ROZDZIAŁ VII REY KALEGAN

152 22 6
                                    

Ta sytuacja już dawno przestała mi się podobać.
Kiedy tylko wróciłem do domu, wciąż jeszcze szumiało mi w głowie. Czułem się głupi. Naprawdę. Nie umiałem pojąć, dlaczego ona taka jest. Czasami wszystko było w porządku i zapominałem nawet o tym, na czym tak naprawdę opiera się nasza znajomość. Jednak ten smutek wciąż w niej był, nigdy nie znikał.
Postanowiłem to zmienić.
W domu od razu usiadłem przy komputerze i zacząłem wertować wszystkie strony internetowe, które zawierały jakieś informacje o depresji, usilnie ignorując przy tym Wykończonych. Potrzebowałem jakiejś wiedzy, czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc, by móc coś z tym zrobić.
Już raz zawiodłem i czułem, że nie mogę zrobić tego znowu.
To było zabawne, bo tak naprawdę żadna z tych stron nie dawała mi potrzebnych informacji. Większość po prostu radziła, by zgłosić się do psychologa lub po inną pomoc. To było debilne. To ja chciałem być tą inną pomocą, nie potrzebowałem do tego żadnej „osoby dorosłej”. Dorośli wcale nic nie wiedzą, a w pomaganiu są zdecydowanie gorsi od nas. Zresztą, jak pomóc komuś, kto w ogóle tej pomocy nie chce?
Przeszukiwanie Internetu tak mnie zmęczyło, że po tym po prostu padłem na łóżko i zasnąłem, czując przy piersi ciche pulsowanie Bipa. Ten dzień był bardzo wyczerpujący i wiedziałem, że odpowiednie osoby już to odnotowały.
Rano obudziłem się z bardzo ambitnym planem. Chciałem udać się do biblioteki, chyba pierwszy raz w życiu z własnej woli, aby wypożyczyć tyle książek o depresji, ile tylko znajdę. Nie spodziewałem się, że uda mi się dowiedzieć czegoś przydatnego, skoro nawet w Internecie tego nie znalazłem, ale chciałem spróbować. Od pewnego czasu jednak w moim domu czułem się jak w więzieniu, dlatego nie udało mi się wyjść z niego niepostrzeżenie.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytała Margo przy śniadaniu.
- Tak – odparłem lakonicznie, uciekając przed jej spojrzeniem. Wciąż jeszcze nie powiedziałem jej o tym, że zrealizowałem plan, który sama wymyśliła i miałem wrażenie, że ona wie, że coś przed nią ukrywam.
- Mogę iść z tobą?
A nie mówiłem? Cholera.
- Jasne – zgodziłem się, uśmiechając się do niej, choć wewnętrznie miałem bardzo dużo ochotę, by zaprzeczyć. Wizja spędzania z nią całego poranka trochę mnie przerażała, bo o ile umiałem ją okłamywać na odległość, to byłem pewien, że podczas normalnej, długiej rozmowy nie będzie to takie łatwe.
Wyszliśmy z domu i powolnym (jak zawsze ze mną) krokiem ruszyliśmy w stronę miejskiej biblioteki, która znajdowała się tylko kilka przecznic od naszej ulicy.
- Dokąd idziemy? – spytała Margo, wbijając ręce w kieszenie swojej jeansowej kurtki.
- Do biblioteki, potrzebuję paru nowych książek od... ekonomii – dokończyłem z lekkim wahaniem. Nigdy nie byłem dobrym kłamcą. W zasadzie można śmiało powiedzieć, że byłem beznadziejnym kłamcą.
- Ekonomii? Myślałam, że zajęcia skończyły ci się w zeszłym roku – powiedziała, unosząc prawą brew do góry tak, jak ja nigdy nie umiałem.
Mówiłem? Kompletnie nie potrafię kłamać.
- Tak, ale, no wiesz, za niedługo egzaminy na studia i ekonomia bardzo mi się przyda – powiedziałem, siląc się na normalny ton.
Na to wyzwanie Margo oczywiście parsknęła głośnym śmiechem.
Cholera.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim bratem? – Pchnęła mnie w ramię, a ja zaśmiałem się pod nosem.
- Jestem kosmitą i właśnie uprowadzam cię na mój statek, gdzie już znajduje się twój naiwny brat – powiedziałem głosem robota, tak jak kiedyś na jednym ze szkolnych przedstawień. Tak, teatr zdecydowanie nie był moim powołaniem.
- Boże, Rey, nawet kosmici poznali się na twojej naiwności! – zaśmiała się, a ja nagle zatrzymałem się i spojrzałem na nią tak, jakby co najmniej przed chwilą uderzyła małego szczeniaczka.
- Jesteś właśnie uprowadzana, a to podobno ja jestem naiwny.
- Czy mi się tylko wydawało, czy ten kosmita powiedział przed chwilą, że na statku znajduje się mój brat?
Margo – Rey 1:0.
- Szlag – zakląłem, kontynuując drogę.
Moja siostra zaśmiała się głośno i szybko dorównała mi kroku.
- Przegrałeś, więc jesteś winny mi szczerą odpowiedź – oznajmiła z triumfem. Margo miała dzisiaj zaskakująco dobry humor i chociaż nie miałem pojęcia, co go spowodowało, to nie chciałem go jej psuć, a domyślałem się, że właśnie to by się stało, gdyby poznała prawdę. 
- Na jakie pytanie? – spytałem.
- Co się stało w ostatnim czasie? Od czasu tych wydarzeń na plaży jesteś jakiś... inny.
Kuźwa.
Taka właśnie była moja siostra. Byłem pewien, że zapyta o powód naszej wycieczki do biblioteki i już nawet przygotowałem w głowie w miarę logiczną odpowiedź, a ona nagle wyjeżdżała z takim czymś.
- Inny? – udałem, że nie rozumiem, by zdobyć trochę czasu na zebranie od nowa myśli.
- Mam wrażenie, że mnie unikasz. Co się stało?
- Nie unikam cię – zaprzeczyłem od razu, czując jak pocą mi się dłonie. Zawsze tak miałem, gdy coś mnie denerwowało.
- Mało ostatnio rozmawialiśmy. Mam wrażenie, że coś nie gra – powiedziała powoli, jakby wyczuła, że weszła na grząski grunt. – Wiem, że ostatnio trochę się podziało, więc jeśli masz jakiś problem, możesz mi powiedzieć.
Rozumiałem to, że tak bardzo chciała mi pomóc. To chyba jakiś kompleks osób, których ktoś bliski popełnił samobójstwo. Potem już zawsze widzisz w innych ludziach objawy. Starasz się im pomóc, by nie zawieźć po raz drugi. Bo wiesz, że już raz popełniłeś błąd. Już raz coś przegapiłeś.
- Wszystko w porządku, Gogo, ale... – zacząłem niepewnie.
- Ale...? – podjęła mój wątek, wpatrując się we mnie uważnie.
- Ale... – westchnąłem ciężko, przeczesując włosy dłonią. – Pamiętasz pomysł, który miałaś jakiś czas temu?
Margo zmarszczyła brwi i zrozumiałem, że nie ma pojęcia, o czym mówię. Nagle poczułem się strasznie głupio, bo przestraszyłem się, że może ona nigdy nie traktowała tego pomysłu na poważnie. Ot, kolejna nierealna nadzieja na mój powrót do zdrowia. Ja jednak wcieliłem go w życie i już tego żałowałem.
- Jaki pomysł, Rey? – dopytała, bo zamyśliłem się zbyt bardzo, by dalej mówić.
- Żeby poszukać kogoś, kto odda mi serce – odpowiedziałem na jednym wydechu, nie patrząc jej w oczy.
Margo zatrzymała się w pół kroku, odwracając się gwałtownie w moją stronę.
- Masz na myśli... – ściszyła nieco głos, jakby obawiała się, że ktoś ją usłyszy – samobójca?
- Tak – skinąłem głową.
- O Boże... – Margo zasłoniła usta dłonią, a ja kontynuowałem, bo już nie mogłem się zatrzymać.
- Zrobiłem to. Napisałem ogłoszenie na Wykończonych. Odezwała się do mnie jedna dziewczyna. Napisała do mnie maila, trochę rozmawialiśmy, potem zaproponowałem jej spotkanie i...
- Chcesz się z nią spotkać? – Margo wybałuszyła na mnie jasne zielone oczy. W ogóle nie przypominały moich swoim kolorem.
- Ja... właściwe... już to zrobiłem – wybąkałem niewyraźnie.
- CO?! – wykrzyknęła.
- Dwa razy?
- Co, kurwa? – Gwałtownie chwyciła mnie za rękaw, jakby chciała, abym zaprzeczył, roześmiał się lub zrobił cokolwiek, co zasugerowałby, że nie mówię poważnie.
- Tak, Gogo. Poznałem ją...
- Dlaczego to dziewczyna? – zawołała, jakby co najmniej to była moja wina.
- Nie wiem, tak wyszło... – powiedziałem cicho. I tak wciąż nie wiedziała najgorszego...
- Kto to jest? – spytała.
- Nie mogę ci powiedzieć – odparłem, zaciskając ręce w pięści.
- Dlaczego? – Spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Naprawdę, Gog, nie mogę.
Moja siostra wpatrywała się we mnie, jakby analizując moje słowa. Nie miałem odwagi, by spojrzeć jej w oczy. Byłem takim tchórzem.
- To powiedz mi... o niej coś więcej – poprosiła, ruszając się z miejsca. Wolnym krokiem podążyłem za nią.
- Chyba jest w naszym wieku – zacząłem ostrożnie, a jej oczy nagle się rozszerzyły.
- O Boże, to ktoś ze szkoły?
Moja siostra, kurwa. Pieprzony Sherlock Holmes.
- Nie mogę ci powiedzieć – powiedziałem, zagryzając wargi.
- Kiedy się z nią spotkałeś?
- Ostatni raz był wczoraj...
- Jezu... – Margo włożyła ręce we włosy, oddychając ciężko. – Czy ona... no wiesz... zgodziła się?
- Tak – potwierdziłem, spuszczając wzrok. – Chce oddać mi swoje serce.
- Naprawdę?
- Tak – powiedziałem ponownie, tym razem z większą mocą. – Ale ja... Margo, ja nie potrafię. Nie dam rady.
- Rey, jak to? – Ton jej głosu gwałtownie złagodniał i spojrzała na mnie z troską. – Taki był... plan.
- Wiem – zacisnąłem mocno usta. – Ale nie dam rady. Nie dam rady patrzeć, jak ona będzie iść ku samozagładzie. Dobrze wiesz, że nie mogę dopuścić do tego po raz drugi.
- Rey, to nie to samo – powiedziała szybko, kręcąc głową. – To jej decyzja. Nie masz na nią żadnego wpływu.
- A może właśnie mam? – przerwałem jej. – Może właśnie to jest szansa. Margo, ja umieram. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie zrobię już niczego dobrego dla ludzkości. Nie wynajdę leku na raka, nie uratuje kota z drzewa, nie znajdę rozwiązania dla głodu w Afryce. Ale teraz czuję się tak, jakby... to był mój cel. Może celem mojego życia jest uratowanie jej. Może przyszedłem tutaj tylko po to, by być drogowskazem na jej drodze. By ją uratować.
- Rey, nie... – Margo znowu się zatrzymała i wzięła moją twarz w dłonie. Była ode mnie prawię o głowę niższa i musiała stanąć ma palcach, żeby to zrobić. – To nieprawda. Proszę cię, nie mów tak... – W jej oczach szkliły się łzy, a ja nie mogłem znieść tego widoku.
- Margo...
- Rey, to jest szansa – powiedziała cicho. Nie chciałem zabijać nadziei tlącej się w jej oczach. – To ona jest szansą dla ciebie. Możesz żyć normalnie. Możesz znowu być zdrowy. Możesz żyć. Rey, proszę...
Spojrzałem na nią z bólem.
- Nie dam rady, Gogo. Muszę jej pomóc. Muszę...
~~♡~~
Powrót do szkoły w poniedziałek okazał się nie lada wyzwaniem. Po pierwsze, ten weekend nieźle mnie wymęczył i postanowiłem, że ten tydzień wykorzystam na dojście do siebie, aby w piątek znowu móc spotkać się z Lily. To jej pomysłem było, byśmy widywali się tylko raz na tydzień. Według niej częstsze spotkania prowadzą do zacieśnienia relacji, a w naszym układzie jest to bardzo niewskazane.
O tych sprawach wypowiadała się zawsze z taką powagą. Jakbyśmy byli tylko umową i niczym więcej.
Może dla niej tak było, dla mnie na pewno nie.
Lily jednak nie przewidziała tego, że chodzimy do tego samego liceum.
Bałem się spotkania z nią w szkole i wiedziałem, że ona też by tego nie chciała. Nie udało nam się o tym porozmawiać, ale po prostu to czułem.
Tworzyła tę nieprzekraczalną granicę między nami. Ja jednak wiedziałem, że moim nowym celem będzie przekroczenie jej. Krok po kroku, ale systematycznie.
- Kogo moje piękne oczy widzą?! – wykrzyknął Steven, zarzucając swoje różowe włosy do tyłu.
- Rey Kalegan we własnej osobie! – ucieszył się Mike, ściskając mnie w niedźwiedzim uścisku.
- Też się cieszę, że was widzę! – zaśmiałem się. Od wypadku na plaży musiałem sobie odpuścić szkołę na jakiś czas, bo przecież powszechnie wiadomo, że szkoła generuje najwięcej stresu.
- Może w zasadzie powinniśmy tytułować cię panie bohaterze, chojraku? – Tessie szturchnęła mnie w ramię, unosząc swoją idealnie wyregulowaną brew do góry.
- Bez przesady, wystarczy Superbohater – zażartowałem, a Stev posłał mi spojrzeniem mówiące „Chciałbyś”.
Dzwonek przerwał naszą miłą dyskusję i każde z nas udało się na swoje zajęcia. Usilnie starałem się pozostawać niezauważonym przez cały dzień, ale oczywiście nie było to takie proste.
Do mojej reputacji naprawdę dołączył tytuł bohatera, choć ja wcale się tak nie czułem. Zrobiłem to, co było trzeba. Jednak dzięki temu ludzie w końcu przestali widzieć we mnie tylko chorego na serce byłego najlepszego gracza.
Teraz byłem chorym na serce byłym najlepszym gracze, który okazał się bohaterem. Zawsze coś.
Przez cały dzień jednak nie udało mi się nigdzie znaleźć Lily. Nie byłem pewien czy po prostu nie przyszła tego dnia do szkoły, czy nie umiałem jej nigdzie dostrzec. Do tej pory byłem pewien, że czasami mijałem ją na korytarzu.
W zasadzie nie wiedziałem nawet, czy ona w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, że chodzimy do tej samej szkoły.
- Tessie, kojarzysz tę nową dziewczynę, co niedawno dołączyła do naszej szkoły? – zapytałem, kiedy znowu siedzieliśmy w piątkę przy jednym stoliku na stołówce.
Margo dzisiaj zachowywała się normalnie w stosunku do mnie, ale tak jak się spodziewałem jej dobry humor zniknął tak szybko jak się pojawił. Znowu była przybita i milcząca, jak codziennie od początku roku. Spędzała z nami czas, ale praktycznie w ogóle się nie odzywała, jedynie czytała jakąś książkę o nieznanym mi tytule. Wiedziałem, że oprócz Kath nie miała innych przyjaciół, dlatego od tamtego czasu spędzała czas głównie z moimi przyjaciółmi. Na szczęście moi znajomi nie mieli mi tego za złe. Lubiliśmy przebywać razem i żałowałem, że przez chorobę trochę to zaniedbałem. Nie jest jednak łatwo dbać o życie towarzyskie, gdy twoje serce odmawia współpracy. Teraz miałem zamiar to zmienić.
Jednak gdy powiedziałem to zdanie, oczy Margo uniosły się na mnie z ostrzegawczym błyskiem.
- Ta... dziwaczka? – spytała Tessie między jednym kęsem wielkiej buły a drugim. Należała ona do gatunku tych ludzi, którzy jedli bardzo wiele, a nigdy nie przybierali na wadze, doskonale zdawali sobie z tego sprawę i świetnie to wykorzystywali. Zresztą, dziewczyna mojego kumpla była uosobieniem szczęścia w życiu.
Gdyby mogło być ono supermocą, Tessie byłaby superbohaterką, niczym Domino od Deadpool’a.
- Tak – potwierdziłem, krzywiąc się nieco.
Tessie skinęła głową, namyślając się nieco.
- Ona jest taka mroczna. Dosłownie wyczuwam bijącą od niej złą aurę. Poza tym chyba jest niemową, bo jeszcze nigdy nie słyszałam jej głosu. Dlaczego pytasz? – zapytała, wycierając sos z kącika ust.
- Z ciekawości – odparłem wymijająco.
- Podobno musiała wyjechać ze swojego rodzinnego miasta, bo miała jakiś problem z policją, ale nikt nie wie, o co chodzi – mówiła Tessie, ukradkiem podkradając frytki z talerza Steva, który był zbyt zajęty swoim telefonem, by to zauważyć.
- Z policją? – zdziwiłem się, starając się, by mój głos brzmiał neutralnie. Margo wróciła do lektury swojej książki, ale widziałem, że od początku rozmowy nie przewróciła ani jednej strony.
- Rebecca znalazła na Internecie coś na ten temat, ale nie było tam żadnych szczegółowych informacji – wzruszyła ramionami. – W każdym razie lepiej trzymać się od niej z daleka. Chodzę z nią na zajęcia z literatury i w zasadzie tylko wtedy widziałam jakieś emocje na jej twarzy. Zgadnij, przy jakiej książce.
- Nie mam pojęcia.
- „Buszujący w zbożu”. – Aż drgnąłem na dźwięk głosu Margo. Wzrok wciąż miała wbity w stronę książki, więc gdybym tak dobrze nie znał jej głosu, pewnie nawet nie zorientowałbym się, że coś powiedziała.
- Skąd wiedziałaś? – zaśmiała się Tessie.
- Intuicja – wzruszyła ramionami i w końcu przewróciła stronę.
- Podobno ta książka stanowiła inspirację dla mordercy Johna Lenona. Gdyby pewnego dnia przyszła do szkoły z karabinem maszynowym i nas wszystkich pozabijała, wcale bym się nie zdziwiła – kontynuowała dziewczyna, zarzucając swoje ciemne włosy na ramię.
- Jezu, Tess, nie mów tak, bo dostaję deszczy – wzdrygnął się Steven, a jego dziewczyna roześmiała się głośno. Nagle jego wzrok padł na pusty już talerz stojący przed nim. – Ej, gdzie są moje frytki?!
- Mike zgłodniał – skłamała Tessie słodkim głosikiem, a Mike uniósł wzrok, też nagle wyrwany z wirtualnego świata.
- Co...? – spytał bez zrozumienia na twarzy, aż prostokątne okulary obsunęły mu się na kraniec nosa.
- Jak chcesz jeść frytki, to weź sobie ze stołówki, a nie udawaj, że jesteś na diecie, stary! Nie jesteś moją dziewczyną, by podkradać mi jedzenie! – wybuchnął Steven, a oczy Mike robiły się okrąglejsze z każdym jego słowem.
- Nie zjadłem twoich frytek, stary! Pilnuj swojego żarcia!
Ja i Tessie, jedyni świadomi zaistniałej sytuacji, chichotaliśmy cicho, obserwując tę wymianę zdań.
Jedynie Margo pozostała pogrążona w swoim własnym świecie. Gdy odchyliła się nieco na ławce, w końcu dojrzałem tytuł jej książki.
Buszujący w zbożu”.
~~♡~~
- Wychodzisz gdzieś, Reynold?
Aż zjeżyłem się na dźwięk mojego całego imienia. Nie wiem czemu, ale czasami mama uważała, że musi mi przypominać, jak okropnie ukarała mnie przy narodzinach, dając mi takie imię.
- Idę do Mike'a, chciał, żebym pomógł w czymś przy jego samochodzie – rzuciłem przez ramię, już kierując się w stronę drzwi.
Był czwartek, ten długi tydzień nareszcie dobiegał końca. Długo myślałem, co przygotować na moje jutrzejsze spotkanie z Lily. Wiedziałem, że musi to być cos wyjątkowego i miałem nawet już pewien dobry plan. Obawiałem się jednak, że sam nie dam rady go zrealizować, dlatego miałem zamiar poprosić o pomoc mojego najlepsze kumpla. Na szczęście on wcześniej poprosił o pomoc mnie, dlatego chciałem dać mu dobrą możliwość dla spłaty długu.
- Margo nie idzie z tobą? – zapytała takim tonem, jakbyśmy dalej mieli dziesięć lat i wszędzie chodzili tylko razem.
- Nie, mamo. Margo wyszła godzinę temu – odpowiedziałem.
- Margo wyszła? – Pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa kreska. Odgarnęła swoje równo przycięte włosy z idealnymi pasemkami i podparła się pod boki. – Z kim?
Miałem ochotę parsknąć śmiechem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio Margo wyszła z kimkolwiek.
- Sama. Wrócę przed dziesiątą. – Już otworzyłem drzwi, ale mama znowu mnie zatrzymała.
- Poczekaj! Gdzie ona poszła?
Tym razem to ja się zdziwiłem.
Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że odkąd wykryto moją chorobę, mama zrobiła się okropnie wrażliwa na moim punkcie. Dosłownie śledziła każdy mój krok i bardzo dbała o to, bym się nie przemęczał. Oczywiście doprowadziło to do tego, że Margo zeszła na boczny tor w tej relacji. Nie byliśmy już dziećmi i wiedziałem, że dla niej to nawet lepiej. Wychodziła z domu praktycznie nie zauważona i wracała, kiedy chciała. Zupełnie jakby była niewidzialna.
Wiadomo jednak, że nikt nie chce być niewidzialny. Nikt.
Dlatego dziwiło mnie bardzo nagłe zainteresowanie mamy tym, gdzie jest moja siostra.
- Ona wychodzi codziennie. Nie zauważyłaś tego? – spytałem i nie czekając na odpowiedź wyszedłem z domu.
To nie było fair. Margo potrzebowała większej uwagi niż ja. Zawsze miała dobry kontakt z mamą, a odkąd straciła Kath, miałem wrażenie, że nie miała nikogo poza mną. Wiele razy próbowałem zwrócić na to uwagę mamy, ale zdawała się mnie ignorować, zamiast tego wyszukując kolejne, coraz dziwniejsze metody uleczenia mojej choroby.
Ale sposób był tylko jeden.
Przeszczep.
Za to aby pomóc Margo mogła wystarczyć szczera rozmowa. Odrobina zainteresowania. Wsparcie.
To nie tak, że gdy to się stało, została całkiem sama. Na początku mama nas obojgu bardzo usilnie próbowała pocieszyć, jednak sprawy z Kath nigdy nie były proste.
Przyjaźniliśmy się odkąd pamiętam. Miała kilka problemów rodzinnych, dlatego spędzała u nas bardzo dużo czasu. Mieszkała tylko z mamą, bo jej ojciec pracował w innym stanie. Spotkałem go tylko parę razy, ale nie wzbudził zbytnio mojej sympatii. Może przez to, że wiedziałem, jak bardzo Kath go nienawidziła. Przez to praktycznie mieszkała u nas i naszym rodzicom nigdy to nie przeszkadzało. Stała się jakby ich trzecim dzieckiem, a naszym trzecim bliźniakiem, jak to często mówiliśmy. Mama bardzo ją lubiła.
Po jej śmierci wszyscy byliśmy rozbici.
A ja czasami miałem wrażenie, że mama obwinia nas za jej śmierć i czułem się przez to okropnie.
Ruszyłem chodnikiem w stronę domu Mike'a, który mieszkał tylko kilka ulic dalej od mojego domu. Żałowałem, że sam nie mam samochodu, ale byłem w trakcie robienia prawa jazdy, gdy zdiagnozowano u mnie chorobę. Nie udało mi się już go dokończyć.
Po kilkudziesięciu minutach byłem na miejscu. Garaż mojego kumpla stał już otwarty, a na podjeździe stał jego wspaniały samochód. Był to stary cadillac o błękitnym kolorze. Nigdy nie mogłem pojąć miłości Mike'a do tak starych aut, ale dzielnie mu pomagałem doprowadzać tego staruszka do porządnego stanu. 
- Siema, stary – przywitałem się z nim. Akurat leżał na desce pod samochodem, reperując coś w jego zawieszeniu.
- O, Rey, już jesteś? – zawołał głośno, wysuwając się. Na nosie cały był umazany jakimś czarnym smarem, przez co wyglądał, jakby szykował się na wojnę z Indianami.
- Wiem, tempo błyskawicy – zaśmiałem się. – To jaki masz problem?
- Cały czas z hamulcami. Wciąż nie działają, jak potrzeba. Ale nie martw się, jestem pewien, że wiem, jak to załatwić.
Przez kolejne półtorej godziny zajmowaliśmy się skrzynią biegów, która okazała się totalną katastrofą. Mike od dziecka miał dryg do majsterkowania, jego dziadek prowadził warsztat samochodowy za miastem. To właśnie od niego miał to cudo na czterech oponach, jak to często mówił.
Po skończonej pracy Mike w wyrazie podziękowania zaprosił mnie na swój ogródek, tak jak liczyłem.
- Twoja mama nie zabije cię, jak dowie się, że pilnujesz siostry pod wpływem alkoholu? – spytałem, kiedy siedzieliśmy na dużej huśtawce, pijąc spokojnie jakieś niskoprocentowe piwo.
Mika miał młodszą siostrę, Millie, która teraz bawiła się spokojnie obok nas jakimiś kaczuszkami. Miała dopiero pięć lat, a już była taka wygadana, że czasami mówiła więcej od swojego brata.
- Biorąc pod uwagę fakt, że zostawiła mnie z nią samą, żeby jechać na spotkanie z jakąś koleżanką, to nie – powiedział, odpychając się leniwie od podłogi.
- Stary, mam do ciebie małą prośbę – zacząłem, skupiając się w końcu na tym, po co naprawdę tutaj przyszedłem. Nie dane mi było jednak dokończyć.
- Mama pojechała z panią Biolą? – spytała Millie, odwracając się w naszym kierunku.
- Z panią Violą jak już, i nie – odpowiedział cierpliwym tonem Mike, patrząc na siostrę, która nagle się podniosła i ruszyła w moją stronę z zabawkową wędką.
- Chcesz połowić kaczuszki, Rey? – spytała, uśmiechając się słodko. W jej ustach moje imię brzmiało bardziej jak „Jej”, co też było urocze.
- Oczywiście, że chce. – Mike zepchnął mnie z ławki. – Wtedy rozwiążę opcję pomocy dla ciebie.
- I tak jesteś mi winny przysługę! – oznajmiłem, rzucając mu groźne spojrzenie. Ruszyłem jednak posłusznie za Millie. Była zbyt słodka, żeby jej odmówić, ale mój przyjaciel chyba nie bardzo to rozumiał, bo głośno śmiał się przez cały czas, gdy usilnie próbowałem złowić plastikowe kaczuszki na wędkę.
- Brawo, Rey! – ucieszyła się dziewczynka, skacząc wokoło mnie, gdy ostatnia kaczuszka wylądowała na ławeczce obok jej brata.
- Świetnie, Millie, a teraz idź sprawdź, czy nie ma cię w dużym pokoju – powiedział Mike, a ja dosłownie widziałem, jak obracają się trybiki w jej małym mózgu.
- Nie ma mnie tam, Miki! Przecież jestem tutaj! – zawołała radośnie, jakby właśnie odkryła eurekę.
- Kurde, jeszcze w zeszłym tygodniu działało – skrzywił się mój kumpel. – Ach, te dzieci, tak szybko dorastają – westchnął przeciągle, a ja zaśmiałem się, siadając obok niego i dziesięciu kaczuszek.
- Co to znaczy kurde? – spytała ciekawsko Millie.
- O nie, Millie, nie mów tego przy mamie – powiedział szybko, po czym podniósł się nagle. – Chodź, pobawisz się chwilę w piaskownicy i dasz dorosłym porozmawiać.
Wziął ją na ręce i zniósł do malutkiej piaskownicy na końcu ogródka. Wbrew wszystkiemu był naprawdę dobrym bratem, zresztą, wcale mnie to nie dziwiło.  Mike był typem osoby, która była gotowa wskoczyć w ogień dosłownie dla każdego. Byłem pewien, że tylko to, że stał dalej niż ja na plaży i nie zorientował się dobrze w sytuacji, powstrzymało go wtedy przed rzuceniem się do ratowania zagubionego w morzu Mitch'a.
- To jaka ta prośba? – zapytał, wracając do mnie.
Uśmiechnąłem się do niego.
- To nie będzie dość skomplikowane...

A/n
Jak tam wrażenia po kolejnych rozdziałach? Koniecznie dajcie znać w komentarzach, bardzo zależy mi na Waszych opiniach 💙
Julie_Snow

ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz