Naprawdę nie mogłem uwierzyć, że ktoś odpisał na mojego posta. Nie wierzyłem w dobroczynność samobójców i musiałem przyznać, że byłem zaskoczony.
Witaj, Heartless
Ja też nie żartowałam. Chcę oddać Ci moje serce. Za niedługo i tak nie będę go już potrzebować.
Twoja Królewna
Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy to przeczytałem. Królewna? Nie mogłem uwierzyć, że ktoś naprawdę podpisał się w ten sposób. Od niedoszłej samobójczyni naprawdę nie oczekiwałem poczucia humoru. Podpis najprawdopodobniej wynikał z jej nicku, Sleepin'Bea, co domyśliłem się, że oznacza Śpiącą Królewnę. Ta dziewczyna chyba jednak lubowała się w różnych pseudonimach, bo jak udało mi się zauważyć, mail przyszedł z adresu panibowary@gmail.com. Miałem nadzieję, że to ta sama osoba i nie padłem ofiarą jakiegoś kiepskiego żartu.
Wasza Wysokość,
Smutno mi to mówić, ale cieszę się, że nie chcesz swojego serca, bo ja potrzebuję nowego. Odpisz jedynie, gdy będziesz pewna, że jesteś w stanie to zrobić.
H.
Ta korespondencja nie podobała mi się zbytnio. Nie chciałem poznawać bliżej kogoś, kto za niedługo i tak miał być martwy, a czułem, że rozmawianie z nią właśnie do tego doprowadzi. Już raz straciłem w ten sposób bliską mi osobę i byłem pewien, że drugi raz bym tego nie przeżył.
Postanowiłem w myślach ustalić reguły, które będą ograniczać tę relację.
Po pierwsze, żadnych emocji. Nie znałem jej i nie miałem zamiaru poznać.
Po drugie, żadnych bliższych kontaktów. Miałem jeden cel i postanowiłem się go trzymać.
Po trzecie, żadnej nadziei. Prawdopodobnie ona i tak to zrobi, a szanse, że dostanę jej serce, nie były za duże.
Liczyłem na to, że jeśli tylko będę się tego trzymał, wszystko pójdzie dobrze. A przynamniej dobrze dla mnie, bo ta dziewczyna za niedługo pewnie będzie martwa.
Poczułem dreszcze na tę myśl. Zazwyczaj osobom z myślami samobójczyni usiłuje się pomóc. Ja w tamtym momencie czułem się tak, jakbym tylko pogarszał tę sytuację. Może w ostatecznym rozrachunku stanę się jednym z powodów jej czynu. Jeśli się na to zgodzimy, stanę się odpowiedzialny za jej śmierć. Już zawsze będę miał przeświadczenie, że żyję z sercem osoby, która umarła w pewien sposób dla mnie.
Jednak, kurwa, bez różnicy. Ona chciała to zrobić, inaczej nie byłoby jej na tej pojebanej stronie. Jeśli ja mogłem dzięki temu uzyskać nowe życie, nie miałem zamiaru się wahać.
~~♡~~
Jestem pewna.
Aż poczułem dreszcze na całym ciele, gdy tylko odczytałem tę wiadomość.
W pełni dotarło do mnie, co naprawdę chcę zrobić i ze wstrętem odrzuciłem od siebie telefon.
Boże, nie. To nie byłem ja. Ta choroba odbierała mi wszystko, nie chciałem pozwolić, bym stracił przez nią też siebie.
Nie chciałem, by ktoś przeze mnie tracił życie. Nie mogłem do tego dopuścić. Ten pomysł od początku był skazany na porażkę. Zresztą, on nawet nie był mój. To Margo wszystko wymyśliła, ale ona nie zdawała sobie sprawy, co to wszystko naprawdę znaczy. To ja musiałbym żyć z sercem samobójcy, nie ona.
- Rey! Zejdź na dół, masz gościa! – usłyszałem krzyk mamy dobiegający z dołu. Westchnąłem ciężko, zsuwając się z łóżka. Nie miałem pojęcia, kto mógł być moim gościem, ale wiedziałem, że dawno już nikt mnie nie odwiedzał, więc szybkim krokiem zszedłem na dół.
Przy kuchennym blacie czekał na mnie Simon. Był członkiem naszej drużyny i obecnie to on pełnił funkcję kapitana. Moją funkcję.
Był bardzo wysoki, silnie zbudowany i szybki. Krótko mówiąc bardzo przypominał mnie, tyle że w jego sercu nie było tykającej bomby zegarowej.
- Hej, Rey. – Uniósł rękę w powitalnym geście, a ja rzuciłem mu spojrzenie spode łba, podchodząc bliżej.
Nie wiedziałem, czego mógł ode mnie chcieć. Na pewno nie przyszedł mnie odwiedzić, bo nigdy nie łączyły nas przyjacielskie relacje. Kiedy to ja byłem kapitanem, Simon zawsze mi czegoś zazdrościł i ciągle próbował podburzyć mój autorytet. Nie sądziłem, by jego wizyta miała jakiś szlachetny cel.
- Siema, Sim – odparłem, opierając się o kuchenny blat. Założyłem ręce na klatce piersiowej, by skrycie pomasować miejsce przy sercu, które zaczęło mnie nieco kuć po tak szybkim sprincie po schodach. – Co tutaj robisz?
- Chciałem pogadać – wzruszył ramionami, jakby to było zupełnie normalne, a ja tylko uniosłem pytająco brwi.
- O czym?
- Organizuję dzisiaj imprezę na rozpoczęcie sezonu. Pomyślałem, że może chciałbyś wpaść.
Miałem ochotę parsknąć głośnym śmiechem, ale powstrzymałem się ze względu na obecność mamy w pokoju obok. Nie lubiła, gdy źle traktowałem moich znajomych, bo według niej każdy zasługiwał na szacunek. Nawet takie dupki jak Simon McMitter.
- Nie, dzięki. Możesz już iść – burknąłem i odwróciłem się z zamiarem ruszenia z powrotem do swojego pokoju, ale jego głos mnie zatrzymał.
- Hej, Kalegan, daj spokój! Możemy pogadać? – W jego głosie było coś, co zmusiło mnie do rozważenia jego propozycji. Westchnąłem ciężko i machnąłem ręką w zapraszającym geście.
- Chodźmy do mojego pokoju – powiedziałem i ruszyłem po schodach, idąc nawet specjalnie wolniej, by Simon też musiał iść powoli. – Wybacz za... brak porządku – mruknąłem eufemistycznie, ogarniając wzrokiem syf, jaki miałem w pokoju. W ostatnim czasie nie miałem zbyt dużo chęci do porządków. – O czym chciałeś pogadać? – spytałem wprost, siadając na krześle przy biurku.
Simon dosyć nieśmiało usiadł na moim łóżku, tuż obok sterty książek i ubrań. Czułem się lepiej, patrząc na niego z góry, ale zarazem nie podobało mi się zagubienie na jego twarzy.
- Chłopaki z drużyny chcą, żebyś przyszedł dzisiaj. Mieli do mnie pretensje, że cię nie zaprosiłem – powiedział, zagryzając wargę, jakby do tek pory się z tym nie pogodził.
Wiedziałem, że zaproszenie mnie na tę głupią imprezę nie mogło być jego pomysłem. W zasadzie nawet miłe było to, że moja drużyna o mnie wciąż pamiętała. Widocznie Simon nie był tak dobrym kapitanem, za jakiego się uważał.
- Nie chodzę już na imprezy – oznajmiłem, starając się, by mój głos zabrzmiał stanowczo. Nie chciałem przed nim akurat zdradzać, jak bardzo irytuje mnie fakt, że z króla każdej imprezy stałem się jakimś nudnym domatorem z syfem w pokoju.
- Wiem, Kalegan, ale ta jest dla mnie ważna. I dla ciebie też kiedyś była. Wiesz, ile początek sezonu znaczy dla drużyny. A ty dalej jesteś jej częścią, czy tego chcesz, czy nie.
Okay, muszę przyznać, po takim idiocie jak McMitter nie spodziewałem się takich słów. Przez głowę przemknęła mi myśl, ile słowników musiał przeczytać przed przyjściem tutaj, żeby sklecić tak mądre zdanie.
Miał rację. Może już nie mogłem grać, ale to nie znaczyło, że całkiem opuściłem drużynę. Przez te lata to ja ich prowadziłem, wspierałem i dodawałem otuchy, kiedy było trzeba. Nie wiem czemu, ale miałem w sobie coś, co motywowało ludzi do działania i już wiele osób mi to mówiło.
- O której ta impreza?
~~♡~~
Czasami człowiek podejmuje w życiu głupie decyzje.
Przyjście na imprezę z okazji rozpoczęcia sezonu baseballa u Simona McMittera było jedną z nich.
Mama pozwoliła mi iść na nią tylko z opieką Margo, więc teraz stałem obok niej, starając się jak najbardziej wtopić się w tłum, co niestety nie było takie proste.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na takiej domówce, ale byłem pewien, że lepiej to zapamiętałem. Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak niezręcznie jak w tamtym momencie. Z jednej strony wszyscy mnie znali i rozpoznawali, ale z drugiej nikt tak naprawdę nie chciał gadać. Jakbym co najmniej był chory na tyfus, a nie na zmęczone serce.
To było okropne, ale zrobiło się nieco lepiej, kiedy w końcu w burzy oklasków pojawiła się moja była drużyna. Nie byliśmy tylko zespołem grającym razem, ale kiedyś byliśmy jak bracia. Traktowaliśmy się jak rodzina. Kiedy dowiedziałem się o chorobie, chłopcy z drużyny jako jedyni wstawili się za mną murem. Oni nigdy by mnie nie opuścili, a odsunięcie się od nich było tak naprawdę moją decyzją. Myślałem, że w ten sposób będzie mi łatwiej zapomnieć o tym, co straciłem, ale okazało się to gówno prawdą.
Gdy spadasz na dno, potrzebni ci są przyjaciele. I to bardzo.
To nawet nie chodzi o ich obecność, ale bardziej o sam fakt, że wiesz, że masz dla kogo walczyć. W takich chwilach żałowałem, że w ciągu ostatnich lat nie znalazłem sobie dziewczyny na stałe. Kiedy byłem zdrowy, nie interesowały mnie poważne związki. Można w zasadzie powiedzieć, że byłem przykładem klasycznego dupka. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że dziewczyny na mnie lecą, więc po prostu to wykorzystywałem.
Tak, karma to niezła suka. Teraz przyszedł czas na mnie, bym czuł się samotny.
Chociaż z drugiej strony miało to też jeden plus. Jeśli nie uda mi się znaleźć serca i moja życie zakończy się w ciągu kilku miesięcy, przynamniej jedna osoba mniej będzie płakać.
A przynamniej tak mi się wydawało.
- Witaj, kapitanie! – zawołał Mike, mój najlepszy przyjaciel z boiska, podchodząc do mnie.
- Chyba emerytowany kapitanie – zaśmiałem się, przybijając mu piątkę.
- Dawno nie było cię na treningu, Rey. Tęsknimy za twoimi mowami motywującymi! – zawołał Steven, mój kolejny przyjaciel, którego ledwo poznałem.
- Co ty zrobiłeś ze swoimi włosami, Stev?! – Nie mogłem opanować śmiechu, gdy patrzyłem na jego nową fryzurę o jaskrowo różowym kolorze.
- Jego dziewczyna jednak go nie kocha – zarechotał Mike, czochrając włosy przyjaciela, a ten rzucił mu oburzone spojrzenie.
- Znowu przegrałeś zakład z Tessie? Jezu, ta dziewczyna kiedyś sprawi, że podpiszesz cyrograf! – powiedziałem ze śmiechem, opierając się o bar, przy którym stałem od początku imprezy, w nieco swobodniejszej pozycji. Mówiłem, przyjaciele naprawdę bywają pomocni.
- Ona sama jest diabłem, więc w sumie bym się nie zdziwił. – Steven wzruszył ramionami. – Poza tym różowy to kolor tego sezonu, prawda, Gogo?
Moja siostra posłała mu spojrzenie mówiące wszystko, na co wybuchliśmy śmiechem.
Może jednak przyjście tutaj nie było takim złym pomysłem?
Byłem takiego zdania przez naprawdę długi czas, ale potem oczywiście coś musiało się spieprzyć.
O ile nasza część imprezy toczyła się dosyć spokojnie, to przecież nie zmieniało to faktu, że był to melanż na początek sezonu. Nie wszyscy sportowcy stronili od alkoholu, żeby zachować dobrą kondycję, a pod tym akurat względem Simon okazał się bardzo szczodrym gospodarzem. Gdzieś po północy, kiedy większość osób była już dość solidnie wstawiona, nagle ktoś zaproponował wyjście na plażę.
Powszednie wiadomo, że pijani ludzie i woda to dosyć ryzykowne połączenie, ale przecież jak się jest pod wpływem alkoholu ostatnią rzeczą, o jakiej się myśli, jest bezpieczeństwo.
Dom Simona znajdował się tylko pięć minut drogi od plaży, więc wszyscy zebrali się i radosnym krokiem ruszyli świętować wśród morskich fal.
- Chodźmy lepiej z nimi, przyda się tam parę trzeźwych głów – oznajmił Mike, jak zawsze bardziej martwiąc się bardziej o innych niż o siebie. Byłem tego samego zdania, więc wolnym spacerem (tak, ze względu na mnie) ruszyliśmy w stronę plaży.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, impreza dalej toczyła się w najlepsze. Kilka osób tańczyło w kostiumach kąpielowych w blasku niewielkiego ogniska, które nie miałem pojęcia, skąd się tam wzięło. W zasadzie nie wiedziałem też, skąd ci wszyscy ludzie wiedzieli też, że powinni oprócz wieczorowych kreacji założyć stroje do wody. Chociaż, to przecież była Floryda. Kiedyś też tak robiłem.
Ja, Margo, Mike, Steven i jego dziewczyna usiedliśmy niedaleko ogniska, sącząc powoli słabe drinki i nadrabiając zaległości z naszej znajomości. Cieszyłem się, że wybrali rozmowę ze mną zamiast hucznej zabawy, ale w końcu czego nie robi się dla przyjaciół. Gwiazdy świeciły wysoko nad naszymi głowami, chłodny wiatr powiewał lekko, chłodząc roztańczone ciała. Wydawało mi się, że przeniesie imprezy tutaj jednak nie było takim złym pomysłem.
Do czasu.
- Co tam się dzieje? – spytała nagle Margo, wpatrując się w okolice bliżej morza.
- Czy oni weszli do wody? – Mike szybko podniósł się z piasku.
- Widziałeś dzisiaj te fale? – Steven w jednym podskoku dołączył do niego, a jego dziewczyna ze strachem położyła mu rękę na ramieniu.
Z trudem uniosłem się z piasku, by też coś zobaczyć. Poczułem nerwowość, a moje serce zaczęło bić szybciej. Takie sytuacje zawsze mnie denerwowały, ale nie chciałem wylądować przez tę imprezę w szpitalu.
- Widzisz coś? – spytałem Margo, ale ona tylko przecząco pokręciła głową, więc ruszyliśmy trochę bliżej.
- Chyba ktoś wszedł do wody...
Po chwili stało się to bardziej jasne, bo ogólny gwar imprezy ucichł, jakby ktoś go nagle wyłączył. Ludzie przestali tańczyć, a zamiast tego coraz więcej osób wpatrywało się w morze.
- Co się stało? – spytałem jakiejś przypadkowej dziewczyny, która wydawała mi się mniej pijana od otaczającej ją znajomych.
- Mitch i Denis poszli się schłodzić, on już wyszedł, ale on zniknął! – pisnęła, myląc nieco słowa pprzez wypity alkohol, a na jej twarzy pojawił się strach.
- Kto zniknął? – zapytałem, chociaż tak naprawdę nie znałem żadnej z wymienionych przez nią osób.
- Mój chłopak, Mitch! Boże, gdzie on jest?! – Nagle rzuciła się w stronę morza, jakby chciała sama go odnaleźć, ale na szczęście w porę udało mi się ją złapać wpół w pasie i zatrzymać. – Niech mu ktoś pomoże! – zawyła, nagle zanosząc się tragicznym szlochem.
To było jak błysk. Instynkt.
Nagle wiedziałem, co muszę zrobić.
Jak w jakimś amoku rzuciłem się prosto przed siebie, prosto w wzburzone morze.
- REY! – Ryk Margo prawie nie dosięgnął moich uszu.
Zimne fale prawie mnie zakryły, gdy skoczyłem prosto w ciemna toń. Przez chwilę nie widziałem zupełnie nic, ale kiedyś byłem świetnym pływakiem. Nie miałem pojęcia, gdzie może być ten cały Mitch, ale wiedziałem, że musze go odnaleźć.
Wydawało się to prawie niemożliwe, bo wszędzie było tak ciemno, że zupełnie nic nie widziałem, a woda co chwila mnie zalewała, przez co traciłem dech i powietrze.
I wtedy zdarzył się prawdziwy cud, bo nagle coś złapało mnie za rękę, wciągając mnie zupełnie pod wodę.
Cisza uderzyła we mnie jak dzwon, ciemność zupełnie mnie zalała, a ja słyszałem tylko głośne bicie mojego serca i cichy pisk Bipa.
Powietrze.
Potrzebowałem powietrza, bo moje płuca zaczynały palić.
Zacisnąłem rękę na nadgarstku tego cholernego Mitch’a i ruszyłem w stronę, gdzie wydawało mi się, że powinna być plaża.
Ląd.
Powietrze.
Jezu.
- REY!
Wynurzyłem się, ale nie udało mi się zaczerpnąć powietrza, bo od razu zalała mnie jakaś wielka fala. Na szczęście ktoś pociągnął mnie w stronę brzegu, dzięki czemu wylądowałem na piasku.
- Rey, ty wariacie! Nienawidzę cię, słyszysz! Rey! – Ten głos na pewno należał do Margo, ale ja słyszałem tylko jedno.
Mój chip wydawał tak głośny dźwięk, że wiedziałem, że jest źle.
Bardzo źle.
- Mitch, o Boże, Mitch!
Miałem nadzieję, że ten chłopak przeżył, bo ja bez wątpienia umierałem.
~~♡~~
Pik. Pik. Pik.
Nie mogłem w to uwierzyć.
Żyłem.
Ten dźwięk właśnie to oznaczał.
Dlaczego w takim razie nie mogłem otworzyć oczu?
Byłem taki zmęczony. Najchętniej znowu bym odpłynąłbym gdzieś daleko stąd, ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Chciałem się obudzić. Chciałem się czegoś dowiedzieć.
Potrzebowałem informacji.
Otworzyłem oczy i od razu tego pożałowałem, bo szpitalne światło od razu mnie oślepiło.
- Rey! – pisnęła Gogo, dosłownie się na mnie rzucając i dusząc mnie w mocnym uścisku. – Boże, już myślałam, że nigdy się nie obudzisz!
- Hej... – Tylko tyle udało mi się wydusić przez ściśnięte gardło. Poza tym miałem na sobie jakąś maseczkę, więc spróbowałem unieść rękę, by ją ściągnąć, ale odmówiła mi ona posłuszeństwa.
- Jak mogłeś to zrobić, ty głupku! – krzyknęła nagle, odsuwając się gwałtownie. Jej niebieskie, załzawione oczy dosłownie łamały mi serce.
No dobra, ono i tak było tak zniszczone, że to raczej było kiepskie określenie.
- Czy... on... żyje...? – wychrypiałem i ponowiłem próbę sięgnięcia do maseczki, która na szczęście teraz mi się udała.
- Tak, Rey, uratowałeś, go, ale, Boże, prawie tam umarłeś! – powiedziała głośno, a ja poczułem ulgę. – Jak mogłeś mi to zrobić?!
- Przepraszam... – Odnalazłem jej rękę i mocno ją ścisnąłem. – Żyję, Gogo. Wszystko w porządku...
~~♡~~
Nocą, parę dni później, dalej leżałem w szpitalu, a widok wystraszonych oczu Margo nie mógł zniknąć mi z myśli. Nawet nie chciałem wyobrażać sobie tego, co moja siostra mogłaby czuć, gdybym umarł.
Zrozumiałem, że muszę dostać nowe serce.
Odnalazłem mój telefon na szafce koło szpitalnego łóżka i, pomimo wszystkich wątpliwości, wszedłem na maila.
Skoro jesteś pewna, to chyba powinniśmy ustalić jak to się stanie.
Nie wiem, gdzie mieszkasz, ale jestem w stanie zapłacić Ci za bilet tutaj, żebyś mogli to wszystko ustalić twarzą w twarz. Mieszkam w Clearwater na Florydzie.
H.A/n
Jak tam Wasze wrażenia? Bardzo chętnie poznam Wasze opinie na temat głównych bohaterów i całej historii ^^
![](https://img.wattpad.com/cover/240745001-288-k911966.jpg)
CZYTASZ
ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]
RomanceRey Kalegan przez całe swoje życie miał szczęście. Bycie gwiazdą szkolnej drużyny baseball'owej, popularność wśród rówieśników i pewne stypendium do sportowego college'u w stanowej szkole. Wszystko straciło jednak znaczenie, gdy pewnego dnia dowiedz...