Nigdy nie dostałam od nikogo kwiatka.
Wpatrywałam się w czerwonego goździka leżącego na moim biurku, jakby był jakiś zaczarowany.
A może w zasadzie był? Nie miałam pojęcia, ale był śliczny.
Wciąż do końca do mnie nie docierało, co stało się zeszłego dnia. I nie mogłam uwierzyć, na co się zgodziłam.
Całe to spotkanie było takie... niezwykłe. W życiu nie doświadczyłam czegoś takiego. I chociaż się rozpłakałam, pierwszy raz od bardzo dawna, to byłam pewna, że były to jeden z lepszych momentów mojego życia. A już na pewno najlepszy moment tutaj.
Rey Kalegan. Nic w tym chłopaku nie było zwyczajne. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio z kimś tak dobrze mi się rozmawiało. Był jakiś... inny. Kiedy rozmawialiśmy, naprawdę miałam wrażenie, że mnie słucha. Jakby moje zdanie nareszcie nabrało jakiegoś znaczenia. Nie rozumiałam tego.
Jednak kiedy zaproponował, że pomoże mi udowodnić, że moje życie jest wyjątkowe, po prostu nie umiałam mu odmówić. Zaproponował mi kolejny układ.
Nasza relacja opierała się już na dwóch, więc w sumie nie miałam nic przeciwko zgodzeniu się na kolejny. Polegał na tym, że Rey miał pokazać mi rzeczy w jego życiu, którego według niego nadają mu sens. Trochę mnie to martwiło, bo przecież ja nie szukałam czegoś, co miałoby zatrzymać mnie przy życiu. Wiedziałam jednak, że to wszystko i tak będzie na nic. Doceniałam jego starania, ale moje życie i tak już było określone.
Wiedziałam, że nic i nikt nie zmieni mojej decyzji.
Utrwalała się ona we mnie każdego dnia od początku tego roku. Każdy dzień przypominał mi, dlaczego chcę to zrobić. Czegoś takiego nie zmieni parę spotkań z chłopakiem o wyjątkowo zielonych oczach.
Mimo to gdy parę dni później w smsie zaproponował mi kolejne spotkanie, uśmiechnęłam się.
To było w sumie dziwne, bo nigdy jeszcze w tym domu mi się to nie zdarzyło.
- Wychodzisz gdzieś? – spytała mama, gdy w piątkowe popołudnie ruszyłam w stronę drzwi. To zdziwiło mnie jeszcze bardziej, bo zazwyczaj nigdy się mnie o nic nie pytała odkąd się tutaj przeprowadziłyśmy.
Widocznie matki mają jakiś radar, gdy ich dzieci robią coś, o czym wcale nie chciałyby mówić.
- Tak – odparłam lakonicznie, licząc że zgodnie z naszą tutejszą zasadą nie będzie zadawać żadnych pytań.
- Gdzie? – Myliłam się.
- Na plażę.
- W takim stroju? – Zlustrowała mnie swoim zimnym jak zawsze spojrzeniem.
Jak zawsze miałam na sobie czarną, luźną bluzę z długimi rękawami i jeansy tego samego koloru. Kiedy ma się dużo do ukrycia, luźne ubrania są najlepsze, a ja chciałam ukryć pod nimi dosłownie wszystko.
- Tak.
W końcu zrozumiałam, czym może być spowodowane jej nagłe zainteresowanie mną. Moja matka najwyraźniej pierwszy raz od bardzo dawna nie była pod wpływem jakiś środków.
- Przestraszysz lokalną młodzież.
Robię to już od dawna, zmełłam w ustach tę odpowiedź i po prostu wyszłam, starając się nie trzasnąć ze złością drzwiami.
Taka właśnie była moja matka. Zimna. Wyniosła. Nieczuła, jakby pozbawiona wszelkich emocji. Dlaczego niby miałabym chcieć dla niej żyć, jeśli nawet ona tego ode mnie nie oczekiwała?
Oczywiście kiedyś było zupełnie inaczej. Kiedyś, zanim nasza rodzina zupełnie się rozpadła. Kiedyś, zanim stałam się tą Lily, której obecnie tak nienawidziłam.
Nie obchodziło mnie, czy lokalna młodzież się mnie boi, czy nie. I tak wszyscy już mnie skreślili, byłam dla nich nikim.
Jednak była jedna osoba, której nie chciałam do siebie zrazić i przez myśl przemknęło mi, że może powinnam lepiej się ubrać. Tak dawno przestałam się przejmować ubiorem, że tego dnia również zupełnie o tym nie pomyślałam i w tamtym momencie żałowałam tego.
Z drugiej jednak strony, może to i nawet lepiej? Nie chciałam zdradzać żadnych emocji. Nie chciałam w żaden sposób pokazywać, że te spotkania coś dla mnie znaczą.
Nie chciałam niczego czuć.
Od pewnego czasu miałam na to całkiem dobrą metodę. Kiedy czułam, że moje emocje mnie przygniatają i przestaje sobie z nimi radzić, wyobrażałam sobie, że moje serce pokrywa się lodem. Tak szczelnie, by żadne emocje nie mogły go poruszyć. Osiągałam dzięki temu pewien spokój.
Jeśli niczego nie czujesz, nic nie może cię skrzywdzić.
Kiedy nie masz serca, jest to jeszcze prostsze.
Droga do naszego wybranego miejsca upłynęła mi dość spokojnie, czego się w zasadzie nie spodziewałam. Jak zawsze miałam słuchawki w uszach, ale już nie denerwowałam się tak bardzo, jak poprzednim razem.
Żadnych emocji.
Kiedy dotarłam na plażę, Rey już tam na mnie czekał. Ucieszyłam się, że jednak mnie nie wystawił.
- Hej – powiedziałam, podchodząc bliżej niego. Ubrany był w zwykły T-shirt i krótkie spodenki w kolorze khaki, mimo że dzisiejszy dzień był naprawdę wietrzny.
- Hej – rozpromienił się, jakby co najmniej mój widok sprawił mu radość. Wiatr mocno targał jego ciemne włosy tak, że co chwila spadały mu na twarz. – Nie gorąco ci w tej bluzie?
Nie spodziewałam się takiego pytania, ale zlustrowałam go spojrzeniem.
- Nie, ale za to tobie na pewno jest zimno.
Dzisiejszy dzień naprawdę nie należał do słonecznych. Jesień na dobre zaczynała przejmować kontrolę nad Florydą, mimo że wątpiłam, by tutaj kiedykolwiek temperatura mogła spaść poniżej dwudziestu stopni.
- Żartujesz? Jest idealna pogoda – zaśmiał się, po czym skinął zachęcająco głową. – Przejdziemy się?
- Idealna na co? – spytałam, zrównując z nim krok.
- Sama zobaczysz – uśmiechnął się tajemniczo. – Jak się dzisiaj miewasz?
O mało nie wytrzeszczyłam na niego oczu, czując się bardzo dziwnie w środku. Już od tak dawna nikt nie pytał o moje samopoczucie, że miałam ochotę znowu się rozpłakać, ale tym razem ze wzruszenia.
- W porządku – powiedziałam ostrożnie, bo za bardzo nie wiedziałam, jak mam na to odpowiedzieć.
- Układ numer dwa. Żadnych kłamstw – przypomniał mi, patrząc na mnie znacząco.
- Dobrze sobie to przemyślałeś – zaśmiałam się cicho.
- Zawarliśmy tyle układów, że postanowiłem to jakoś uporządkować – oznajmił ze śmiechem.
- Układ numer jeden: oddam ci serce – powiedziałam.
- Numer dwa: żadnych kłamstw. Numer trzy: pomogę ci udowodnić, że twoje życie jest cenne i wyjątkowe – dokończył, kładąc szczególny nacisk na dwa ostatnie słowa. – Już się na to zgodziłaś, także pamiętaj, że nie ma odwrotu.
- Zapamiętam te słowa – oznajmiłam, myśląc bardziej o naszym pierwszym układzie.
Rey zdecydowanie był osobą, która zasługiwała na życie i ja miałam zamiar zrobić wszystko, by mu to zagwarantować.
- To jak się dzisiaj czujesz? – spytał ponownie, a ja tym razem bardziej zastanawiałam się nad odpowiedzią.
- Dziwnie, bo... mogę cię o coś zapytać?
- Właśnie to zrobiłaś – puścił mi żartobliwie oczko, a ja uśmiechnęłam się wbrew temu, co czułam w środku. – Pytaj.
- Czy według ciebie... odstraszam od siebie ludzi moim wyglądem? Żadnych kłamstw, pamiętaj – przypomniałam mu na wszelki wypadek, choć i tak wydawało mi się, że Rey był zbyt uprzejmy, by odpowiedzieć szczerze na to pytanie.
- Wiesz, jest tak ciepło, a ty jesteś ubrana jakbyś była na Alasce, a nie na Florydzie. Poza tym zawsze ubierasz się na czarno, przez co, bez urazy, ale wyglądasz naprawdę mrocznie. Nie oszukujmy się, ludzie oceniają innych po wyglądzie. Niektórzy mogą sądzić, że jesteś bardzo... mało dostępna – dokończył ostrożnie, jakby ważył każde słowo tak, by jak najmniej mnie urazić.
W zasadzie nie musiał tego robić, bo oczekiwałam od niego szczerej odpowiedzi i byłam przygotowana na wszystko, co mógłby mi powiedzieć. Jednak zdecydowanie nie spodziewałam się, że powie to tak łagodnie. Znowu odniosłam to dziwne wrażenie, że zależało mu na tym, bym nie poczuła się gorzej.
- W zasadzie dlaczego zawsze chodzisz w długich rękawach? – spytał jeszcze, a ja poczułam, jak moje ciało się spina.
Odpowiedź na to pytanie była tak oczywista, że zastanawiałam się, czy sam się już tego domyślił. Moje przedramiona były pełne szorstkich blizn po krótkich, ale głębokich cięciach. Zaczęłam się ciąć na początku roku, kiedy pierwszy raz znalazłam Wykończonych. Tak wiele ludzi tam pisało, że im to pomaga, że w pewnym momencie postanowiłam sama tego spróbować. Sama nie wiem, w którym momencie to zajęcie weszło do mojej codziennej rutyny.
Było jednak coś bardzo prawdziwego w tym, że ból fizyczny uwalniał od psychicznego. Pomagało mi to oczyścić umysł, na chwilę przestawałam myśleć o czymkolwiek.
To było miłe uczucie.
- Nasz układ polega na niemówieniu kłamstw, to czy mogę w takim razie spasować? – spytałam ostrożnie. Nie chciałam zepsuć tej dobrej relacji, która między nami trwała, choć wiedziałam, że to i tak nastąpi prędzej czy później.
Nie umiałam zatrzymać przy sobie ludzi. To chyba był jakiś mój defekt. Jakby Bóg tworząc mnie zapomniał dać mi tego kleju, który łączy ze sobą ludzi.
Nawet z rodziną nic mnie nie łączyło, a przynajmniej nie było to na tyle silne, by zatrzymać ją przy sobie.
- W zasadzie to dosyć uczciwa opcja – powiedział na szczęście Rey, na co odetchnęłam z ulgą. Czyli wyrok odepchnięcia go od siebie został odroczony. – Jeśli kiedyś będziesz chciała o tym pogadać, to pamiętaj, że masz mnie.
Uniosłam na niego zadziwione spojrzenie, czując dziwne uczucie w środku. Wiedziałam, że nigdy nie skorzystam z tej opcji, ale samo to, że to zaproponował było takie... miłe.
Wciąż nie umiałam zrozumieć, dlaczego tak się mną przejmuje. W zasadzie jakby na to nie patrzeć, to ode mnie zależało jego życie. I nawet nie ode mnie, ale bardziej od mojej śmierci.
Nie powinien mnie pocieszać. Nie powinien mnie rozumieć. Nie powinien próbować mi pomóc.
A mimo tego wszystkiego to robił.
- Jasne – przytaknęłam, bo w zasadzie nic innego nie przychodziło mi do głowy. – A jak ty się dzisiaj czujesz?
Uznałam, że takie pytanie będzie fair wobec niego. To nie tak, że chciałam się tego dowiedzieć, po prostu chciałam sprawiać takie wrażenie.
A przynamniej tak mi się wydawało.
- Całkiem dobrze – powiedział jak zawsze optymistycznie. – Przez cały tydzień starałem się oszczędzać, by mieć dużo energii na ten dzień.
Jezu. Starałam się zachować spokój, ale przez niego nie było to takie łatwe. Nie mogłam powstrzymać się przed dokładnym analizowaniem jego słów. Specjalnie oszczędzał się przed spotkaniem ze mną? I po co mu miało być dużo energii?
- Jesteśmy – oznajmił niespodziewanie, a ja uniosłam głowę, by zobaczyć, gdzie udało nam się dojść.
Wypożyczalnia desek surfingowych.
Nie ma, kurwa, opcji.
- Och... – Dokładnie tyle udało mi się wydusić z siebie.
- Spokojnie! – Rey wybuchnął śmiechem na widok mojej przerażonej miny. – Nie musisz pływać, jak nie chcesz. Chciałem ci to tylko pokazać.
- Ty chyba też nie powinieneś – zauważyłam, idąc ostrożnie za nim.
- Mówiłem, oszczędzałem się przez ten tydzień – powiedział z uśmiechem. – Wszystko będzie dobrze.
Zagryzłam wargi, bo nie byłam tego taka pewna.
- Dobra, zacznijmy od tego, dlaczego w ogóle chciałem, żebyś to zobaczyła – zaczął, poważniejąc nieco i spoglądając na mnie. – Twoje życie jest wyjątkowe i cenne. Możesz z nim zrobić, co tylko zechcesz. W tej chwili możesz je zmienić. To zależy tylko od ciebie. Chciałabyś spróbować czegoś zupełnie innego?
Popatrzyłam na niego uważnie, bojąc się tego, co może mieć na myśli.
- Zależy o czym mówisz – powiedziałam, a on od razu się uśmiechnął.
- Chciałabyś nauczyć się surfować?
- Nie – odpowiedziałam od razu.
- To coś zupełnie innego od twojej rutyny, spodoba ci się – spróbował mnie przekonać Rey, ale ja szybko pokręciłam głową.
- Nie ma takiej opcji. – Zrobiłam krok w tył, czując narastającą panikę. To nie był dobry pomysł, żeby tu przychodzić. Nie powinnam się z nim spotkać, to był błąd.
- Nic ci się nie stanie, obiecuję. – Rey nie zamierzał się chyba tak łatwo poddawać i zrobił krok w moim kierunku. – Nie ma dużych fal i...
- Nie – przerwałam mu, czując jak moje serce bije coraz szybciej. – Rey, ja... – Zamknęłam ciężko oczy, próbując nad sobą zapanować. Przypomniałam sobie nasz układ i z trudem zdobyłam się na szczerość. – Ja nie potrafię pływać.
Na twarzy Rey’a odmalowało się wielkie zdziwienie, czego dowodem była pionowa linia między jego brwiami.
- Co robiłaś tutaj przez całe życie? – zaśmiał się, a ja przez to też musiałam się uśmiechnąć.
- Nie jestem stąd – odpowiedziałam. Nie podobało mi się, że dowiadywał się o mnie coraz więcej, ale nie umiałam temu zaradzić. Cholerny układ numer dwa.
- To skąd jesteś, Lily Bowary? – zapytał, patrząc na mnie tak, jakby chciał mnie prześwietlić tymi zielonymi oczami.
- W życiu byś nie zgadł – westchnęłam, zakładając włosy za ucho. Wiatr tego dni był jednak wyjątkowo silny i szybko go wyrwał z powrotem.
- Założymy się? – uśmiechnął się przebiegle. – Jak wygram, to pozwolisz mi nauczyć się pływać. Znam świetne miejsce do tego! – powiedział, jakby już ucieszyła go ta możliwość.
- O nie! – zaśmiałam się, nie umilając ukryć, że mnie też ta możliwość ucieszyła.
- Tak! Chyba nie chcesz odejść z tego świata bez umiejętności pływania. Za wcześnie?
Podniosłam na niego wzrok, nie mogąc przestać się uśmiechać. W jego ustach zabrzmiało to naprawdę jak żart, a poza tym zapamiętał moje powiedzonko, przez co... O Boże.
Podobał mi się jego humor.
- Zdecydowanie – stwierdziłam. – Nie żartuj sobie ze mnie.
- Gdzieżbym śmiał! – uniósł ręce w obronnym geście. – Mówię całkowicie poważnie. Nauczę cię.
- Najpierw zgadnij, skąd jestem – przypomniałam. Ruszyliśmy w dalszą drogę po plaży, a ja obserwowałam serfujących po wodzie ludzi. Nie mogłam patrzeć na ich odsłonięte torsy i nie czuć zimna.
- To inny stan, prawda?
- Tak.
- Okay, daj mi pięć prób – zażądał, a ja parsknęłam głośno.
- Może od razu pięćdziesiąt dwie!
- Zgadzam się! – ucieszył się prawie jakby już co najmniej wygrał.
- No dobrze, masz pięć prób – uległam w końcu. – Ale ani jednej więcej.
- I tak zgadnę za pierwszym razem – spojrzał ma mnie uważnie, mrużąc oczy. – Odrzucam wszystkie stany nad morzem, bo wtedy na pewno umiałabyś pływać. Czekaj, muszę zobaczyć mapę... – Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej telefon. Naprawdę bawiło mnie obserwowanie jego zmagań. – Idaho?
- Nie. – A więc jednak nie za pierwszym razem.
- Kurde! A już byłem pewien. – Znowu się zamyślił. – Na pewno nie Nevada. Nie wyglądasz jak dziewczyna z Las Vegas.
- Wydaję mi się, że ten stan to coś więcej niż tylko Las Vegas – stwierdziłam ze śmiechem. Jezu, kiedy ostatnio się tyle śmiałam?
- Ale nikogo chyba nie obchodzi nic poza Las Vegas – powiedział Rey z pewnością. – Kolorado.
- Nie – odparłam, ale trochę się spięłam, bo trafił naprawdę blisko.
- Tennessee?
- Nie.
- Wyoming?
- Nie!
- Kansas?
O kurwa.
Rey chyba odczytał odpowiedź z mojej twarzy, bo nagle uniósł ręce w zwycięskim geście.
- Od dzisiaj będę do ciebie mówił Dorotka – oznajmił z szerokim bananem na twarzy, a ja spojrzałam na niego spode łba.
- Tylko spróbuj – burknęłam.
- Idziemy uczyć się pływać, Dorotko!
- Jezu, nienawidzę cię! – jęknęłam, mając ochotę zrobić taktyczny odwrót, ale wiedziałam, że wcale nie odeszłabym od niego daleko. Nie umiałabym.
- Nie kłam, Dorotko, bo Czarnoksiężnik zamknie dla ciebie króliczą norę.
- Nie wierzę, że właśnie to powiedziałeś – zaśmiałam się głośno, choć w zasadzie oburzała mnie jego ignorancja. – To Alicja wpadła do króliczej nory, palancie.
- Blisko wystarczająco – wzruszył ramionami, jakby literatura wcale nie miała dla niego żadnego znaczenia. – Dorotko – mrugnął jeszcze do mnie na koniec, a ja wywróciłam oczami.
- Nie sądziłam, że zgadniesz – powiedziałam szczerze, kiedy szliśmy dalej plażą do miejsca wybranego przez Rey’a.
- Czasem w życiu trzeba się zdać na łut szczęścia. Poza tym, wyglądasz przecież jak Dorotka – uśmiechnął się do mnie, a ja potrząsnęłam głową ze śmiechem.
- Chyba nawet nie wiesz jak ona wyglądała, skoro pomyliłeś ją z Alicją z Krainy Czarów – stwierdziłam.
- Założę się, że są podobne. A teraz powiedz mi coś więcej o Kansas. Wiem tylko, że są tam pola kukurydzy, co w sumie brzmi całkiem fajnie, ale praktycznie pewnie musiało być tam mega nudno.
Wcisnęłam ręce mocniej w kieszenie bluzy, by ukryć ich drżenie. Rey nie zdawał sobie sprawy z tego, na jak grząski teren właśnie wkraczał. Nigdy nikomu nie opowiadałam o moim domu. Kansas do tej pory istniało tylko w moich myślach i miałam wrażenie, że mówienie o nim może odebrać mu magii, którą wciąż dla mnie miało.
Ale z drugiej strony, to był Rey. Nie wiem czemu, ale czułam, że akurat jemu mogę o tym powiedzieć.
- Kansas to... stan położony na Wielkich Równinach, co pewnie wiesz, bo...
- O Boże, Lily, powiedz mi coś ciekawego! – jęknął Rey, popychając mnie przyjacielsko w ramię. Zachwiałam się nieco, bo nie spodziewałam się tego, a także jego nagłego dotyku.
- No dobrze, dobrze... – zamyśliłam się, wpatrując się w falujące morze. – Nigdy nie widziałam piękniejszego wschodu słońca niż na farmie u mojego dziadka. Kiedy tam byłam, musiałam wstawać o piątej rano, żeby nakarmić wszystkie zwierzęta na czas, ale, wierz mi lub nie, bardzo to lubiłam. Ranek to najpiękniejszy moment dnia. Niektóre zwierzęta wciąż jeszcze spały, było tam wtedy tak cicho i spokojnie... Na żadnym miejscu na Ziemi nie jest tak pięknie, przynamniej dla mnie. I tutaj nawet... nie widać gwiazd nocą. Ani jednej... – westchnęłam ciężko, czując ogarniający mnie żal.
Tęsknota ścisnęła mi serce jak okropne imadło. Dlaczego już nigdy nie będę mogła tam wrócić?
- To nieprawda – powiedział cicho Rey, a ja nie umiałam podnieść na niego wzroku, bo bałam się, że wtedy łzy, które czułam pod powiekami, popłyną z moich oczu. – Widać stąd gwiazdy i to naprawdę dużo. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać. I wiesz, teraz Kansas brzmi o wiele ciekawiej, nawet te pola brzmią interesująco, Dorotko.
Parsknęłam, bo bawiły mnie jego słowa, choć w głębi siebie czułam tylko pustkę.
- To gdzie można znaleźć tutaj gwiazdy? – spytałam, choć bardzo wątpiłam, by odpowiedzieć mogła mnie zadowolić.
- Jeśli wypłyniesz trochę dalej w morze, widać je wszystkie jak na dłoni – powiedział. – Wystarczy wypożyczyć jakąś niewielką łódkę, odpłynąć od tego zgiełku i można znaleźć wszystko, czego się szuka. Tylko najpierw trzeba umieć pływać. Jesteśmy na miejscu – oznajmił zupełnie niespodziewanie, bo znajdowaliśmy się przed wielkim klifem, fale rozbijały się o niego z jeszcze większą siłą niż przy brzegu.
- Wiesz, jeśli chciałeś mnie utopić, to przypominam ci, że ja...
Rey roześmiał się głośno na widok mojej miny i chwycił mnie za rękę. Boże, ten chłopak robił tak niespodziewane rzeczy, że z trudem panowałam nad moimi odruchami. Wtedy miałam ochotę mu ją wyrwać, bo nie przywykłam, by ktoś mnie dotykał.
Od dawna miałam z tym problem, nawet wtedy, gdy wszystko było z moim życiem w porządku. Wiedziałam jednak, co było tego powodem i starałam się o tym wtedy nie myśleć.
Teraz też oddaliłam od siebie tę myśl.
- Spokojnie. Jak na osobę, która niczego się nie boi, jesteś bardzo nerwowa – powiedział, ciągnąc mnie w stronę zupełnie przeciwną do morza. – Ale nie masz się czego bać, ze mną jesteś całkowicie bezpieczna.
- Nie boję się – mruknęłam, idąc za nim przez jakieś wysokie krzaki.
Szliśmy tak dosłownie kawałek, a ja na moment zupełnie zapomniałam, że jesteśmy dalej na Florydzie, bo to miejsce zupełnie jej nie przypominało. A przynamniej nie przypominało Florydy, jaką znałam.
- Mieszkam tu całe życie, więc poznałem wszystkie miejsca na tej plaży – mówił, gdy nagle skręciliśmy w jakąś skalną wnękę. – To chyba jednak podoba mi się najbardziej.
- Wow... – Tylko to słowo wydobyło się z moich ust, gdy nagle znaleźliśmy się w jakimś cudownym miejscu. Czułam się dosłownie tak, jakbyśmy użyli jakiegoś teleportu i znaleźli się teraz w... sama nie wiem gdzie. Nigdy nie widziałam piękniejszego miejsca.
Wyglądało to jak duża jaskinia, do której tylko przez wąską szczelinę po środku wpływała woda, przez co było tutaj bardzo spokojnie. Przypominało to prywatny basen, tyle że w środku wielkiego klifu.
- Wprawdzie tutaj nie widać gwiazd, ale jest całkiem ładnie – powiedział Rey, zrzucając z siebie plecak.
- Całkiem ładnie? Tutaj jest nieziemsko! – Rozejrzałam się z zachwytem wokół siebie, aż nagle mój wzrok znowu padł na chłopaka. – O Jezu!
Rey, kiedy ja podziwiałam to miejsce, zdążył zdjąć koszulkę i został tylko w spodenkach. Na pierwszy rzut oka było widać, że kiedyś był sportowcem. Jego mięśnie były wyraźnie zarysowane, ale nie był jakimś wielkim mięśniakiem. Był smukły i wysoki, dopiero teraz tak naprawdę to dostrzegłam.
- Przemyślałem to, że nie będziesz miała nic na zmianę, dlatego pożyczyłem coś od mojej siostry. I, teraz się ucieszysz, to nie zwykły kostium, tylko specjalna pianka do surfowania – zaśmiał się, rzucając mi jakiś czarny kostium. – Będzie ci w tym wygodnie.
Uśmiechnęłam się do niego i wzięłam od niego niepewnie piankę. Była miękka w dotyku, ale jakoś nie bardzo potrafiłam wyobrazić sobie w nim siebie. Poza tym wizja przebrania się w to wcale mi się nie uśmiechała.
- Mam się w to przebrać? – No dobra, to pytanie było głupie, przecież prawie dosłownie przed chwilą mi to powiedział.
- Nie będę patrzył, obiecuję. – Jakby dla potwierdzenia tych słów wskoczył do wody i od razu zanurkował, a ja przyglądałam mu się z niedowierzaniem. Wcale nie wyglądał na chorego, wręcz przeciwnie. To ja się przy nim czułam chora, bo nie mogłam wykonać żadnego ruchu.
W końcu jednak obudziłam się z tego odrętwienia i poszłam w najdalszy koniec jaskini, nie do końca wierząc w zapewnienia Rey'a. To nie tak, że myślałam, że będzie chciał się na mnie patrzeć, bo nawet nie miał na co. Nie byłam pięknością, nie miałam w sobie nic, co ktoś mógłby chcieć oglądać. Byłam się jednak, że mógłby zobaczyć moje blizny, a tego akurat nie chciałam pokazywać nikomu.
Po krótkiej szamotaninie udało mi się w końcu ubrać w kostium i uznałam to za pewien sukces. Byłam pewna, że wyglądałam przekomicznie, głównie ze względu na to, że opinał mi się w paru miejscach. Jednak to nie był mój pomysł, więc Rey musiał się liczyć z konsekwencjami swoich idei.
- Gotowa? – Chłopak wynurzył się z wody i wyciągnął mokrą rękę w moim kierunku.
- Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Byłam wręcz uosobieniem słowa niegotowa.
Rey tylko się zaśmiał i pociągnął mnie w swoją stronę. Kiedy tylko moje stopy dotknęły wody, aż pisnęłam, spodziewając się, że woda będzie zimna. Ku mojemu zdziwieniu okazała się być przyjemnie ciepła.
No cóż, rzadko coś bywa takim, jak nam się wydaje.
Poczułam, jak kostium pod wpływem wody coraz bardziej do mnie przylega, ale nie było to wcale takie złe uczucie. Woda tutaj nie była prawie w ogóle głęboka, sięgała jedynie mi do bioder. Dla mnie jednak było to i tak dużym sukcesem, bo nigdy nie weszłam do wody głębiej niż do kostek w strumieniu płynącym niedaleko mojego domu.
- I jak? – spytał ostrożnie Rey, wciąż nie puszczając mojej dłoni.
- Nigdy nie wchodziłam tak głęboko do wody – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy. Chłopak spojrzał na mnie z figlarnymi iskierkami w oczach.
- Ja się prawie urodziłem w wodzie.
Kiedy stał tak blisko, widziałam wyraźnie pionową kreskę wzdłuż jego klatki piersiowej. Ponadto w miejscu, gdzie było jego serce, pulsowało niewielkie, niebieskie światełko.
- Jak to? – spytałam, marszcząc brwi.
- Moja mama, gdy była z nami w ciąży, chodziła na pływanie z delfinami.
Zagryzłam mocno wargi, z trudem tłumiąc parsknięcie śmiechem.
- To... bardzo ciekawy... pomysł – wydusiłam z siebie, unosząc brew.
- Wiem, moja mama ma różne szalone pomysły – zaśmiał się cicho, nagle osuwając się na kolana, ciągnąc równocześnie mnie ze sobą. – Spójrz, teraz będziesz jeszcze głębiej.
Straciłam równowagę, osuwając się na kolana. Woda nagle znalazła się wszędzie wokół mnie, jedynie tylko twarz pozostawała ponad powierzchnią.
- Jezu, nienawidzę cię – warknęłam, patrząc ze złością w jego oczy, w których odbijały się wszystkie kolory wody. A może na odwrót, to w wodzie odbijał się kolor jego oczu? – Zimno mi teraz – mruknęłam.
Rey roześmiał się głośno.
- Woda wcale nie zmieniła temperatury – zauważył, a ja spojrzałam na niego spode łba.
- Ale nagle jest wszędzie... – powiedziałam, czując jak moje włosy robią się mokre. Świetnie.
- Chcesz się nauczyć pływać? – spytał, zanurzając się jeszcze bardziej, aż do nosa. Wyglądał tak śmiesznie, że aż parsknęłam cicho.
- Nie da się tak po prostu nauczyć pływać – stwierdziłam, też zanurzając się jeszcze bardziej. I tak byłam już cała morka, a przecież prawdopodobnie już nigdy więcej nie będę miała szansy, by to zrobić. – Chciałabym jednak zanurkować – powiedziałam, zaskakujące tym samym samą siebie.
- Skok na głęboką wodę, to mi się podoba – zaśmiał się Rey, nagle znikając pod wodą. Na szczęście była ona tak przejrzysta, że widziałam go bardzo dobrze. Wynurzył się po paru sekundach, tym razem chwytając mnie też za drogą dłoń. – Dobra, teraz musisz mi zaufać.
Przełknęłam z trudem ślinę. Nie ufałam ludziom, ale przecież to nie było nic wielkiego. Nie mógł mnie utopić, a przecież w tamtym momencie nie zawierzałam mu życia.
- Teraz tak – powiedziałam, moje usta muskały powierzchnię wody, a nasze głowy znajdowały się bardzo blisko siebie.
- To weź wdech i zamknij oczy – szepnął, a ja posłusznie wykonałam polecanie. Poczułam jak pociągnął mnie w dół, ku wodzie, ale nie opierałam się.
Moje uszy zatkały się, a zewsząd otoczyła mnie cisza.
Boże, nigdy nie czułam czegoś takiego.
Poczułam jego ręce na moich ramionach i zrozumiałam, jak blisko mnie jest. Nie mogłam powstrzymać odruchu i otworzyłam szeroko oczy. Od razu morska sól zapiekła mnie mocno, ale przez krótko chwilę widziałam, że on też na mnie patrzy.
Pod wpływem kolejnego odruchu miałam ochotę wziąć oddech, co oczywiście nie skończyło się dobrze. Poczułam wodę w nosie i szybko uniosłam się, by jak najszybciej znaleźć się nad powierzchnią.
- Lily, wszystko w porządku? – usłyszałam głos Rey'a za sobą, ale byłam zbyt zajęta kasłaniem, by móc mu odpowiedzieć. – Zakrztusiłaś się? Oddychaj i się uspokój.
Postąpiłam zgodnie z jego radą, na ślepo brnąc w stronę brzegu, bo oczy wciąż mnie piekły. Opadłam na chłodny piasek, oddychając ciężko.
Tak właśnie czuje się życie.
Oddychając ciężko, licząc każdy oddech. Tracąc dech, by go po chwili odzyskać.
Życie. Nieskończona ilość oddechów, by w końcu kiedyś miało go zabraknąć.
- Ad Astra Per Aspera – powiedziałam cicho, kiedy już opuściliśmy naszą jaskinię i udaliśmy się z powrotem na plażę. Rey siedział obok mnie, wpatrując się w morską toń, falującą swoim rytmem przed nami. Teraz już nie wydawała mi się ona taka straszna.
- Co? – spytał, obracając się w moją stronę. Słońce już zachodziło, rzucając ostatnie promienie na kropelki iskrzące się w jego wciąż jeszcze mokrych włosach.
- Do gwiazd przez ciernie – wytłumaczyłam, gładząc palcami wilgotne pasemka moich włosów. – Dewiza stanu Kansas.
- To mogłaby być dobra dewiza życia – stwierdził.
Uśmiechnęłam się smutno, wpatrując się w zachodzące za oceanem słońce.
- Może. Ale na pewno nie mojego...
CZYTASZ
ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]
RomansRey Kalegan przez całe swoje życie miał szczęście. Bycie gwiazdą szkolnej drużyny baseball'owej, popularność wśród rówieśników i pewne stypendium do sportowego college'u w stanowej szkole. Wszystko straciło jednak znaczenie, gdy pewnego dnia dowiedz...