowiedzieć, to by ją...
- I tak się dowie – przerwał mi, a ja potrząsnąłem głową.
- Nie może. Zabierz ją stąd, szybko. Proszę. Ja się zajmę resztą.
- Wrócę tu, jak tylko ona będzie bezpieczna. Przyjadę moim autem.
- Już jest gotowe? – zdziwiłem się, bo ostatnio, jak przy nim pracowaliśmy, był w dość kiepskim stanie.
- Da radę – posłał mi uśmiech, jakby chciał mi jeszcze dodać otuchy. – Uważaj na nią.
- To moja przyjaciółka, Mike. Nie mogę jej tak zostawić. Nie drugi raz.
Wybiegłem z sali, wiedząc, że Mike mnie posłucha. Musiałem się spieszyć, ale najpierw chciałem się upewnić, że nie będzie tu Margo. Nawet nie chciałem myśleć, co by się stało, gdyby się dowiedziała, że nasza przyjaciółka wróciła z grobu.
Mike wyminął mnie i zręcznie wylawirował między tańczącymi parami prosto w stronę Margo. Widziałem, jak spojrzał w moim kierunku, po czym pociągnął ją za ramię w stronę wyjścia. Miała zmieszaną minę i słyszałem, jak głośno protestowała, ale na szczęście mój przyjaciel był nieugięty.
- Rey? – odwróciłem się szybko, ale za mną stała tylko Lily. Myślałem, że zwariuję, gdy spojrzała na mnie tymi jasnymi oczami, bo dosłownie przed chwilą Kath patrzyła na mnie takim samym spojrzeniem. – Coś się stało?
- Musisz  stąd iść – powiedziałem, obserwując jeszcze jak Mike i Margo wychodzą głównym wejściem i odetchnąłem z ulgą. – Idź z Mike'm, proszę,
- Co? – spytała, marszcząc brwi i spoglądając na mnie ze strachem. – Źle się czujesz?
- Nie, Lily, ja nie żartuję, Mike już wyszedł, idź za nim i uciekaj stąd – mówiłem nieco nieskładnie, wypatrując wzrokiem alarmu pożarowego. Kiedy tylko go zobaczyłem, od razu ruszyłem w jego stronę.
- Co?! O co chodzi?! – wykrzyknęła, łapiąc mnie za rękę.
- Kath tutaj jest – powiedziałem, nachylając się nad jej uchem. – Błagam, idź stąd...
Nie zdążyłem powiedzieć noc więcej, bo nagle światło zgasło w całej sali, a muzyka ucichła.
- Kurwa – mruknąłem, chwytając Lily za rękę.
Ktoś krzyknął, a jakaś dziewczyna zaczęła piszczeć, choć przecież nic jeszcze się nie stało. Moje serce biło szybko i wiedziałem, że pewnie doktor już to odnotował. Miałem nadzieję, że już wysłał po mnie karetkę, bo nie czułem, bym bez tego mógł wyjść stąd żywy.
- Co tu się dzieje? – szepnęła do mnie Lily, przylegając do mnie blisko.
- Musimy...
- Miłość to moją tak zatwardza duszę; chcąc być łagodnym, okrutnym być muszę.
Wokół mnie rozległy się zaniepokojone szepty. Jej głos dobiegał z głośników, przez co zabrzmiało to prawie tak, jakby dobiegał zewsząd. Nie miałem pojęcia, gdzie mogła być.  
- Uciekaj stąd Lily, proszę – powiedziałem, patrząc na nią błagalnie, po czym ruszyłem w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą widziałem przycisk alarmu. Nikt nie powinien tu być, gdy Kath zwariuje zupełnie.
 - Dzisiaj nadszedł dzień sądu i grzesznicy zapłacą za swoje czyny.
- Co się dzieje?
- Kto to mówi?
- Tak ma być?
Nie zwracałem uwagi na słowa mijanych obok mnie ludzi, po prostu chciałem dostać się jak najbliżej Kath, zanim będzie mogła zrobić coś głupiego.
Na przykład pozabijać nas wszystkich.
Udało mi się dopaść do ściany i znalazłem przycisk włączający alarm. Ryk syren rozdarł ciszę, która nagle zapadła i wszyscy zaczęli piszczeć ze strachu. Zapanował totalny chaos, bo nagle każdy zaczął gnać w stronę wyjścia.
- Lily! – krzyknąłem, ale było zbyt ciemno, bym mógł ją gdziekolwiek dostrzec.
- Jeśli wyjdziecie, nigdy nie poznacie prawdy – rozległ się z powrotem jej głos przez głośnik, odbijając się echem po całej sali. – Wszyscy niech wiedzą, że jest tu morderczyni. Lily Bowery.
Nagle światło znowu się zapaliło, powodując jeszcze większe zamieszanie. Nikt nie słuchał upiornego głosu z radiowęzła, nawet nauczyciele chcieli znaleźć się jak najszybciej na zewnątrz. Wtedy wreszcie dostrzegłem Lily i ruszyłem w jej stronę. Jako jedyni nie ruszaliśmy się z miejsca, chcąc zmierzyć się z tym, co miało nadejść.
- Już nic ci nie pomoże. Nie unikniesz już sprawiedliwości. Przyznaj się, że zabiłaś swojego ojca – głos dalej dobiegał z radiowęzła, a ja nie miałem pojęcia, gdzie Kath może być.
- Nie, nie, nie... – Lily wyglądała na zupełnie zagubioną, więc w końcu do niej przybiegłem i wziąłem w ramiona.
- Cii... to nieprawda... – wyszeptałem, gładząc ją po włosach.
- Powiedz, Lily Bowery. Kto zabił naszego ojca? 
Nagle rozległ się ogłuszający huk i wszyscy padli na ziemię. Lily skuliła się w moich ramionach, a ja przyciągnąłem ją bliżej, równocześnie starając się dostrzec, gdzie może być Kath. Co to był za odgłos? Strzeliła? Do kogoś? Nawet nie chciałem o tym myśleć.
- Kto zabił naszego ojca? Kto zabił naszego ojca? – Głos powtarzał się w kółko jak w jakiejś chorej pętli.
- Niech nikt się nie rusza. – To była ona. Była tutaj. – Obecni zostają jako świadkowie.
Uniosłem lekko głowę i wtedy znowu ją zobaczyłem. Weszła od strony głównego korytarza z bronią w wyciągniętej przed siebie ręce, która drżała okropnie. Nie miała już na sobie maski, a jej biała suknia dalej sprawiała upiorne wrażenie. Znajdowaliśmy się tuż przy ścianie, przez co nie mogła dostrzec nas od razu.
- Grajmy komedię: niechaj twarz fałszywa /Przed wzrokiem świata fałsz serca ukrywa – wysyczała Kath z jadowitą satysfakcją w głosie.
Na sali oprócz nas widziałem jeszcze Stevena i Tessie, którzy kulili się tuż przy drzwiach i jakiegoś chłopaka, którego nie kojarzyłem. Nie dużo świadków i mało celów dla niej. Wiedziałem, że zależało jej tylko na jednej osobie.
- Kto zabił naszego ojca, Lily Bowery? – Spojrzała w naszym kierunki i już wiedziałem, że nie ma dla nas ratunku. Byliśmy jej zakładnikami. Nawet gdyby pojawiłaby się tu policja, nie mogliby tu wejść bez ryzykowania czyjegoś życia. – Odpowiedz. Teraz.
- Przestań, Katherine. – Nie mogłem dłużej wytrzymać i podniosłem się z klęczek. Teraz dzieliło nas pól sali, lecz mimo tego dalej widziałem jej zimne oczy wbite prosto we mnie.
I srebrną lufę wycelowaną prosto w moje serce.
- Nie, to ty przestań, Rey’u Kaleganie. Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz – powiedziała opanowanym głosem, co sprawiło, że aż poczułem dreszcz na karku.
- Co się z tobą stało? To nie ty – spróbowałem. Czas. Potrzebowaliśmy czasu. Służby na pewno już tu jechały. Musieli mieć jakiś sposób, by nam pomóc.
- Masz rację, Rey. – Gdy wtedy spojrzała na mnie, miałem wrażenie, że dosłownie przez chwilę widziałem w niej moją dawną przyjaciółkę. Pistolet jednak psuł nieco to wrażenie. – To nie jestem ja. Dziewczyna, którą znałeś, została zabita przez nią.
- To nieprawda... – zacząłem, lecz ona tylko się roześmiała.
 - Widać, jak mało ci powiedziała. Gdy raz zaczynasz kłamać, nigdy już nie przestajesz – powiedziała, przechylając nieco głowę. – Dowiedziałaś się o nas. Nie mogłaś znieść zdrady ojca, prawda? Opowiedziałaś o wszystkim swojej matce, która go zamordowała. Zabiła własnego męża, bo nie mogła znieść tego, że nie jest dla niego jedyna, tak?
- Co w tym tak cię dziwi?! – krzyknęła nagle Lily, podnosząc się z podłogi. – Oszukał nas. Oszukał nas obie, Lily Katherine. Nie widzisz tego? Mamy tak samo na imię. Nie widzisz tego, jak mało dla niego znaczyłyśmy?
- To nieprawda! To wy go nic nie obchodziłyście. Chciał od was odejść. Miał was zostawić, dla nas! A ty odebrałaś mi ojca! – Jej ramiona nagle zatrząsnęły się od płaczu. – Moja matka... umarła z tęsknoty za nim. Najpierw się upiła, a potem wsiadła do samochodu. Wiedziałaś o tym?! To kolejna... osoba, która zabiłaś... – Jej ręce trzęsły się, a broń drżała w nich okropnie. – Nie mam już nikogo. Straciłam wszystko, to ty mi to odebrałaś!
- Kath, wiem, że teraz ci ciężko... – zacząłem, wysuwając się na przód.
- Przestań! – krzyknęła, a ja wyciągnąłem przed siebie ręce. – Nic, kurwa, nie wiesz! Nawet nie waż się tak mówić!
- Kath, pozwól mi sobie pomóc, proszę – powiedziałem. Serce zakuło mnie boleśnie i bynajmniej nie tylko z powrotu choroby. - Wysłuchaj mnie, chyba po tym wszystkim na to zasługuję, prawda?
Nie wyglądała na przekonaną, ale jej broń nieco opadła.
- Ja też wiele straciłem. Straciłem ciebie. Jestem chory. – Położyłem rękę na sercu. Chociaż dzięki temu udało mi się ukryć jej drżenie. – Zachorowałem po tym, jak upozorowałaś swoje samobójstwo. Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem.
- Ja za tobą bardziej... – Po jej policzkach spłynęły łzy, a ja odetchnąłem ciężko. Pistolet drżał w jej wyciągniętych przed siebie rękach, a ja w myślach zacząłem kalkulować szanse na to, że spudłuje. 
- Nie umiałem sobie poradzić bez ciebie. Tak wiele dla mnie znaczyłaś. Dla nas wszystkich... Margo nie umiała...
- Margo... – To imię chyba coś w niej złamało, bo nagle upadła na kolana. Odrzuciła od siebie pistolet ze wstrętem, jakby sama nie wierzyła w to, co jeszcze przed chwilą chciała zrobić.. – Ja nie chciałam, Rey. Nie chciałam was zostawiać! – zaniosła się okropnym płaczem, a ja ostrożnie ruszyłem w jej stronę, kątem oka patrząc na Lily. Wyglądała na przerażoną, ale teraz nie mogłem jej pomóc. – Moja matka mnie do tego zmusiła! Powiedziała, że musimy stąd wyjechać i... i... nigdy nie będziemy mogły wrócić. Miałyśmy tam rozpocząć nowe życie... Ja nie chciałam...
- Już dobrze, Kath...
To nie była jednak prawda, bo w tym momencie do środka wpadło mnóstwo policji, celując prosto w moją przyjaciółkę.
- NA ZIEMIĘ! NIE RUSZAJ SIĘ, BO BĘDĘ STRZELAĆ!
To był koniec. Kath nie skrzywdziła Lily, udało mi się.
Poczułem dojmujący ból w sercu, a pisk BIP-a rozdarł mi uszy.
Udało mi się.
To był koniec.
 - Lily... – Ruszyłem w jej stronę, ale nie byłem w stanie zrobić kroku, bo czułem się zbyt słaby. Upadłem na parkiet, ale, o dziwo, nie poczułem żadnego bólu.
Jak przez mgłę dostrzegłem jeszcze, że dostałem wiadomość od doktora Savgrey'a. To było dziwne, bo czułem się zupełnie znieczulony na wszystko wokół mnie, a mimo to udało mi się wyciągnąć telefon z kieszeni spodni.

Koniec imprezy. Mamy dla ciebie nowe serce. Karetka w drodze.

A więc ktoś jednak dzisiaj umarł.
Z tą myślą osunąłem się w ciemność, bo ból okazał się zbyt wielki, bym mógł sobie z nim poradzić.

ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz