ROZDZIAŁ XIII REY KALEGAN w tym samym czasie

129 16 6
                                    

Kiedy Rebecca Cliford podeszła do nas od razu wiedziałem, że zwiastuje to kłopoty.
To było bardzo proste do wywnioskowania. Po pierwsze, Rebecca i ja kiedyś byliśmy parą. Do tej pory nie mam pojęcia, co w niej wtedy widziałem, bo obecnie wiedziałem, że jest najwredniejszą laską w całej szkole. Po drugie, nie odzywała się do mnie od czasu zerwania. Po trzecie, to ja z nią zerwałem. Od tamtej pory mściła się na mnie za to przy każdej możliwej okazji.
A przynamniej było tak do czasu imprezy na plaży, bo od tamtej pory, czyli po czwarte, miałem wrażenie, że znowu na mnie leci. Jakby naklejka superbohatera zlikwidowała w jej oczach wszystko, co było między nami i zamieniła to na coś dobrego.
Przez to brzydziłem się jej jeszcze bardziej.
- Cześć, Rey – powiedziała, mrugając oczami tak zamaszyście, jakby coś jej do nich wpadło. Moje nozdrza od razu wypełnił jej waniliowy zapach. Kiedyś nawet mi się podobał, a teraz robiło mi się od niego niedobrze.
Nie umknęło mojej uwadze, że przywitała się tylko ze mną, choć obok stał jeszcze Mike i Steven. Nie zdziwiło mnie to zbytnio.
- Hej, Reb. – Spojrzałem na nią, unosząc brew. Nie podobał mi się ten pełen samozadowolenia uśmieszek na jej twarzy.
- Czytałeś już dzisiejszego Kuriera Clearwater? – zapytała, a mnie aż przeszedł dreszcz, bo nie miałem pojęcia, co mogłoby się tam znajdować.
Nigdy nie czytałem tej gazety, bo po pierwsze ogólnie nie czytałem gazet, a po drugie matka Rebbeci była jego redaktorem. Śmiało mógłbym powiedzieć, że była to najbardziej plotkarska gazeta w całym kraju, bo informacje dotyczyły najczęściej mieszkańców naszego miasta. To nie tak, że wszyscy się tu znali, w tak wielkim mieście było to niemożliwe, jednak bardzo szybko dało się znaleźć obiekt plotki.
Nie wiem, ilu już ludziom ten magazyn zrujnował życie, ale dla mnie był nawet gorszy od Wykończonych.
- Nie czytam tego gówna – burknąłem, licząc na to, że mój opryskliwy ton zniechęci ją do dalszej rozmowy, ale miałem wrażenie, że odniosłem zupełnie przeciwny efekt.
Rebbeca uśmiechnęła się szeroko i wręczyła mi egzemplarz, który miałem ochotę od razu wyrzucić do kosza, ale moją uwagę przykuł duży, czerwony nagłówek na samej górze strony:
MORDERSTWO W MAŁYM MIEŚCIE
Zrobiło mi się niedobrze, bo poniżej znajdował się wyraźnie zaznaczony stan Kansas i miasto Lyons. Czy to możliwe, aby...?
Spojrzałem na Rebbecę. Czy ona wiedziała coś o mnie i o Lily? Nawet nie mówiłem niczego Steven’owi, jedynie Mike wiedział. Bałem się, że mój gadatliwy przyjaciel mógłby coś przez przypadek komuś wygadać, a miałem  wrażenie Lily bardzo zależy na tym, by nikt się nie dowiedział o tym, że się przyjaźnimy.
Nie przeszkadzało mi to tak długo, dopóki ona zgadzała się ze mną spotykać.
Zresztą, ostatnio miałem wrażenie, że jest lepiej. Uśmiechała się częściej. Śmiała się. Spotykaliśmy się w każdy piątek, ale oprócz tego pisaliśmy ze sobą prawie przez cały czas. Miałem wrażenie, że przez nią uzależniłem się od telefonu, ale znałem prawdę.
Tak naprawdę uzależniłem się od niej. 
Przez ten cały czas ani razu nie wspomniała o swoim planie. Dla mnie był to dobry znak i nie zważałem nawet na to, że z dnia na dzień czuję się coraz gorzej. Bardziej liczyło się dla mnie, by ona była szczęśliwa. By wyzdrowiała i przeżyła.
Ja nie liczyłem na takie szczęście. Prosty rachunek. Jeśli ktoś miał dostać od wszechświata szansę, to miałem nadzieję, że będzie to Lily.
- Może to wydanie cię zaciekawi – powiedziała słodkim głosikiem, spoglądając mi w oczy.
Miałem wrażenie, że teraz oboje znamy jakąś tajemnicę.
Nie podobało mi się to.
Rebbeca odeszła, a ja trzymałem gazetę w ręce, bojąc się poznać jej treści.
- Co tu się właśnie odjebało, stary?! – wykrzyknął ze zdziwieniem Stev. Byłem pewien, że usłyszał go co najmniej cały korytarz, bo parę osób odwróciło się w naszą stronę.
- Nie mam pojęcia... – Nie mogłem skupić się na tym, co mówi, bo litery z gazety zdawały się mnie wciągać.
Stan Kansas to nie tylko wielkie pola kukurydzy i palące słońce, ale także krwawe grzeszki jego mieszkańców. Mogłoby się wydawać, że małe, spokojne miasta to tylko nudne życie i ciężka, rolnicza praca, a jednak w Lyons w styczniu tego roku doszło do czegoś strasznego i niewyjaśnionego.
Styczeń? Czy to nie jest miesiąc, w którym Lily chce popełnić samobójstwo? Nagle poczułem chłód i zacząłem czytać dalej.
50-letni Roger Bowery...
Jezus Maria.
Pociemniało mi przed oczami i zatoczyłem się na szafkę.
- Stary, wszystko w porządku? – zapytał Mike, marszcząc brwi z niepokojem. Spojrzałem mu prosto w oczy i miałem wrażenie, że zrozumiał, o co mi chodzi.
- Stev, Tessie na ciebie czeka przy chemicznej – powiedział. Mojemu kumplowi więcej nie było trzeba.
- Masz rację! Dzięki, Mike. Pogadamy później o tej suce, Rey! – zawołał, odchodząc od nas prawie biegiem.
- Nie jest dobrze... – powiedziałem słabo, opierając się. – Ale chyba mam rozwiązanie naszego śledztwa.
Od ponad miesiąca Mike i ja usilnie próbowaliśmy dowiedzieć się, co się stało Lily w Kansas. Niestety żaden z nas nie był Sherlockiem Holmes’em, dlatego po paru dniach utknęliśmy w martwym punkcie.
Aż do teraz.
- Patrz... – pokazałem mu artykuł, czując, że sam nie dam rady przez to przebrnąć.
...właściciel wielkiej korporacji rolnej The Machpole, został zamordowany w tajemniczych okolicznościach. Został znaleziony martwy przez jego gosposię w swoim łóżku. Co ciekawe, w całym domu nie znaleziono żadnych śladów włamania, a mimo to w głowie bogacza znajdowała się kulka z pistoletu. Kto połasił się na fortunę milionera?
O Boże. Morderstwo? Jej ojciec został zamordowany? W zasadzie byłem pewien, że nigdy o nim nie wspominała, a ja nie chciałem o to pytać. Dawno już zauważyłem, że im mniej pytań zadaję, tym łatwiej nam się rozmawia.
A teraz tego bardzo pożałowałem.
Śledztwo w tej sprawie trwało bardzo długo, ale nie znaleziono mordercy. Podejrzenia miejscowej policji oczywiście od razu padły na rodzinę ofiary, ale miała ona bardzo dobre alibi. Kto zabił?
Rodzinę ofiary? Lily i jej mama były oskarżone o morderstwo? Czy to możliwe, aby to był powód, przez który chce się zabić? Nic nie rozumiałem i nic mi do siebie nie pasowało.
Czułem się tak, jakby Lily była jakaś układanką, a teraz ktoś dał mi do niej wszystkie elementy, ale bez instrukcji, jak złożyć je w całość. W zasadzie nawet bałem się to zrobić.
Miasteczku Lyons zabrakło Sherlocka Holmsa i do tej pory nie poznano odpowiedzi na to pytanie. Jednak bardzo możliwe, że już wkrótce morderca zostanie ujawniony, bo niedawno na policję zgłosił się nowy świadek i śledztwo ruszyło z powrotem. O ciekawych doniesieniach ze Stanu Kukurydzy będziemy informować naszych czytelników na bieżąco!
Typowe dla Kuriera Clearwater. Robienie sensacji z czyjejś tragedii. Byłem pewien, że nikogo nawet nie zdziwi, że te newsy nawet nie dotyczą Clearwater. A przynajmniej nie bezpośrednio.
- O Boże... – jęknął Mike, kończąc czytać artykuł. – I co teraz?
Czułem się strasznie, bo pierwszy raz naprawdę nie miałem pojęcia, co mam zrobić.
- Muszę ją znaleźć – stwierdziłem akurat w chwili, gdy korytarz przeszył jakiś okropny krzyk.
Spojrzeliśmy z Mike'iem na siebie ze strachem i rzuciliśmy się w stronę, z której dochodził.
- Boże, co tu się stało? Cindy, czy to krew?!
W holu zdążyło się zgromadzić dosyć sporo ludzi, a ja starałem się nie myśleć o tym, że Lily ma tutaj swoją szafkę.
Krew? Poczułem strach. Autentyczny strach.
- Nie wiem, ale to szafka tej wariatki!
Głosy dochodziły do mnie ze wszystkich stron, a ja tylko próbowałem przecisnąć się do przodu, by zobaczyć, co się stało. Wiedziałem, kto w szkole jest nazywany wariatką.
Ten pseudonim na przestrzeni mojego pobytu w Clearwater High dopadł wiele osób. Kiedyś nazywano tak Kath, bardzo dawno temu. Na Margo mówiono tak czasami po śmierci naszej przyjaciółki. Na mnie po tym, jak zacząłem nosić Bipa pod koszulką. W zasadzie bycie dziwakiem w tej szkole było bardziej normalne niż bycie normalnym.
Ale był ktoś, kto mógł sobie nie zdawać z tego sprawy. Ktoś nowy, kto nie znał praw rządzących tym miejscem.
Wreszcie ją dostrzegłem.
I poczułem się tak, jakby ktoś z całej siły kopnął mnie w brzuch.
Morderca
Lily na tle tych liter zdawała się taka niewielka.
Jej niebieskie włosy kontrastowały na tle krwistej czerwieni tych ośmiu liter. Wiedziałem, że już nigdy nie zapomnę tego widoku.
Nie wiem, ile czasu minęło, czułem się tak, jakby wszystko na moment zamarło.
A potem usłyszałem głos nauczyciela. Lily też musiała go rozpoznać, bo w jednym momencie, niczym spłoszona zwierzyna, rzuciła się do ucieczki.
- Lily! – zawołałem za nią, chcąc rzucić się w pościg, ale poczułem na sobie czyjeś ramiona.
- Stój, Rey! – krzyknął Mike, odciągając mnie od całego zbiegowiska za moją kurtkę. – Nie możesz za nią teraz pobiec, wszyscy się dowiedzą!
Musiałem mu się poddać, choć całe moje ciało aż rwało się do biegu za nią. Nie byłem nawet w stanie wyobrazić sobie, co ona może teraz czuć. Musiała być zrozpaczona. Przerażona. Ktoś właśnie napisał krwią „morderca” na jej szafce, do cholery! Miałem ochotę znaleźć tego debila i ukatrupić na miejscu, ale nie byłem w stanie nawet się ruszyć.
- Spadamy stąd – zaproponował Mike, a ja szybko pokręciłem głową. Nie mogłem tego tak zostawić.
- Muszę ją znaleźć – powiedziałem, zatrzymując się nagle. Byliśmy przy sali gimnastycznej, gdzie aktualnie nie było nikogo. Nie miałem pojęcia, jak doszliśmy tutaj tak szybko.
- Znajdziesz ją za chwilę – powiedział mój przyjaciel jak zawsze racjonalnym tonem, którego w tamtym momencie serdecznie nienawidziłem.
- Nie Lily! Muszę znaleźć Rebbecę! – krzyknąłem, czując narastającą frustrację. – Kurwa!
- Uspokój się, wiesz, co teraz się tam musi dziać? – Mike wyciągnął telefon. No tak, pewnie już cały świat wiedział o tym, co stało się w Clearwater High. – Jezu, nauczyciele jej szukają. Stev pisze, że dyrektor robi niezłą haję.
- A dziwisz się? – wykrzyknąłem. – Kto mógł wpaść na coś takiego?
- Wątpię, by była to Rebbeca – powiedział, zagryzając wargę. – Może ona jest zła, ale na pewno by się tak nie pobrudziła.
- Czy to ważne, czy zrobiła to sama, czy komuś za to zapłaciła? Jezus, muszę ją znaleźć i z nią pogadać!
Byłem pewien, że to jej wina, ale jeszcze nie rozumiałem, dlaczego pokazała mi rano ten artykuł. Sama przecież zrzuciła na siebie podejrzenia. Chociaż z drugiej strony też wątpiłem, by ona mogła to zrobić. Kiedy z nią byłem, nie była taka. Nasz związek przecież nie trwałby wtedy tak długo. 
I co miała do Lily?!
- Nic nie rozumiem... – westchnąłem ciężko, osuwając się o ścianie na podłogę. Bip od paru minut wariował, a ja już czułem, że zostanie to odnotowane w mojej karcie u doktora Savgrey'a. Przesunąłem dłoń ma serce, czując jego szybkie bicie.
- Wszystko w porządku? – zapytał Mike, siadając koło mnie. – Źle się czujesz?
- Tak, muszę się tylko trochę uspokoić – powiedziałem, starając się unormować puls. – Muszę znaleźć Rebbecę, a potem Lily. Nie wiem, gdzie mogła pójść.
- Pewnie jest u dyrektora.
- Pewnie tak – zgodziłem się, przymykając oczy.
Lily.
To nie mogło być prawdą, prawda?
~~♡~~
Przez cały dzień nie mogłem znaleźć ani Reb, ani Lily. Dowiedziałem się za to, że napis został napisany krwią świni i już byłem pewien, że moja była na pewno tego nie zrobiła. Brzydziła się wszystkiego, co było związane z martwymi zwierzętami i odkąd pamiętam była weganką. Nie sądziłem również, by była na tyle okrutna, by to komuś zlecić.
Stało się to dla mnie wielką niewiadomą. Nie miałem pojęcia, kto mógłby to zrobić. Wydawało mi się to chore. W naszej szkole nie działy się takie rzeczy. Nie miałem pojęcia, dlaczego ktoś zrobił to Lily.
Wiedziałem za to, że muszę ją znaleźć.
Lekcje były kontynuowane, ale co jakiś czas dyrektor wołał uczniów do siebie do gabinetu. Podobno przyjechała policja i przesłuchiwała tych, którzy byli świadkami pojawienia się Lily przy jej szafce. W duchu dziękowałem Mike'owi, że mnie wtedy odciągnął od tego tłumu gapiów, bo przynajmniej nie musiałem być jednym z nich.
Po trzech godzinach, wykorzystując moment, gdy Margo nie miała za mną lekcji, stwierdziłem, że nie wytrzymam dłużej tej bezczynności i zwolniłem się z reszty zajęć, skarżąc się na stres związany z tym wszystkim. Na szczęście moja wychowawczyni, pani McGarlow, była od początku bardzo przejęta moją chorobą, więc od razu pozwoliła mi iść do domu.
Dlatego właśnie poszedłem na plażę. To chyba było przeczucie, ale po prostu wiedziałem, że ona tam będzie. Bałem się tylko, w jakim stanie mogę ją znaleźć. Już na samą myśl o tym czułem, jak żołądek związywał mi się w ciasny supeł.
Na szczęście przez ten czas przestało padać, bo bardzo nie lubiłem chodzić w deszczu. Spacer po mokrym piasku też zbytnio mi się nie uśmiechał i w zasadzie z każdym krokiem zastanawiałem się, czy słusznie zakładałem, że właśnie tutaj ją znajdę. Może poszła do domu? Na pewno nie chciała moknąć tak przez te kilka godzin.
Chociaż w zasadzie to była Lily. Z nią nigdy nic nie było wiadome.
Brnąłem przed siebie po piasku, myśląc o jednym miejscu, w którym spodziewałem się ją znaleźć. Przystań Księżyca przyciąga chyba wszystkich szaleńców w tym mieście, ze mną włącznie.
Kiedy byłem już całkiem blisko, dostrzegłem górujący nad molo czarny klif. Wydawał mi się tego dnia o wiele bardziej ponury niż do tej pory. I w jednej chwili zrozumiałem, dlaczego.
Tuż nad krawędzią stała ona.
Lily.
Wiedziałem, że ją tu znajdę. Nie przypuszczałem tylko, że będzie balansować nad przepaścią, jakby co najmniej nie groziło to upadkiem. A może właśnie o to chodziło.
Boże.
W jednej chwili zerwałem się z miejsca i pognałem po stromym zboczu.
Nie nie nie nie.
To się nie mogło dziać naprawdę.
- Lily! – krzyknąłem, mając nadzieję, że mnie usłyszy, choć wciąż dzieliło nas całkiem sporo.
Biegłem szybciej niż kiedykolwiek, czując jak Bip zaczyna piszczeć ostrzegawczo, ale wcale nie miałem zamiaru go słuchać.
Musiałem ją uratować, bez względu na wszystko.
Dobiegłem na sam szczyt zbocza, sapiąc głośno. Wciąż stała w ten samej pozycji, jakby zastygła nad tą przepaścią życia i śmierci. 
- Lily! – krzyknąłem.
Miałem wrażenie, że w tym momencie czas zwolnił.
Lily najwyraźniej w ogóle się mnie tu nie spodziewała. Pewnie też nawet nie słyszała, że się zbliżam.
W momencie pojąłem, że nie powinienem jej zaskakiwać w ten sposób.
Lily drgnęła, jakby chciała szybko obrócić się w moją stronę, ale w pewnym momencie straciła równowagę, w końcu stała bardzo blisko urwiska.
Przez najdłuższą sekundę w moim życiu miałem wrażenie, że przewróci się i spadnie prosto w przepaść.
Jej ciało bezwładnie poleciało w bok i upadła tuż przy samej skarpie, a parę kamyków osunęło się w dół prosto w ciemne morze.
- Lily! – zawołałem, zrywając się z miejsca i biegnąc prosto w jej stronę.
- Rey... – powiedziała, odsuwając się wystraszonym ruchem od urwiska.
Kiedy tylko znalazłem się blisko niej, od razu porwałem ją w ramiona, chcąc odsunąć ją jak najdalej od tej przepaści, jakbym miał tym co najmniej uratować od tego wszystkiego, co było w jej myślach.
Jej ciałem nagle wstrząsnął szloch i wtuliła twarz w moją pierś.
- Rey... ja nie chciałam... nie chciałam... – łkała, osuwając się na kolana. Musiałem ją przytrzymać, by całkiem nie upadła.
- Już dobrze, już dobrze... – powiedziałem, gładząc ją po włosach.
- Nie chciałam skoczyć... naprawdę... nie chciałam... Prawie się przewróciłam i... i miałam wrażenie, że spadam... ale ja... naprawdę... nie chciałam skoczyć! – wydusiła z siebie z trudem. Cała się trzęsła, a w jej jasnych oczach widziałem panikę, prawdziwy strach, więc jeszcze mocniej ją przytuliłem.
- Nie chciałem cię przestraszyć – powiedziałem, czując rosnące we mnie poczucie winy. Nie powinienem był tu przychodzić, ale przecież musiałem ją znaleźć.
Nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało.
Już wtedy to wiedziałem.
- Zobaczyłem cię na dole i byłem pewien, że... że ty... że chcesz... – Nie mogłem tego powiedzieć na głos, nie byłem w stanie.
- Rey, jak mogłeś tak pomyśleć? Nie zrobiłabym ci tego... – uniosła na mnie swoje mokre od łez oczy, a ja poczułem, jak moje serce się ściska.
Nie zrobiłaby mnie tego? Czy to znaczy, że... że może zmieniła zdanie?
Jej kolejne słowa jednak uświadomiły, że to tylko moje mrzonki.
- Nie zrobiłabym tego jak ona... Przecież muszę ci oddać serce – powiedziała, a mnie w tym momencie coś mocno zakuło w klatce piersiowej.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że przeciągły pisk, który słyszę od paru chwil, to Bip.
- Lily... Zadzwoń po doktora Savgrey’a... Kocham cię...
Reszta rozmyła mi się w całkowitą ciemność.
~~♡~~
Kath śmieje się głośno, odgarniając brązowe włosy, które opadły na jej twarz. Pierwszy raz zwracam uwagę na to, że ma ładny śmiech, co dziwi nawet mnie.
- To był głupi pomysł – mówi, przez co ja też się uśmiecham.
- No co ty, przecież to Margo. Ona da sobie radę ze wszystkim – odpowiadam, a Kath kręci tylko głową.
- To ja sobie dam radę ze wszystkim, Rey. A wy dajecie sobie radę dzięki mnie. Nie zapominaj o tym. – Jej blado-niebieskie oczy migają jakimś dziwnym, jaskrawym blaskiem.
Nagle mam ochotę znaleźć się bliżej niej.
Jednak powstrzymuję się, bo przecież to Kath. Każdy chce być blisko niej, bo ona już taka jest. Przyciąga do siebie wszystkich, bo po prostu jest niesamowita.
~~♡~~
Białe światło raziło mnie w oczy, jednak przynamniej dzięki temu wiedziałem, że żyję.
Choć poza tym w ogóle tak się nie czułem.
W nosie miałem jakąś rurkę, która teoretycznie powinna mi ułatwiać mi oddychanie, a w praktyce czułem się bardzo dziwnie. Jakby ktoś na siłę próbował wtłoczyć tlen do moich zmęczonych płuc.
Moja klatka piersiowa powili unosiła się i opadała, a ja wpatrywałem się tylko w pulsujący na niebiesko punkt. Znowu zawdzięczałem mu życie. Niesamowite, jak takie małe coś może dużo znaczyć.
Chociaż w zasadzie w życiu to te małe rzeczy znaczą najwięcej. Teraz na przykład nie mogłem przestać myśleć o śnie, którego doświadczyłem po tym, gdy straciłem przytomność na klifie. Czułem się tak, jakbym do tej pory przegapiał bardzo ważny szczegół, a teraz dopiero otworzył oczy.
Kath miała identyczne oczy jak Lily.
Ten sam blady, lodowy odcień błękitu. Jakby odbijały się w nich góry lodowe. Zimne i piękne.
Nie mam pojęcia jak wcześniej mogłem nie zwrócić na to uwagi, choć miałem pewną teorię. Przez ostatni czas starałem się wyprzeć wszystkiego, co było związane z Kath. To nie tak, że starałem się o niej zapomnieć. Wiedziałem, że nigdy się to nie stanie. Po prostu wyparłem to z pamięci, bo wspominanie tego, co kochałem w niej najbardziej bolało najmocniej.
Czułem, że już nigdy nie spojrzę na Lily tak samo. Teraz już zawsze będę widział w niej Kath, co najmniej jakby do tej pory mało je łączyło. Z jednej strony sam się o to prosiłem, pisząc post na Wykończonych, ale z drugiej kontakt z drugą osobą, która chce się zabić był trudny.
Może to miała być szansa od losu? Może powinienem zrobić wszystko, by tym razem nie zawieść?
Jeśli tak, to do tej pory świetnie mi szło. Czułem się tak, jakbym zmarnował ten cały miesiąc, a przecież miałem tak mało czasu. Styczeń zbliżał się nieubłaganie, a ja miałem wrażenie, że jej zdanie wcale się nie zmieniło. Nawet trochę. Wydawało mi się, że robię wszystko tak jak powinienem, a tak naprawdę było to tylko złudzenie.
Stała na klifie. Nie chciała skoczyć, ale tam poszła. Nie wierzyłem w to, że był to taki zwykły spacer.
Śmieszną rzeczą było to, że nie pamiętałem nic, co stało się tuż przed tym, jak straciłem przytomność. Ostatnie, co było w mojej pamięci, to jak Lily szlochała, że nie chciała skoczyć. Reszta była czarną dziurą. Bip musiał wysłać wiadomość do doktora Savgrey’a. Irytowało mnie, że nie wiem, jak Lily zareagowała na to, że tracę przytomność. Poza tym miałem wrażenie, że nie pamiętam czegoś bardzo, bardzo ważnego. Nienawidziłem tego uczucia.
Obudziłem się o dziewiątej wieczorem, co oznaczało, że przespałem cały dzień. W zasadzie cieszyło mnie to, bo oznaczało to, że czas odwiedzin już dawno minął. To znaczyło, że mama i Margo zjawią się tutaj dopiero rano. Pocieszające. Już słyszałem w głowie krzyki mamy, pełne gniewu i zmartwienia. Pewnie była na mnie wściekła, ale szczerze nie obchodziło mnie to dłużej.
Wszystkiego miałem już dosyć.
Dokładnie w momencie, w którym to pomyślałem, do mojego pokoju wszedł doktor Savgrey.
Boże.
- Witamy znowu wśród żywych, panie Kalegan – powiedział, notując coś ma swojej nierozłącznej podkładce.
- Nie wydaję mi się, bym kiedykolwiek był umarły – wychrypiałem. Co się stało z moim głosem?
- Błąd, panie Kalegan. Nie powinieneś wszystkiego przyjmować za pewnik tylko dlatego, że trwa w chwilo obecnej – oznajmił metaforycznym tonem, a ja miałem ochotę przewrócić oczami, ale ból głowy powstrzymał mnie przed tym.
Po chwili jednak w pełni dotarło do mnie to, co powiedział.
- Co?! – zapytałem głośno. – Co to znaczy?
- Zaliczyłeś niezły dołek, Kalegan. Ledwo co cię uratowaliśmy – powiedział, siadając na wolnym łóżku koło mojego. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jestem całkiem sam w tej sali. Zrozumiałem, że sytuacja nie jest taka zwyczajna, jak mi się wydaje.
Że to coś poważniejszego.
- Nie posłuchałeś mnie, Rey. Ostrzegałem cię, że musisz na siebie uważać. Miałeś odpoczywać. Nie mam pojęcia, co teraz dzieje się w twoim życiu, ale jeśli nie zaczniesz na siebie uważać, nie dożyjesz przeszczepu. Powiem to jeszcze raz, Rey. Ledwo. Cię. Uratowaliśmy. – Zaakcentował każde słowo uderzeniem otwartą dłonią o łóżko, a ja drgałem za każdym razem.
- Oszczędzałem się – powiedziałem, krzywiąc się. – Przez cały ten czas.
- W takim razie mam rozumieć, że wczoraj coś się stało?
Zagryzłem wargi. Nie chciałem o tym z nikim rozmawiać, a już na pewno nie z nim.
- Moje życie osobiste nie jest pana sprawą – warknąłem.
- Jeśli oddziałuje na twoje serce, to jest – oznajmił, patrząc na mnie poważnie. – Nie możesz wystawiać się na silne emocje, bo narażasz się na kolejne zejścia. Jak myślisz, ile jeszcze takich sytuacji wytrzyma twoje serce?
Widząc, że nie odpowiadam, ciągnął dalej:
- Rozumiem to, że chciałbyś żyć jak każdy normalny nastolatek, ale bez nowego serca nie będzie to możliwe. Bardzo mi przykro, ale przez najbliższy czas będziesz musiał zostać w szpitalu.
- Co? Nie! Nie mogę! – krzyknąłem, chcąc podnieść się nieco na łóżku, ale nie byłem w stanie. Byłem zmęczony, bardzo zmęczony. – Na jak długo? – spytałem zrezygnowanym tonem, opadając na poduszki.
- Może będziesz mógł wyjść na święta – powiedział doktor Savgrey, patrząc na mnie tym wzrokiem, którego obawiałem się najbardziej. Z litością.
Już wolałem tę ironię, bo teraz miałem wrażenie, że nie ma już dla mnie ratunku. Pierwszy raz tak naprawdę się czułem.
- Przykro mi, Rey. Odpoczywaj. – Wstał i ruszył do wyjścia, a ja zamknąłem ciężko oczy, licząc na to, że chociaż sen przyniesie mi ukojenie.
Myliłem się.
~~♡~~
- To jest Przystań Księżyca, Rey – mówi Kath, opierając się o spróchniałą od wody barierkę.
- Wiem o tym, Kath – odpowiadam ze spokojem, czując jak morze obmywa moje nogi zwisające z pomostu.
- Mówisz to za każdym razem, gdy tu przychodzimy – stwierdziła Margo, a ja uniosłem się na łokciu, by zobaczyć reakcje na to naszej przyjaciółki.
- Wiem o tym, Gogo – uśmiechnęła się i chociaż w tym momencie w trójkę leżeliśmy obok siebie zobaczyłem, że spojrzała prosto na mnie.
Moje ciało przeszył jakiś dreszcz.
- Nie chce po prostu, byście kiedykolwiek o tym zapomnieli.
~~♡~~
Kiedy mama wreszcie wyszła z sali, poczułem się o niebo lepiej. Odkąd weszła nie przestawała na mnie krzyczeć i narzekać na to, jak bardzo jestem nieodpowiedzialny. Na szczęście w pewnym momencie doktor Savgrey powiedział, że potrzebuję odpoczynku i nie powinna mnie tak stresować.
Z jednej strony cieszyłem się, że wreszcie jest po mojej stronie, a z drugiej przerażała mnie ta jego litość. Nigdy taki nie był i obawiałem się, co to może oznaczać.
W pokoju została za to Margo. Siedziała na łóżku obok mnie i odkąd przyszła nie odezwała się do mnie ani słowem. Miałem nadzieję, że było to spowodowane lawiną słów mamy, przez którą nie mogła się przebić, ale nie mogłem za razem znieść jej pustego wzroku.
- Pamiętasz, jak kiedyś mieliśmy jeden pokój? – odezwała się nagle, po krótkiej i pełnej napięcia ciszy, która zapadła po wyjściu mamy.
- Tak – powiedziałem, spoglądając na nią, ale ona wciąż uparcie wpatrywała się pusto przed siebie.
Gdy byliśmy dzieci, byliśmy praktycznie nierozłączni. Spaliśmy w jednym pokoju, a nasze łóżka znajdywały się na tyle blisko, byśmy codziennie mogli rozmawiać do późna w nocy. Kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Nie potrzebowaliśmy nikogo innego, bo byliśmy dla siebie zupełnie wystarczający. Chociaż każde z nas i tak miało swój pokój, nasi rodzice przerobili pokój gościnny na naszą wspólną sypialnie. Jako dziecko nie wyobrażałem sobie, bym mógł zasnąć spokojnie, nie słysząc oddechu Margo obok siebie.
- Nie umiałam zasypiać bez ciebie obok. Pamiętasz, że kiedyś było tak, że nie spędziliśmy całego jednego dnia osobno? – zaśmiała się cicho, ale nie było w tym nawet cienia wesołości. Nie miałem pojęcia, do czego zmierza.
- Dlatego ty pojechałaś ze mną na obóz baseball'a, a ja z tobą na taneczny – uśmiechnąłem się krzywo na to wspomnienie. Kiedyś naprawdę byliśmy nierozłączni.
- To było zabawne – westchnęła, poprawiając włosy. Wreszcie uniosła na mnie wzrok.
Było w nim tyle smutku, że aż się skrzywiłem.
- Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale ja teraz też bym nie mogła usnąć bez wiedzy, że ty śpisz bezpiecznie za ścianą. Nie śpię każdej nocy, gdy jesteś w szpitalu. Ale to nic takiego, bo najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, co bym z sobą zrobiła, gdybyś ty... gdybyś ty...
Fala gwałtownego szlochu przerwała jej wypowiedź, a ja nienawidziłem całej aparatury szpitalnej za to, że przez nią nie mogłem się teraz podnieść i jej pocieszyć.
- Rey, ja rozumiem, że być może nie zależy ci na twoim życiu tak, jak powinno. Jednak, błagam cię, zacznij na siebie uważać chociaż ze względu na mnie, proszę! Ja nie wytrzymam tutaj bez ciebie, rozumiesz? – płakała, ściskając mocno moją dłoń, a ja zacisnąłem kurczowo palce na jej ręce.
- Margo, spokojnie, wszystko jest w porządku...
- Nic nie jest w porządku, Rey! Nic a nic! Już drugi raz lądujesz w szpitalu, bo próbujesz ratować kogoś, komu w ogóle na tobie nie zależy! – krzyknęła histerycznie, osuwając się na kolona tuz obok mojego łóżka. – Nie jesteś żadnym pieprzonym superbohaterem! Nie uratujesz całego świata! Ale możesz uratować siebie, a do tej pory mam wrażenie, że masz to całkiem w dupie! Zachowujesz się zupełnie jak ona!
Poczułem, jak całe moje ciało się spina. Wyciąganie Kath do tej rozmowy po moich ostatnich snach nie było najlepszym pomysłem.
- Nie zachowuję się jak ona – powiedziałem, zagryzając szczęki.
- Zachowujesz się! – pisnęła Margo, patrząc na mnie z rozpaczą w mokrych od łez oczach. – Jej też zupełnie nie obchodziło, kogo zostawi po swoim odejściu. Nie obchodziło jej, co się z nami stanie bez niej i ty też masz to kompletnie w dupie! Nie myślisz, co się ze mną stanie bez ciebie!
- Pani Margo. – Doktor Savgrey niespodziewanie pojawił się na sali. – Pani brat potrzebuje teraz odpoczynku i bardzo mi przykro, ale jestem zmuszony panią wyprosić.
Margo zacisnęła rękę ostatni raz na mojej, po czym podniosła się z trudem i ruszyła do wyjścia.
- Może powinna rozważyć pani coś na uspokojenie – zasugerował doktor, a moja siostra skinęła ze smutkiem głową. Wyglądała tak żałośnie, że moje serce ścisnęło się boleśnie.
- Dziękuję – mruknąłem, zamykając oczy. Naprawdę miałem już dość tego wszystkiego.  – Czy może pan poprosić, żeby nikt tu nie wchodził?
- Ze względu na twój stan mogę się zgodzić – powiedział doktor Savgrey, notując coś na swojej podkładce. – Jednak pragnę zauważyć, że czeka tam na ciebie jeszcze jedna osoba, która również się bardzo o ciebie martwi.
- Co? – zdziwiłem się, a potem w końcu to do mnie dotarło. – Lily, no tak...
- Jak z nią też nie chcesz się widzieć, to powiem, że...
- Nie, jeszcze niech ona wejdzie... Ale potem żadnych gości do jutra – powiedziałem.
- Dziwne, że kiedyś ja ci to mówiłem – zaśmiał się doktor, a ja przewróciłem oczami, w duchu przyznając mu rację.
Co się ze mną stało? Czułem się taki zepsuty. Jakby ten jeden dzień pochłonął całą moją energię, a wciąż nie minęło jeszcze południe.
Doktor wyszedł, a ja zastanawiałem się nad tym, jak bardzo mam dość tego wszystkiego. Moja choroba, moja rodzina, Lily i jeszcze Kath nawiedzająca mnie w snach. To było za dużo. A jednak właśnie teraz odczuwałem dziwną chęć, aby porozmawiać akurat z moją starą przyjaciółką.
Tęskniłem za nią. Tęskniłem za wszystkim, co było z nią związane. Każdy sen tylko dobitnie mi o tym przypominał. Chciałbym móc z nią porozmawiać chociaż jeszcze jeden, ostatni raz. Chciałbym dać jej szansę naprawy wszystkiego. A przede wszystkim chciałbym, by mi pomogła.
Za każdym razem, gdy o tym myślałem, wydawało mi się to takie niesprawiedliwe. Jednego dnia była z nami, a następnego już nie żyła. Zniknęła tak niespodziewanie, że nie umiałem w tym znaleźć żadnego sensu. Jednak chociaż jej ciało umarło, to jej duch towarzyszył mi każdego dnia.
Widziałem ją w każdym aspekcie mojego życia. Nagle miałem wrażenie, że każda moje ubranie jest przesycone jej zapachem. Każda miejsce wypełniał jej śmiech, a w głowie ciągle słyszałem jej głos. Chciałbym móc o niej myśleć jak o czymś jednorazowym, co się po prostu skończyło, jak na przykład wizycie w wesołym miasteczku.
Codziennie możesz odwiedzać miejsce, gdzie było, ale nie możesz przecież codziennie za nim tęsknić. Jedyne, co ci zostaje, to przywoływanie miłych wspomnień i cieszenie się, że kiedykolwiek je odwiedziłeś.
To właśnie radził mi mój terapeuta. Ja jednak nie umiałem tego zaakceptować. Kath nie było tymczasowa, ale stała. Nie była jednorazowa. Nie umiałem myśleć o niej w ten sposób, aby cieszyć się tylko, że była w moim życiu. Bo niektórzy ludzie mają w nim miejsce na stałe. Gdy znikają, zostaje tylko ogromna pustka, której nic nie jest w stanie wypełnić.
Tęskniłem za nią, gdy nie mogłem zasnąć. Albo zaraz po wypiciu kawy, albo wtedy, gdy nie mogłem nic jeść z żalu. Tęskniłem za nią cały czas. Czasami czytałem nasze smsy tylko po to, by w głowie znowu usłyszeć jej głos. Nie pomogło to jednak, jedynie bardziej rozdzierało moje serce.
Dopiero gdy ją straciłem, zrozumiałem, jak bardzo jej kochałem i potrzebowałem w moim życiu.
Cztery miesiące po jej śmierci dowiedziałem się o mojej chorobie i od tamtej pory już nic nigdy nie było takie samo.
- Hejka... – wzdrygnąłem się, gdy głos Lily wyrwał mnie z tych myśli.
Gdy na nią spojrzałem, poczułem się prawie tak, jakbym zobaczył ducha. Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z taką mocą, że aż zadrżałem na całym ciele.
- Hej – uśmiechnąłem się słabo.
- Dobrze widzieć cię całego – powiedziała, zbliżając się do mnie nieśmiało.
Stanęła tuż przy ścianie, splatając przed sobą ręce i nie unosząc na mnie wzroku. Wyglądała na bardzo wystraszoną, ale nie mogłem nic wyczytać z jej twarzy, bo zasłaniały ją jej niebieskie włosy.
- Możesz usiąść tam, jak chcesz – powiedziałem, bo nie mogłem znieść jej zagubienia. Posłusznie zajęła wskazane przeze mnie miejsce i spojrzała na mnie.
- Jak się czujesz? – spytała zmartwionym głosem.
- Żyję – parsknąłem. – To w zasadzie coś.
- Przepraszam – wyrzuciła z siebie, spoglądając mi prosto w oczy.
- Za co? – zdziwiłem się.
- Gdyby nie ja, nic by ci się nie stało – powiedziała. – Nie powinieneś był po mnie przychodzić. Nie powinieneś był wbiegać na ten klif.
- Wiem, Lily. Jednak martwiłem się i po prostu to zrobiłem, okay? – oznajmiłem nieco ostrzej niż zamierzałem, a ona skrzywiła się. – Wybacz, jestem zmęczony i...
- W porządku – powiedziała – rozumiem.
Była jakaś niespokojna. Znowu miałem wrażenie, że nie pamiętam czegoś bardzo, bardzo ważnego i czułem się nieco jak kretyn.
- Możesz mi powiedzieć, po co tam poszłaś? – zapytałem. – Mówiłaś, że nie chciałaś skoczyć, prawda? W zasadzie to nie jestem pewien, bo mam jakąś dziwną dziurę w pamięci...
- Dziurę? – zdziwiła się, marszcząc brwi. Przez jej twarz przemknął jakiś dziwny wyraz.
- Nie mam pojęcia, co stało się, zanim... no wiesz... straciłem przytomność. – Jakoś nie podobało mi się określenie zanim moje serce na moment się zatrzymało.
- Nic nie pamiętasz? – upewniła się, a coś na wyraz ulgi rozjaśniło jej twarz.
Cholera. O co chodziło?
- Nie – potwierdziłem. – Denerwuje mnie to. Może z czasem sobie przypomnę, ale nie sądzę, by było to coś ważnego – wzruszyłem ramionami.
- Tak, to nie było... nic ważnego... – Na krótką sekundę zagryzła wargi, by potem dalej kontynuować. – Poszłam tam, bo potrzebowałam chwili, by przemyśleć to, co się stało... Przykro mi, że dowiedziałeś się o tym wszystkim w ten sposób.
- Nic się nie stało – zapewniłem. – Rozumiem, że nie chciałaś mi sama o tym opowiadać. I naprawdę nie rozumiem, jak ktoś mógł coś takiego napisać.
- Ja...  nie jestem morderczynią – powiedziała cicho, nie patrząc na mnie.
- Wiem, Lily. W życiu bym nawet nie pomyślał w inny sposób. – W zasadzie to pomyślałem tak przez chwilę, ale szybko znienawidziłem się za tę myśl.
- Mogę ci wszystko wytłumaczyć, ale nie sądzę, by teraz był dobry moment na to. Lepiej odpoczywaj – wysiliła się na drobny uśmiech, a ja skinąłem głową.
- Racja. Teraz będę miał tyle odpoczynku, że chyba oszaleje – zaśmiałem się, przeczesując włosy ręką. – Muszę tu zostać na... w zasadzie nie wiem, jak długo.
- Może przynamniej poczujesz się lepiej.
Posłałem jej pełne powątpiewania spojrzenie.
- Nie wydaję mi się. Nienawidzę szpitali. A tego to już szczególnie – skrzywiłem się. – Pewnie dostanę wkrótce swój pokój, więc w zasadzie nie będzie tak źle. Możesz przychodzić, kiedy tylko będziesz chciała. Pamiętaj, że ciągle mamy jedną książkę do skończenia.
Lily uśmiechnęła się do mnie, w końcu szczerze.
- Mogę przyjść nawet jutro – zapewniła.
Uśmiechnąłem się, w końcu się rozluźniając. Może jeszcze nie wszystko było stracone?
Nadzieja. W końcu umiera ostatnia. 
~~♡~~
- Czyli masz już tutaj swój pokój, huh? – Mike opadł na łóżko obok mnie, prawie cudem nie lądując na moich nogach.
Minął tydzień, odkąd grzecznie spędzałem czas w tym nudnym i okropnie spokojnym szpitalu. Naprawdę miałem już dość tego miejsca. Nie podobało mi się to, że wszyscy mnie nieustannie pilnują, a całe moje życie kontrolują zupełnie obcy mi ludzie. Musiałem codziennie przyjmować leki, doktor Savgrey przychodził do mnie rano i wieczorem, a w południe miałem czas, by ktoś mógł mnie odwiedzić. Szybko znienawidziłem się za to, że pierwszego dnia nie chciałem się z nikim widzieć, bo teraz miałem nie wiele czasu na to.
Ogólnie obawiałem się tego, że mam coraz mniej czasu, a i tak go marnuję. Powinienem spędzać go z rodziną i przyjaciółmi, a nie na szpitalnych oddziałach.
W zasadzie odnosiłem wrażenie, że ludzi ogólnie cierpią na marnowanie czasu. To powinno być nazwane chorobą i czym prędzej powinno zacząć się to leczyć. Wszystkim wydaje się, że mają nieograniczony czas na ziemi. Odkładają wszystko na potem. Na jutro. Na kiedyś. Twierdzą, że mają czas.
A tak naprawdę nikt z nas go nie ma. Nikt z nas nie wie, co czeka go jutro, dlaczego więc zakładamy, że będzie dane nam więcej czasu na tej ziemi? Nie mogłem tego zrozumieć.
Liczy się tylko teraźniejszość. Jej nikt nam nie odbierze.
- Tak, ale wciąż nie załatwili mi własnej łazienki – powiedziałem z udawanym smutkiem. – Przez to czuję się tu trochę jak w więzieniu. Wiesz, mam swoją celę, a kąpiemy się i tak wszyscy razem.
- Trochę chujowo. Gra słów nie celowa.
- Boże – przewróciłem oczami, śmiejąc się pod nosem. – Powiedz mi lepiej, co słychać w szkole. Znaleźli tego, co pomalował szafkę Lily?
- Nie – odpowiedział, krzywiąc się nieco. – Psy przyjechały, ale to nic nie dało. Wiesz, to jak szukanie igły w stogu siana.
- Możliwe, że to była Reb?
- Nie – Mike pokręcił głową. – Mówiłem ci, że ona jest za słaba na to. Trochę się uspokoiła, tak samo jak Kurier Clearwater. Poza tym przegraliśmy mecz w sobotę.
- Żartujesz?! – zdziwiłem się, nieco smutniejąc. 
- Niestety nie. – Mike też się skrzywił. – Nie sądzę, by udało nam się wygrać ten sezon.
- A co z mistrzostwem Florydy?
- Na pewno go nie utrzymamy.
- Wiedziałem, że byłem najlepszym zawodnikiem tej drużyny.
Mike i ja zaśmialiśmy się gorzko. Chciałbym móc z nimi znowu grać. Byłem jednak pewien, że zanim udałoby mi się zdobyć drugą bazę, padłbym nieżywy na ziemię. Wolałem nie dzielić się tą wizją z Mike'm.
- Kiedy cię wypuszczą?
- Nie wiem. W końcu na pewno...
Nadzieja umiera ostatnia.
~~♡~~
- To chyba najgorszy dzień na zbieranie pieniędzy, jaki mógł być – jęczy Margo, rozkładając parasolkę po raz kolejny.
- Dlaczego ostatnio znowu tak pada? To działa na mnie depresyjnie – burczę pod nosem, ściskając puszkę i wkładając ją pod pelerynę.
- Damy radę, musimy zebrać te pieniądze. Oni ich potrzebują – mówi Kath, przyspieszając kroku.
- Każdy potrzebuje pieniędzy – zauważam. – Kurde, mogłem po prostu poprosić ojca, by przelał pieniądze na tę fundację. Wtedy nie musielibyśmy moknąc w tym deszczu w jednym takim dniu na Florydzie.
- Wtedy nie byłoby takiej zabawy – śmieje się Kath.
- Jakiej zabawy? – mruczy Margo. – Ja się wcale nie bawię dobrze.
Kath tylko się śmieje, wskakując nagle w największą kałużę, jaka jest na drodze.
- Deszcz na Florydzie jest super! – krzyczy, a ja, patrząc na nią, jestem gotowy w to uwierzyć.
~~♡~~
Obudziłem się w nocy z dreszczem. Z ulgą uświadomiłem sobie, że jestem w szpitalu i to miejsce nie ma nic wspólnego z nią. Z Kath. Nigdy nie dowiedziała się o mojej chorobie. Dla niej zawsze będę zdrowy.
Chciałbym być zdrowy.
Jednak gdybym mógł poświęcić swoje zdrowie albo życie tylko po to, aby przywrócić Kath do życia, zrobiłbym to. Zrobiłbym wszystko, byle tylko móc z nią porozmawiać.
Spojrzałem na zegarek, który stał na mojej szafce. 2.30. Kiedyś, gdy do tej pory nie mogłem zasnąć, bo zbyt wiele myśli kłębiło się w mojej głowie, zazwyczaj wychodziłem na krótki spacer na plażę. Widok morza zawsze działał na mnie kojąco.
Teraz pomyślałem o Lily. Poczułem się odrobinę lepiej. Chociaż wciąż nie byłem pewien, co z nią, co ona sądzi o tym wszystkim, to ostatnio chyba sprawiałem, że nie miała nawet czasu, by o tym myśleć. Zastanawiałem się, czy już śpi. Wiedziałem, że ma z tym problemy, dlatego nieco samolubie wyjąłem telefon. Chwilę wahałem się, czy powinienem do niej pisać, ale w końcu się na to zdecydowałem. Jeśli spała, to i tak sms jej nie obudzi.
R: Śpisz już?
Okazało się jednak, że znam ją już dość dobrze, bo szybko odpisała.
L: Nie
R: Szpital to słabe miejsce na zasypianie
Wpatrywałem się przez chwilę w ekran. Tak naprawdę chciałem napisać jej coś innego. Coś ważnego.
L: Dla mnie każde takie jest, ale to chyba nie chodzi o miejsce
Rozumiałem doskonale, o co jej chodzi. To nie miejsce jest złe. Zło siedzi w nas.
R: Potrzebuję Cię w moim życiu, Lily
Wysłałem wiadomość, zanim zdążyłem się rozmyślić.
Każdy sen o Kath coraz bardziej utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Byłem pewien, że nie byłbym w stanie stracić kogoś znowu w ten sposób. Życie przecież nie może być aż tak niesprawiedliwe.
L: Naprawdę?
Nie wahałem się ani chwili nad odpowiedzią.
R: Tak
L: Ja Ciebie też, Rey
Nadzieja umiera ostatnia.


A/n
Jak wrażenia? Chętnie przeczytam Wasze opinię w komentarzach, bardzo zależy mi na Waszym zdaniu. Co sądzicie o Kath? Czy Lily i Rey mają szansę? Bardzo ciekawią mnie Wasze opinie 💜

ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz