ROZDZIAŁ II LILY BOWERY

250 32 4
                                    

Czasami ludzkie życie sięga dna. Niektórzy mówią, że jest to szansa, by się odbić i wypłynąć ma powierzchnię.
Gówno prawda.
Kiedy twoje życie sięga dna, zaczynasz się dusić. Z każdym dniem brakuje ci powietrza, a ty nie wiesz, co z tym zrobić. Zaczynasz walczyć o życie. Szaleńczo próbujesz wypłynąć na powierzchnie, ale tylko po to, aby zaczerpnąć powietrza.
Jednak to nie jest wcale takie proste. Głębina nie odpuszcza, jej mroczne macki oplatają się wokół ciebie i zatrzymują cię na dnie. A tam nie da się żyć, chyba że jesteś rybką. Za wcześnie?
Może nie wszystkich bawią z tego żarty. Mnie jednak chyba nic innego nie pozostało.
Wracając, jeśli nie jesteś rybką, to umierasz. Im dłużej jesteś na dnie, tym mniej masz szans na przeżycie. Jeśli się odbijesz, to brawo, wygrałeś życie. Chciałabym wiedzieć, jak to zrobić, bo wizja śmierci na dnie nie brzmi dobrze.
Moje życie sięgnęło dnia już dawno, a ja wciąż żyłam. Może powinnam się cieszyć, bo to było pewne osiągnięcie. Jednak z każdym dniem było coraz gorzej. Coraz ciężej. Branie oddechu było coraz trudniejsze i coraz bardziej bezsensowne.
Nazywam się Lily Bowery i chcę popełnić samobójstwo.
Jedno zdanie, a tak dużo zmienia.
Jedno zdanie, którego nigdy nie przeszło mi przez usta. Dusiłam je wciąż w sobie, bo wiedziałam, jakie może mieć wpływ na wszechświat. Jak bardzo mogłoby wywrócić moje życie do góry nogami.
A poza tym, nie wiedziałam, kogo mogłoby to obchodzić.
Prawda była taka, że nikt nie chciał mnie słuchać. Byłam jak stary album marnego wokalisty i to na dodatek zacięty. Nikogo nie interesował mój los, ale w zasadzie już dawno przestało mi to przeszkadzać. Straciłam przyjaciół. Nie miałam nikogo.
Byłam sama.
Zabawne. Kiedyś lubiłam samotność. Lubiłam przebywać sama, na ławce w moim parku, w moim mieście. Mieście, które nie było Clearwater. Nienawidziłam tego miejsca, wszystkiego, co było z nim związane. Wiedziałam, że moje życie sięgnęło dna dokładnie wtedy, gdy musiałam się wyprowadzić z Lyons, mojego rodzinnego miasta w Kansas. Dla niektórych w tym stanie nie ma nic poza olbrzymimi polami kukurydzy, ale ja wiedziałam, że tam był mój dom.
Może Dorotka i jej Czarnoksiężnik by mnie zrozumieli, tutejsi ludzie mieli mnie jednak zupełnie w dupie. Dla nich liczyła się tylko Floryda, wysokie fale i słońce świecące dwadzieścia cztery na siedem.
No dobra, przesadzam. Mniej więcej jednak tak się właśnie czułam. W Kansas moja rodzina miała swoje pole za miastem, mój dziadek miał mnóstwo krów, świń i innych zwierząt, którymi opiekowałam się w każdy weekend. Byłam przyzwyczajona do upałów, Floryda jednak była zdecydowaną przesadą.
Nie pasowałam tutaj.
Zrozumiałam to w momencie, gdy tylko wkroczyłam na płytę lotniska. Chciałam zawrócić, wsiąść do samolotu z powrotem i kazać się zawieźć do domu, chociaż dobrze wiedziałam, że nikt tam na mnie nie czekał.
Moja mama miała jednak zupełnie inne podejście, a przynajmniej udawała, że wszystko jest w porządku. Według niej Clearwater miało być dla nas szansą na nowe życie.
Dla mnie jednak miało stać się końcem.
Rozumiałam to, że musiałyśmy uciekać z domu. Po tym, co się stało, nie miałyśmy już tam żadnego życia. Jednak... tęskniłam. Za wszystkim.
I ta tęsknota ciągnęła mnie na dno jak najcięższa kotwica.
Jedyni przyjaciele, jakich kiedykolwiek miałam, zostali tam, chociaż i tak już dłużej nie mogłam nazywać ich tym mianem. Cała moja rodzina mieszkała w Kansas. Wszystkie moje szczęśliwe wspomnienia dotyczyły tego miejsca. Wszystko, co znałam, tam się znajdowało.
Tutaj natomiast nie miałam nic i boleśnie dowiadywałam się o tym każdego dnia.
Nie umiem jednoznacznie stwierdzić, kiedy w moim umyśle pojawiła się wizja samobójstwa. Może było to wtedy, gdy po raz setny samotnie wracałam ze szkoły, obserwując jak wszyscy inni idą ze swoimi przyjaciółmi? Albo jak siedziałam sama na huśtawce w parku przez blisko trzy godziny, wpatrzona w przestrzeń przede mną? Może. Nie umiem znaleźć odpowiedzi na to pytanie, zresztą i tak nikt nie chciałby jej wysłuchać.
Moja mama próbowała ułożyć sobie życie, ale szło jej to równie dobrze jak mnie, czyli okropnie. Prawda była taka, że to, co odkryłyśmy w domu wstrząsnęło ją tak samo jak mną. Z tą wiedzą nie da się żyć normalnie. Nie da się iść dalej.
A to, co stało się potem, odbierało jakąkolwiek nadzieję na normalne życie
Gdy mama oznajmiła, że przeprowadzamy się do Clearwater, z początku poczułam nadzieję. Wiedziałam, że mieszkanie dłużej w Kansas nie miało sensu. Nasza rodzina nas nie chciała. Moi przyjaciele odwrócili się ode mnie. Tutaj wszystko mogło być inaczej, jednak nadzieja matką głupich.
Na początku chciałam znaleźć nowych przyjaciół, jednak to wcale nie było takie proste. Dołączenie do liceum w ostatniej klasie było jak samobójstwo. Gra słów zupełnie przypadkowa.
Za wcześnie?
No cóż, wcale nie obiecywałam, że ta historia będzie prosta.
Kontynuując, wszyscy mieli już swoich znajomych i wcale nie szukali nowych. Byłam jak piąte koło u wozu, coś dodatkowego i niechcianego. Głupie uczucie.
Czasami mamy tak, że nie chcemy nic czuć. Emocje nas przytłaczają i chcemy się ich po prostu pozbyć. Jednak to nie jest możliwe. Nie da się wyłączyć serca. Nie da się zagłuszyć tych głosów w głowie, które jedyne, co chcą, to nas zniszczyć.
Nie, nie mam schizofrenii. To coś zupełnie innego.
To tak jakby zamieszkała we mnie jakaś czarna istota, która nagle zaczęła zasnuwać mój codzienny obraz czarną mgłą. Wszystko ciągnęło mnie w dół.
Dno. Dno. Dno.
Pewnego dnia znalazłam pewną stronę w Internecie. Nie wiem, co mnie do niej ściągnęło, ale tonący brzytwy się chwyta. Internet to przecież miejsce pełne ludzi, ludzi, których możesz poznać, jeśli tylko chcesz. Ludzi, którzy mogą stać się twoimi przyjaciółmi.
Nazywała się Wykończeni. Portal dla samobójców.
No dobra, muszę przyznać, że gdy chciałam mieć nowych przyjaciół, to wcale nie myślałam o przyszłych samobójcach.
Tonący brzytwy się chwyta. Powtarzam się, ale to prawda.
Założyłam konto i zaczęłam śledzić uważnie posty, jakie się tam pojawiały. Ludzie praktycznie opisywali tam swoją śmierć, a przynajmniej plany jej popełnienia. Można by pomyśleć, że czytanie takich rzeczy będzie działać na mnie dołująco, prawda była jednak taka, że czułam spokój.
Nie ja jedna mam zrąbane życie. Nie ja jedna mam problemy. Nie ja jedna chcę to skończyć.
Wreszcie byłam częścią jakiejś społeczności. Potrzeba przynależności jest bardzo silna w życiu człowieka i dobrze się o tym przekonałam. Czułam, że dopiero tam mam kogoś, kto naprawdę mnie rozumie. Kto wie, co czuję. Może wszyscy zmierzaliśmy do końca, jednak wszyscy potrzebowaliśmy wsparcia. Pomocy. Nie chcieliśmy ratunku.
Jedynie wysłuchania naszych historii.
Chcieliśmy być usłyszeni.
W końcu tak naprawdę.
Ta historia rozpoczyna się w momencie, gdy właśnie na tej stronie znalazłam bardzo dziwny post. Leżałam wtedy w łóżku, męcząc się z bezsennością. Kiedy w głowie masz za wiele myśli, bardzo trudno jest zasnąć.
Heartless: Nie przyszedłem tutaj, by popełnić samobójstwo. Jestem chory i szukam serca. Czy ktoś chciałby mi oddać swoje? 
Wpatrywałam się w ekran, czytając powoli każde słowo, próbując zrozumieć ich sens. Heartless. Bez serca. Ciekawy nick. Od razu zaczęłam się zastanawiać, skąd pomysł na niego. To było dziwne, bo dawno już nic mnie tak nie zaciekawiło.
Zdziwiło mnie, że ktoś na portalu dla samobójców pisze, że nie chce popełnić samobójstwa, ale w końcu dotarło do mnie, o co chodzi. Ta osoba była chora i szukała dawcy serca. Szukała kogoś, kto by zabił sam siebie, oddając mu tym samym swoje serce.
Moje palce zawisły nad klawiaturą.
Zawsze chciałam wnieść coś do świata. Jakieś dobro.
Jednak skoro nie umiałam tego zrobić swoim życiem, może dopiero moja śmierć miałaby to zapewnić?
Sleepin’Bea: Możesz wziąć moje, bo i tak go już nie chcę
Nie zastanawiałam się długo i od razu wysłałam odpowiedź.
Przez chwilę wpatrywałam się w moją nazwę, myśląc nad tym, jaka jest beznadziejna.
Heartless. Też mogłam wymyślić coś lepszego.
Moja nazwa pochodziła po prostu od Śpiącej Królewny, Sleeping Beauty, i wynikała z mojej miłości do bajek Disney’a. Jedynej rzeczy, która była w stanie poruszyć moje martwe serce.
~~♡~~
Rano obudził mnie okropny ból głowy. Przez chwilę leżałam w łóżku, rozważając, co może mnie czekać w tym dniu. Zawsze tak robiłam, szukając choć jednego pozytywu, dla którego warto wstawać z łóżka. Jeśli kiedyś go nie znajdę, będzie to dzień mojego końca.
Tego dnia moim pozytywem miał być post na Wykończonych. Zastanawiało mnie, czy zdesperowany Heartless coś odpisał i nie dowiedziałabym się, gdybym nie wstała z łóżka. Była sobota, dlatego nigdzie mi się nie spieszyło. W zasadzie już dawno przestało mi się dokądkolwiek spieszyć. Moje życie jakby zastygło w smole. Czasami czułam się tak, jakby wykonanie jakiegoś ruchu zajmowało mi całą wieczność.  Dnie ciągnęły się w nieskończoność, a noce nigdy nie miały końca.
Rutyna. Kolejna rzecz, która mnie zabijała.
Kiedyś moje życie było dosyć szalone. Gdy budziłam się rano, listę pozytywów uzupełniałam aż do śniadania. Uwielbiałam wszystko, co tam robiłam, było to dla mnie znajome i takie naturalne. Lubiłam chodzić do szkoły, bo miałam tam znajomych, z którymi spędzałam czas. Lubiłam pomagać na farmie, bo od zawsze kochałam zwierzęta.
Tutaj nie miałam nic z tych rzeczy.
Zabawne.
Wyciągnęłam telefon spod poduszki i zalogowałam się na stronie.  Od razu zobaczyłam odpowiedź pod wczorajszym postem.
Heartless: To nie jest jeden z waszych głupich żartów. Potrzebuję nowego serca i jeśli chcesz mi je oddać, to napisz do mnie maila na heartless@yahoo.com
Wpatrywałam się w adres, rozważając w myślach dostępne opcje. Mogłam albo to zignorować i zmierzać dalej w stronę samozagłady samotnie, albo napisać do tej osoby i oddać jej swoje serce. To wydawało mi się o wiele lepszym rozwiązaniem, bo może ona lepiej by je wykorzystała.
Od zawsze wierzyłam, że każdy człowiek rodzi się z jakimś celem. Może ja urodziłam się po to, aby dać szansę na normalne życie komuś innemu? Brzmiało to trochę tak, jakby ja miała nic nie znaczyć, ale w zasadzie od dawna wiedziałam, że to prawda. Byłam nikim. Nic nie miałam. Nic nigdy nie osiągnęłabym w życiu. Byłam spalona na starcie i to dosłownie.
Jeśli moja śmierć mogła coś dać, to dlaczego miałam odrzucić tę propozycję? Może brzmiało to trochę jak umowa z diabłem, ale skoro Bóg i tak nie miał na mnie żadnych planów, to w zasadzie dlaczego nie powinnam spróbować.
Witaj, Heartless
Ja też nie żartowałam. Chcę oddać Ci moje serce. Za niedługo i tak nie będę go już potrzebować.
Twoja Królewna
Tak, naprawdę lubiłam Disney'a. Poza tym zawsze chciałam się tak podpisać. Gdy widzisz swój koniec, przestajesz się ograniczać, bo za niedługo i tak wszystko straci znaczenie.
Po tej wiadomości zwlekłam się z łóżka i udałam się do kuchni. Nasz obecny dom był naprawdę malutki, składał się z dwóch pokoi, salonu, niewielkiej kuchni i o wiele za małej łazienki z prysznicem, z którego leciała tylko zimna woda. W zasadzie już zdążyłam się do niego przyzwyczaić, bo czasami jest to jedyną opcją, jaką mamy.
Moja mama spała na kanapie pod grubym kocem, tak jak się tego spodziewałam. Pewnie zasnęła wczoraj oglądając jakiś kiepski film, bo była zbyt zmęczona, by iść do swojego łóżka. Chyba obie miałyśmy depresję, ale żadna z nas nie chciała o tym rozmawiać. Nasz kontakt ostatnio był bardzo ograniczony.
Ja nienawidziłam jej za to, co zrobiła, a ona mnie za to, że byłam tego powodem.
Od niedawna zastanawiałam się, czy ona czasami też o tym myślała. Czy nienawidziła swojego obecnego życia równie mocno, co ja? Czy żałowała tego, co zrobiła? Czy miała w ogóle wyrzuty sumienia? Nigdy jej o to nie zapytałam, ale też nie miałam tego w planach. To był nasz temat tabu. W tym domu nie wolno było o tym rozmawiać, myśleć pewnie też nie.
Zastanawiałam się, jak będzie wyglądało jej życie, gdy mnie już nie będzie. Niektórzy myślą, że samobójcy to egoiści, bo nie myślą o tych, których zostawiają. Nikt jednak tak naprawdę nie myśli o tym, że najczęściej nikt za nimi nie płacze. Jeśli samotność jest głównym powodem samobójstw, to chyba stanowi to wystarczającą odpowiedź. Gdybym miała kogokolwiek, komu by na mnie zależało, pewnie chciałabym żyć dla tej osoby. Może ona by mi pomogła.
Prawda jest taka, że przyjaciele wcale nie odciągają cię od depresji. Nie zawsze negują uczucie pustki, które w sobie masz. Jednak dzięki nim masz coś, co trzyma cię przy życiu. Dobre wspomnienia, które umieją rozwiać złe myśli. Pomoc, wsparcie, śmiech.
Tak, śmiech w życiu jest bardzo ważny. Zrozumiałam to dopiero, gdy przestałam się śmiać.
Nawet to depresja mi odebrała.
- Lilyyy? Wstałaś juższ...? – usłyszałam bełkot mamy dobiegający od strony kanapy i poczułam się jeszcze gorzej. Myliłam się. Jednak to nie zmęczenie ją wczoraj zmogło, a alkohol.
Miałam ochotę uciec. W tamtym momencie byłam gotowa wyjść z tego miejsca, którego nie umiałam nazwać domem i odejść stąd jak najdalej się dało.
Wiedziałam, że gdybym teraz zniknęła, ona nawet by tego nie zauważyła.
Gdybym zniknęła, nikt by tego nie zauważył.
Gdy zniknę, nikt tego nie zauważy.

ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz