ROZDZIAŁ VIII LILY BOWERY

144 18 8
                                    

Ośmioletnia Lily Bowary byłaby mną rozczarowana. 
Za trzy miesiące miał odbyć się Bal Maturalny. W szkole nie mówiono już o niczym innym, szczególnie jak w środę ogłoszono motyw przewodni imprezy – Bal Maskowy. Wtedy już wszyscy dosłownie oszaleli.
Kiedy miałam osiem lat, dosłownie marzyłam o tym momencie. Pożyczałam sukienki od mamy, wyobrażając sobie, że są one moją kreacją na ten szczególny wieczór. Miałam wszystko zaplanowane z dokładnymi szczegółami i byłam pewna, że nic nie zepsuje mi tego wyjątkowego dnia. Chciałam być jak jedna z księżniczek Disney'a, byłam pewna, że kiedyś znajdę swojego księcia.
A teraz? Ta nadzieja rozpłynęła się jak wszystko w moim życiu.
Kiedyś myślałam, że z niecierpliwością będę odliczać dni do Balu Maturalnego.
Tymczasem z niecierpliwością odliczałam dni do mojej śmierci.
~~♡~~
W końcu nadszedł piątek. Ostatnio stał się jedynym dniem, w którym rano od razu wiedziałam, co będzie moją dobrą rzeczą.
Spotkanie z Rey'em.
Z tą wizją wstanie z łóżka nie był taką męczarnią jak zazwyczaj. Jak codziennie. Obudziłam się i od razu się podniosłam, widząc przed sobą jasny cel. Zastanawiałam się, co by było, gdyby tak wyglądało moje życie. Gdybym miała w nim jakiś jasny punkt, dzięki któremu miałabym siłę, aby rano zwlec się z łóżka.
Pewnie byłoby lepiej.
Ale to tylko marzenia.
Miałam bardzo dużą ochotę odpuścić sobie ten dzień w szkole, ale akurat w piątki miałam zajęcia z literatury, czyli moje ulubione, dlatego porzuciłam ten pomysł. Kiedyś byłam pewna, że po liceum udam się na studia filologiczne, bo od zawsze kochałam czytać książki i wszystko, co było z nimi związane. Wtedy zupełnie nie obchodziło mnie, że po takim kierunku nie ma praktycznie żadnej przyszłości, liczyło się dla mnie jedynie to, że mogłabym studiować to, co kocham najbardziej.
Teraz to i tak nie miało znaczenia.
Dotarłam do szkoły, w zadziwiającym spokoju przebyłam duży dziedziniec i trafiłam do klasy pana Cook'a, który prowadził zajęcia z literatury. Był to przysadzisty, starszy mężczyzna, który dosłownie wiedział wszystko. Znał każdą lekturę prawie na pamięć i co chwila rzucał jakimiś cytatami. Wiedziałam, że najbardziej lubił Sheakespear'a i znał każdy szczegół jego dzieł.
Bardzo lubiłam go słuchać, bo czułam, że z każdej lekcji wychodzę z nową wiedzą, a to było miłe uczucie. Przez te krótkie czterdzieści pięć minut czułam się naprawdę sobą, moje kłopoty schodziły na boczny tor, a liczyła się tylko literatura.
Jednak po tych kilkudziesięciu minutach cały czar pryskał, a normalne życie wracało z jeszcze większym przytupem, śmiejąc mi się ironicznie w twarz, że na chwilę odważyłam się o nim zapomniałam.
Tego dnia tym uśmiechem była nijaka Rebecca Cliford, na którą natknęłam się przez przypadek w toalecie. Była to jedna z tych bogatych dziewczyn, na widok której lepiej od razu schować się i nie wychodzić, dopóki sobie nie pójdzie. Niebezpieczny typ, przy którym masz szczęście, jeśli nie zwróci na ciebie uwagi. Ja go oczywiście nie miałam.
- Witaj, Bowery. Ludzie zadają pytania i potrzebują na nie odpowiedzi.
Aż zjeżyłam się na dźwięk jej piskliwego głosu za moimi plecami.
Wpatrywałam się w nią w lustrze, bojąc się odwrócić, by spojrzeć jej w oczy.
Taka byłam żałosna.
- Może mogłabyś otworzyć te przesuszone usta i wyjaśnić, co stało się w tej dziurze, z której pochodzisz.
Fascynowała mnie jej śmiałość. A może bardziej głupota. Byłyśmy same w łazience, a ona była taka drobna, że z łatwością mogłabym jej coś zrobić, żeby się tylko ode mnie odczepiła. Nie to, żebym miała takie plany. Jednak chyba nie wyglądałam na osobę, która byłaby w stanie kogoś skrzywdzić, a może ona uważała się za nietykalną.
Nieważne.
- Nie udawaj, że nie umiesz mówić, słyszałam cię na zajęciach z literatury – warknęła, podpierając się pod boki o swoją idealną talię podkreśloną obcisłą koszulką w panterkę. Ohyda.
Naprawdę ona też chodziła na te zajęcia? Chyba brakowało jej przedmiotów do zaliczenia, bo jej twarz zdecydowanie była nie skalana tchnieniem żadnej książki.
- Wszyscy chcą wiedzieć, co odwaliłaś w domu, że musiałaś z niego spierdalać – wysyczała, zbliżając się do mnie o krok.
Tego była za wiele. Czy ona nie mogła pojąć, że mnie w ogóle nie obchodziło, czego chcieli wszyscy? I tak za niedługo miało przestać mieć to jakiekolwiek znaczenie.
Ja miałam przestać mieć jakiekolwiek znaczenie.
Obróciłam się szybko na pięcie i jakimś cudem udało mi się ją minąć i uciec z łazienki. Rebecca skomentowała to tylko głośnym parsknięcie śmiechem.
Domyślałam się, że nie zatrzymała mnie tylko dlatego, że brzydziła się mnie dotknąć.
Pobiegłam na kolejną lekcję, próbując wmówić sobie, że wcale mnie to nie obchodzi.
Ale to było kłamstwo.
Do końca szkolnego dnia odliczałam tylko minuty dzielące mnie od spotkania z Rey'em, choć dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że nie powinnam tego robić.
Nie powinnam zaczynać go lubić.
~~♡~~
- Mógłbyś mi chociaż powiedzieć, dokąd idziemy.
- Niespodzianka.
- Znowu?
- Nie lubisz niespodzianek?
Zawahałam się.
- Tylko dobre.
- Ta będzie najlepsza w twoim życiu – powiedział Rey, szczerząc się wesoło, a ja aż musiałam się odwrócić, by ukryć uśmiech.
Nie mam pojęcia, co mi się przy nim działo, ale uśmiechnie się wydawało mi się o wiele prostsze.
- Jak minął ci ten tydzień? – spytał takim tonem, jakby naprawdę go to obchodziło.
- Przeżyłam. – To już było coś. – A tobie?
- Wróciłem do szkoły, więc w zasadzie nie tak źle.
Nie sądziłam, że powrót do szkoły i nie tak źle mogło stać ze sobą w jednym zdaniu, ale najwyraźniej w jego życiu nic nie było niemożliwe.
- Nienawidzę chodzić do szkoły, więc nie rozumiem twojego entuzjazmu – wyraziłam swoje wątpliwości na głos, a on zaśmiał się cicho.
- Szkoła to nie samo zło. Ludzie bywają okropni, ale trzeba znaleźć takich, którzy są trochę mniej źli i się ich trzymać – powiedział mentorskim tonem, a ja nie powiedziałam nic, by nie psuć jego idealistycznej wizji.
Problem polegał na tym, że ja w swoim życiu trafiałam jedynie na okropnych ludzi. A jeśli nawet na początku wydawali się trochę mniej źli, to i tak w końcu wychodziło z nich ich prawdziwe oblicze.
Wniosek: nie ma ludzi mniej okropnych.
Pewnie nawet on miał coś na sumieniu, ale zdecydowanie wolałam tego nie wiedzieć.
- Jesteśmy na miejscu.
Tym razem nie spotkaliśmy się na plaży, tak jak do tej pory, ale w mieście. Zastanawiało mnie, co Rey mógł wymyślić i dlaczego w ogóle to robił. Jednak zauważałam, że ostatnio coraz mniej przestawało to obchodzić, chciałam jedynie, by nie przestawał tego robić.
Wiedziałam jednak, że i tak to się skończy. Jeśli nie z jego woli, to z mojej.
Bo tak już musiało być.
- Co to za budynek? – spytałam, bo staliśmy przed jakimś wysoką budowlą z kopulistym dachem. Nigdy wcześniej tu nie byłam i w zasadzie nie wiedziałam nawet, że Clearwater jest takie rozległe. Przyjechaliśmy tutaj dwoma autobusami, a i tak musieliśmy dojść jeszcze kawałek, przez co zdawało mi się, że dotarliśmy na największe obrzeża tego miasta.
- Żadnych spoilerów – uśmiechnął się tajemniczo. – Spodoba ci się.
- Oby, bo inaczej ta prawie godzinna podróż tutaj byłaby zupełnie bez sensu – zaśmiałam się, chociaż wcale tak nie uważałam. Wiedziałam, że nawet gdyby wywiózł mnie na puste pole i tak nie miałabym nic przeciwko.
Potrzebowałam po prostu jego towarzystwa.
- Znasz wszystkie opuszczone budynki w Clearwater? – zapytałam, kiedy wspinaliśmy się po nieco spróchniałych schodach, które skrzypiały ostrzegawczo przy każdym naszym kroku.
- Takie hobby – zaśmiał się. – Nie no, żartuję. Ten budynek wcale nie jest opuszczony.
Uniosłam brwi, nieco powątpiewając w jego słowa. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały na to, że nikogo nie było tutaj od bardzo dawna. Chociaż w zasadzie co ja mogłam wiedzieć. Ocenianie po pozorach przecież rzadko cokolwiek znaczyło.
Nagle stanęliśmy przed wysokimi, czarnymi drzwiami. Chyba weszliśmy na ostatnie piętro, bo przez nieduże okienko przy schodach roztaczał się piękny widok na miasto.
- Jesteśmy – oznajmił uradowany Rey. – Teraz zamknij oczy.
- Co? – zdziwiłam się.
- Zamknij oczy. Ufasz mi?
Oczywiście, że nie. Nie ufałam ludziom. Zbyt wiele razy już zostałam zdradzona. Skrzywdzona. Ludzie chyba mieli to we krwi. Zaufanie było czymś wymyślonym, nieprawdziwym. Było kłamstwem, bo nie ludzie nie byli istotami wiernymi. Od tego mieliśmy psy.
- Tak – odpowiedział jednak mimo wszystko. Bo to był Rey. Bo wydawał mi się inny.
Bo ja przy nim czułam się inna.
Posłusznie zamknęłam oczy i dałam mu się poprowadzić, dokąd chciał.
Chociaż miałam zamknięte oczy, wyraźnie dostrzegłam, że zrobiło się jeszcze bardziej ciemno. Otoczył mnie taki mrok, że aż zacisnęłam mocniej rękę na dłoni Rey'a.
- Spokojnie. Po prostu musisz mi zaufać. – Jego głos był jedyną jasną rzeczą wśród tej ciemności.
Zaufać?
Jak?
Nawet sobie nie ufałam.
Byłam zepsuta.
Zupełnie.
- Teraz usiądź i się połóż.
Byłam dosłownie jak w transie. Nie mam pojęcia, co zrobił Rey, że rzucił na mnie taki urok. Posłusznie wykonałam jego polecenie, nawet nie zastanawiając się, co dokładnie robię.
- Jak powiem, to otworzysz oczy.
Jak to możliwe, że jeden człowiek mógł mieć taki wpływ na drugiego? To było niebezpieczne. Jednak z drugiej strony skoro ja nie umiałam o siebie zadbać, może powinnam pozwolić przejąć nad sobą kontrolę komuś innemu? 
- Teraz.
Otworzyłam oczy i musiałam zamrugać, by odzyskać ostrość widzenia. 
A potem zamknęłam je znowu, bo poczułam łzy piekące pod powiekami.
- O Boże... – Uchyliłam ostrożnie powieki, zasłaniając twarz dłońmi, bo nie mogłam ukryć wzruszenia.
To planetarium. Byliśmy w planetarium.
- Wielki Wóz i Mały Wóz. A zaraz zobaczysz wszystkie znaki zodiaku, po kolei – powiedział Rey, nie kryjąc podniecenia w głosie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że leżeliśmy na podłodze, tuż obok siebie, ale nasze ciała nie stykały się w żadnym miejscu.
- Jakie... to... piękne. – Nic innego nie umiałam z siebie wydusić. Czułam jak łzy spływają w dół moich policzków, ale nie umiałam temu zaradzić.
- Mówiłem, że można tutaj znaleźć gwiazdy. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać – powiedział cicho, jakby nie chciał zakłócać piękna tej chwili.
Nie mogłam oderwać wzroku od sufitu, na którym migały całe konstelacje. Gwiazdy nigdy nie były bliżej, czułam się tak, jakby mogła ich dotknąć. To było najlepsze uczucie, jakiegokolwiek doznałam. Od zawsze uwielbiałam obserwować niebo, a teraz czułam się tak, jakbym była wśród nich.
Jakbym była jedną z nich.
Miałam nadzieję, że po śmierci właśnie tam trafię. Zawsze w to wierzyłam. Ludzkie życie miała zbyt dużą energię, by mogło się tak po prostu rozpłynąć. Wapń w żyłach, żelazo w żyłach, azot w mózgu, ogień w duszy. Czym jesteśmy, jeśli nie gwiazdami noszącymi ludzkie imiona?
- Rey...?
- Tak? – odwrócił twarz w moją stronę. Teraz dzieliły nas dosłownie milimetry.
Widziałam dokładnie ciemne plamki w jego zielonych oczach, jak czarne włosy opadały mu nieco na czoło. Przez chwilę po prostu patrzyłam w jego twarz, nie mogąc skupić się na tym, co chciałam powiedzieć.
- Dlaczego to robisz? – spytałam w końcu.
- Bo jesteś wyjątkowa i cenna – powiedział, odbierając mi dech w piersi tymi kilkoma słowami.
Nikt, nigdy mi tego nie powiedział.
Nikt, nigdy.
- Tak jak twoje życie. Nie mam pojęcia, co się stało, że myślisz inaczej, ale to jest prawda. Tylko to. Ktokolwiek uważa inaczej, jest w błędzie. Jeśli ktoś kiedyś powiedział ci, że jest inaczej, to kłamał.
- A może ty teraz kłamiesz? – zagryzłam wargę, obserwując jak na jego twarzy odbijają się gwiezdne refleksy. I może były to tylko przebłyski projektora, ale ja i tak czułam się tak, jakbyśmy naprawdę byli wśród gwiazd.
- A czy ten ktoś, kto ci to powiedział, zabrał cię do gwiazd? Nauczył pływać?
Zaśmiałam się cicho, ocierając łzy z policzków.
- Nie nauczyłeś mnie pływać – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
- Ale próbowałem – zaśmiał się, też się uśmiechając. – A to się liczy.
- Rzeczywiście. Nikt wcześniej nawet nie próbował – powiedziałam, myśląc znowu o Kansas. Oczywiście tam nawet nie było gdzie.
- Teraz mi wierzysz? – spojrzał mi głęboko w oczy, jakby szukał w nich szczerej odpowiedzi na swoje pytanie. Chyba jednak to, co tam odnalazł, nie bardzo go zadowoliło, bo pomiędzy jego brwiami pojawiła się niedużo kreska. – Lily...
Nie zdążył dokończyć, bo gwiezdny seans dobiegł końca, ściągając nas z powrotem na ziemię. Znowu byłam tylko Lily Bowery i nikim więcej.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się wokół siebie. Byliśmy w jakiejś niewielkiej sali, specjalnie przygotowanej jako planetarium, ale widać było, że była to raczej amatorska robota. Mimo to i tak był to najlepszy taki seans w moim życiu i prawdopodobnie jedyny.
- Gdzie my jesteśmy? – spytałam, wstając.
- W planetarium stworzonym przez mojego genialnego kumpla i... moją przyjaciółkę. – Głos nieco zachwiał mu się na ostatnim słowie, a ja nie wiedziałam, co to spowodowało. – Wspaniałe, prawda?
- Niesamowite – potwierdziłam, uśmiechając się i po raz kolejny ocierając policzki, by upewnić się, że już na pewno są suche.
- A oto i ten genialny umysł, który to wszystko zaprojektował! – zawołał Rey, a ja obróciłam się szybko, by zobaczyć wysokiego chłopaka z okularami i burzą jasnych, kręconych włosów.
- Hejka – pomachał do mnie ręką, jakby był bardzo skrępowany słowami Rey'a. – Nie przesadzaj, stary, oboje dobrze wiemy, że to nie wszystko moja zasługa.
- Mike Robins, jak zawsze skromy – zaśmiał się Rey.
- Miło mi cię poznać – chłopak wyciągnął rękę w moją stronę, a ja szybko otrząsnęłam się i zrobiłam to samo. – Chciałbym powiedzieć, że Rey mi dużo o tobie opowiadał, ale tak naprawdę przyszedł do mnie z prośbą o uruchomienie tego ustrojstwa dopiero wczoraj wieczorem, przez co musiałem spędzić prawie całą noc tutaj.
- Nie przesadzaj, Mike. To jest właśnie Lily Bowery.
Poczułam na sobie ciężar spojrzenia chłopaka, pod którym o mało co się nie ugięłam. Poznawanie nowych osób zawsze było dla mnie trudne, a myśl, że on dowiedział się o mnie dużo wcześniej jeszcze bardziej mnie deprymowała.
- Mnie również jest miło cię poznać – odpowiedziałam, starając się uśmiechnąć, ale naprawdę czułam się bardzo zestresowana.
Rey naprawdę poprosił go, żeby uruchomił to planetarium tylko dla mnie? Zrobiło mi się nieco żal tego chłopaka, jeśli naprawdę spędził noc na doprowadzaniu tego miejsca do użytku przeze mnie.
Rey nie powinien go o to prosić. Zdecydowanie nie byłam tego warta.
- Wiem, że za czasów Kath było to wiele lepsze, ale naprawdę się starałem – powiedział Mike, a Rey nieco spiął się na dźwięk imienia tej dziewczyny. A może tylko tak mi się wydawało? Na wszelki wypadek postanowiłam zapamiętać to imię, by być może kiedyś go o nią zapytać.
- Było zarąbiście, stary. – Rey poklepał przyjaciele po plecach i obrócił się w moją stronę. – Mam dobry pomysł, gdzie możemy iść teraz. Masz jeszcze czas?
Skinęłam głową, spoglądając ukradkiem na zegarek. Dochodziła siódma, a biorąc pod uwagę fakt, ile nam zajął dojazd tutaj, do domu powinnam dotrzeć przed dwudziestą pierwszą. To i tak nie miało żadnego znaczenia, bo mojej matki na pewno nie obchodziło, gdzie się podziewam przez cały ten czas. Byłam pewna, że gdybym nie wróciła na noc, zauważyłaby to dopiero rano, kiedy już by wytrzeźwiała.
Jeżeli by wtedy wytrzeźwiała. 
Poza tym, nie miałam jeszcze ochoty wracać do domu. Oznaczałoby to rozstanie z Rey'em na kolejny, długi tydzień, a ja jeszcze nie zdążyłam nacieszyć się nim wystarczająco.
- Chcesz iść z nami, Mike? – spytał, ale chłopak od razu potrząsnął przecząco głową.
- To wasz dzień. Dozo w poniedziałek w szkole! – zawołał i ruszył w stronę wyjścia, a mi wciąż w głowie rozbrzmiewały jego słowa.
Nasz dzień? Naprawdę tak Rey mu to przedstawił? Mimowolnie uśmiechnęłam się na tę myśl.
- Jak coś, to on przesadza jak zawsze. Wcale nie spędził tu całej nocy, co najwyżej kilka godzin – powiedział Rey, kiedy już opuściliśmy budynek. Teraz już nie wydawał mi się taki opuszczony i mroczny jak przed przyjściem tutaj. A może w zasadzie dalej taki był, ale przynajmniej dla mnie zyskał cudowną duszę.
- Nie musiałeś go o to prosić – stwierdziłam, wbijając wzrok w buty.
- Moim zdaniem to był świetny pomysł – uśmiechnął się do mnie.
- Tak, moim zdaniem też – przyznałam ku własnemu zdziwieniu i też się do niego uśmiechnęłam.
Co z tego, że za niedługo miałam przestać istnieć? Teraz czułam się tak, jakby to nie miało żadnego znaczenie. Postanowiłam na chwilę nie myśleć ani o tym, co było, ani o tym, co miało być. Liczyła się tylko teraźniejszość, a póki był w niej Rey, była ona całkiem do zniesienia.
- To dokąd teraz idziemy? – spytałam. Słońce już prawie całkiem zaszło za nieboskłon, a na dworze było coraz ciemniej. Ze względu na to, że byliśmy na obrzeżach miasta, jedynym światłem były oddalone od siebie latarnie uliczne.
Zadarłam głowę do góry, z nikłą nadzieją na zobaczenie prawdziwych gwiazd, ale wciąż było jeszcze za jasno. Pierwszy raz jednak nie poczułam się źle z tego powodu.
- Do bardzo fajnego miejsca – odpowiedział tajemniczo, patrząc na mnie kątem oka.
- Znowu jakaś niespodzianka? – zaśmiałam się.
- Owszem – uśmiechnął się z wyższością. – Chodziłem tam zawsze z moją siostrą i... naszą przyjaciółką. Ona pracowała tutaj całymi dniami, a my potem przychodziliśmy i porywaliśmy ją na... ach, prawie bym się zdradził! – Kopnął jakiś kamyk, a w jego głosie słyszałam znowu ten sam smutek, jak za każdym razem, gdy zaczynał mówić o tej dziewczynie.
Coraz bardziej mnie intrygowała. Kim była? Co dla niego znaczyła?
A przede wszystkim, dlaczego zawsze mówił o niej w czasie przeszłym?
- Kim... ona była? – Sama nie wiem, skąd zdobyłam śmiałość na to pytanie, ale już w momencie, gdy je zadawałam, zaczęłam tego żałować.
Rey spiął się, wbijając ręce w kieszenie swojej jeansowej kurtki. Wiedziałam, że przekroczyłam granicę. To nie był temat, o którym chciał ze mną rozmawiać. Nie byłam osobą, z którą chciał dzielić się tym, co mu się przydarzyło i w zasadzie wcale się temu nie dziwiłam.
- Wiesz, Lily... To długa historia. I dosyć smutna, nie wiem, czy chcesz jej słuchać...
- Rozumiem, przepraszam... – powiedziałam szybko, chcąc zapaść się pod ziemię. Popełniłam błąd, czułam, że teraz już nie będzie chciał...
- Miała na imię Katherine – zaczął, przerywając moją gonitwę myśli.
Uniosłam na niego wzrok.
A jednak.
Opowiadał mi.
Latarnie uliczne świeciły jasno, w oddali słychać było szum morza, a Rey Kalegan opowiadał mi swoją historię.
- Znałem ją praktycznie od zawsze. Ja, Margo i Kath, nierozłączne trio, które zawsze i wszędzie było razem. Traktowaliśmy siebie jak rodzeństwo, bo praktycznie właśnie nim byliśmy. Ona była... zupełnie wyjątkowa. Różniła się od wszystkich ludzi, jakich znałem. Różniła się od nas, ale to chyba nas zawsze w niej fascynowało – westchnął ciężko, mierzwiąc włosy dłonią. – Uwielbiała astronomię. Jako dziecko chciała być kosmonautą, potem marzyła o pracy w NASA, ale... O Jezu, dawno o niej tyle nie mówiłem.
Pociągnął nosem i dopiero wtedy dotarło do mnie, jak trzęsie mu się głos.
Jak z trudem hamuje łzy.
- Rey...? – Chciałam jakoś okazać mu swoje wsparcie, ale nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu innych. Pewnie dlatego, że nikt nigdy mnie nie pocieszał. – Spokojnie...Nie musisz nic mówić, jeśli to trudne, ja to...
- Tylko wiesz, mam wrażenie, że zbyt długo o niej milczałem. A jej historia warta jest opowiedzenia. Warta jest zapamiętania. Przyjaźniliśmy się całe życie, wszyscy ją znali, a potem nagle... stało się to i... jakby wszyscy o niej zapomnieli. Stała się tematem tabu i od początku roku praktycznie nic o niej nie mówiłem, ale... tobie akurat chciałbym opowiedzieć.
Miałam bardzo złe przeczucia. Powoli zaczęłam się domyślać, co mogło być tym tematem tabu i czułam jak ze zdenerwowania przyspiesza mi oddech.
- Miała w sobie coś wyjątkowego, ale to była tylko jedna strona jej osobowości. Oprócz tego było też coś, czego nigdy nie pokazywała światu. Byłem pewien, że znam ją tak dobrze jak samego siebie, ale... tak naprawdę widziałem tylko to, co ona sama chciała pokazać. Miałaś tak kiedyś, że wydawało ci się, że kogoś znasz, a tak naprawdę praktycznie nic o nim nie wiedziałaś?
Tak, miałam tak. Z moim ojcem.
- Każdy chyba trafił kiedyś na kogoś takiego... – powiedziałam ostrożnie, bojąc się, że Rey przerwie swoją opowieść i zacznie o coś pytać.
- To w zasadzie smutne. Ilu w życiu spotykamy fałszywych ludzi? – westchnął.
Każdy jest fałszywy.
- W każdym razie to naprawdę okropne uczucie, gdy orientujesz się, że ktoś nie ufa ci na tyle, by powiedzieć ci o tym, że jest mu źle. Że czuję się podle. Że coś się stało i nie potrafi z tym, kurwa, żyć.
Kamyczek poszybował daleko, gdy Rey posłał go tam mocnym kopnięciem. Z bólem obserwowałam jego złość i bezsilność wypisaną na twarzy. Wiedziałam, że choć minęło tyle czasu od tych wydarzeń, one wciąż budzą w nim te same emocje.
Rozumiałam to, bo ja czułam to samo, gdy myślałam o swoim ojcu, chociaż za niedługo miał minąć równy rok od tego, co się stało.
- Ona była naprawdę wspaniała. Wszyscy to wiedzieli. Każdy ją lubił, bo była najlepsza w szkole i zawsze chętnie pomagała innym. Należała do kółka pomocy słabszym uczniom, które sama założyła. Miała mnóstwo przyjaciół, ale i tak zawsze stawiała nas ponad wszystkimi. Chociaż tyle osób chciało się z nią przyjaźnić, ona i tak wolała spędzać czas z nami. Ze mną i moją siostrą. Czułem się przez to wybrany, bo tak naprawdę czułem, że nie zasługuję na jej przyjaźń...
Czyli dokładnie tak, jak czułam się ja za każdym razem, gdy spędzałam z nim czas.
- Ale właśnie przez to najbardziej czuję, że ją zawiedliśmy. Byliśmy z nią najbliżej, to nam ufała najbardziej, a my... nic nie zauważyliśmy. Daliśmy się nabrać na jej uśmiechy, udawane dobre samopoczucie, kompletnie nie zauważając, jaka jest złamana w środku.
Jego głos był pełen smutku. Wyglądał, jakby na chwilę ściągnął tą swoją optymistyczną maskę, którą nosił przez cały czas, gdy ze mną rozmawiał.
Teraz był Rey’em, który być może nie wierzył w to, że wszystko będzie dobrze.
Który prawdopodobnie nie wierzył, że każde życie jest wyjątkowe i cenne.
Rey, który stracił kogoś bliskiego.
I byłam jeszcze ja.
Lily Bowary, która stała na krawędzi swojego życia i nie umiała go w żaden sposób pocieszyć.
- Załamywała się każdego dnia, kawałek po kawałku, aż w końcu nie zostało z niej nic, co znałem – spuścił głowę. – I kochałem.
Wiedziałam, że tak było, ale mimo wszystko na te słowa poczułam dziwny ból w sercu.
- Nigdy nie byliśmy razem jako para. Sam nie wiem czemu, bo była jedyną dziewczyną, którą naprawdę kochałem. Chociaż teraz myślę sobie, że gdybym rzeczywiście ją kochał, bardziej bym walczył. Powinienem był próbować znaleźć do niej jakąś drogę, przebić się przez ten gruby mur, który wokół siebie wybudowała i dowiedzieć się, co się dzieje w jej głowie.
Mówił prawie ze złością. Widziałam, że był wściekły na siebie.
Żałował czegoś.
Cos się stało, a on nie zaradził temu.
Poczułam przypływ strachu, w końcu dodając dwa do dwóch.
Boże.
- Poza tym była jeszcze Margo. Zawsze wszędzie chodziliśmy w trójkę, więc jak mógłbym być z Kath nagle sam na sam? Wtedy wydawało mi się to nawet dziwne...
Nagle chciałam, żeby przestał mówić. Nie chciałam znać zakończenia tej historii. Już się domyślałam, co się stało z tą dziewczyną, ale nie chciałam, by on potwierdził to swoimi słowami.
Byłam przerażona, ale Rey nie przestawał mówić.
- Na początku roku stało się coś złego. Coś ją złamało... nie mam pojęcia, co... Dwudziestego stycznia skoczyła  z klifu prosto w morze, nie licząc się z nikim. Nie myśląc o nas, o mnie, o Margo. Po prostu to zrobiła, zabijając przy tym cząstkę mnie i cząstkę mojej siostry już na zawsze.
Pociemniało mi przed oczami i aż się zatrzymałam.
Skoczyła z klifu.
Popełniła samobójstwo.
- Lily...? Wszystko w porządku?
Nie, nic nie było w porządku.
Nie mogłam złapać oddechu.
Wpatrywałam się z wielką intensywnością w płytki chodnika, próbując uspokoić się, ale nie umiałam.
Zrobiła to, naprawdę to zrobiła.
Zabiła się, zakończyła swoje życie, znikła z powierzchni tej ziemi nie oglądając się za siebie.
Zostawiła za sobą wszystko, zapominając o każdym, kto kiedykolwiek coś znaczył w jej życiu.
Popełniła samobójstwo i już jej nie było.
A ja planowałam zrobić dokładnie to samo.
Nagle kompletnie straciłam dech, osuwając się na ziemię po niewielkiemu murku.
- Lily, co się stało? – Rey od razu kucnął obok mnie, a ja nie mogłam na niego patrzeć.
- Zostaw mnie... – szepnęłam, czując jak ręce trzęsą mi się ze strachu.
- Co...? – Nie zrozumiał.
- Zostaw mnie! – krzyknęłam, aż odskoczył ode mnie, wystraszony tym wybuchem.
- Lily... - Jego twarz wykrzywił grymas, a ja nie mogłam dłużej tego znieść i szybko zaczęłam się od niego odsuwać, aż w końcu znalazłam się na tyle daleko, że mogłam z powrotem chwiejnie stanąć na nogach.
- Nasz układ jest dalej aktualny – powiedziałam, prostując się. Łzy paliły mnie pod powiekami, ale nie dawałam im popłynąć. – Ale to koniec tych spotkań. To się nigdy nie mogło udać. Żegnaj, Rey.
Ruszyłam przed siebie, nie zważając na jego okrzyki. Choć raz mi się w życiu poszczęściło i akurat nadjechał autobus, do którego od razu wskoczyłam. Opadłam na pierwsze miejsce i nie patrzyłam za okno tak długo, aż upewniłam się, że nie ujrzę za nim Rey'a.
Byłam tchórzem. Od zawsze.
A teraz byłam absolutnie przerażona.
Samobójstwo to nie samodzielna gra. Wreszcie zrozumiałam, że jeśli chce to zrobić, to nie mogę wpuszczać nikogo do swojego świata, bo inaczej nie zabiję tylko siebie.
W życiu spotykamy tak wiele ludzi, że bądź co bądź nigdy nie pozostajemy nie zauważeni. Budując relacje narażamy się na cierpienie, ale innych ludzi także. Gdy znikamy, oni to czują.
Gdy zniknę, ktoś to poczuję.
Nie chciałam tego.
Wlepiłam wzrok w mijający za oknem krajobraz, wyłączając myśli. Wyłączając uczucia.
Tak jak za niedługo sama siebie wyłączę.
W głowie wciąż miałam jeszcze jedną myśl – skoro całe życie byłam tchórzem, to czy będę miała dość odwagi, aby umrzeć?
~~♡~~
Kiedy w końcu dotarłam do domu, byłam wyczerpana. Nie umiałam do końca zamknąć się na emocje, które czułam. Czułam się źle. Nie chciałam w ten sposób potraktować Rey'a, ale wiedziałam, że robiłam to dla jego dobra.
Nie może mnie uratować. Ja sama nie mogłam tego zrobić.
Nikt nie mógł tego zrobić.
I nie mógł być ze mną tak blisko. Skoro jego najbliższa przyjaciółka popełniła samobójstwo, a on nawet nie wiedział dlaczego i tym samym odebrała mu na zawsze jakąś cząstkę siebie, nie mogłam pozwolić, by doświadczył tego po raz drugi.
Jeśli nie będzie ze mną blisko, nie skrzywdzę go.
Jeśli będzie ode mnie daleko, będzie bezpieczny.
A potem będzie żył dalej, z moim sercem.
Już ja tego dopilnuje.
Otworzyłam drzwi do domu, marząc o moim łóżku. Chciałam zasnąć, choć tej nocy nie liczyłam na dobre sny.
Pomimo ciemności dostrzegłam, że mama śpi na kanapie, jak zawsze. Obok stała opróżniona do polowy butelka po jakimś alkoholu, prawdopodobnie whisky. Obrzuciłam ją szybkim spojrzeniem, ale potem dostrzegłam coś jeszcze.
Pudełko po lekach.
Puste.
Od razu przeszył mnie dreszcz i wolnym krokiem podeszłam do kanapy.
- Mamo...? – Poczułam rosnącą gulę w gardle.
To nie mogła być prawda.
- Mamo...?! – powtórzyłem, tym razem nieco głośniej, ostrożnie potrząsając jej ramieniem. Oddychałam szybko, próbując zrozumieć, co właśnie widzę.
Moja mama. Nieprzytomna. Puste opakowanie po lekach. Alkohol.
- Mamo! – krzyknęłam, drżącymi rękami szukając pulsu na jej chudej ręce.
Nie znalazłam go.
Nie znalazłam.
Nie znalazłam.
- Mamo! – załkałam, rzucając się do mojego plecaka, by znaleźć w nim telefon.
To nie mogła być prawda. Nie mogła.
To ja miałam się zabić. Nie moja matka.
Nie mogłam uwierzyć, że nawet to chciała mi odebrać.
A może tylko dawała mi szanse?
Czy oprócz niej cokolwiek jeszcze trzymało mnie na tym świecie?

ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz