ROZDZIAŁ XIV LILY BOWERY

129 15 8
                                    

Chociaż wczoraj po nocnej rozmowie z Rey'em zasnęłam bez żadnych problemów, to rano obudziłam się już z wielkim strachem.
Boże. Co ja narobiłam?
Nie powinnam z nim pisać w ten sposób. Nie powinnam dawać ani jemu, ani sobie żadnej nadziei. Przecież dla mnie nie było nadziei, prawda? Po co jej więc szukać? To było jak oszukiwanie siebie. Nadzieja, że jeszcze wszystko się ułoży. Może kiedyś będzie inaczej. Jeszcze wszystko wróci do normy. Bardzo naiwne jest w to wierzyć.
Miłość ogólnie jest bardzo naiwna. Dlaczego za każdym razem wierzymy, że będzie inaczej? Że tym razem się uda? Tak bardzo chcemy, żeby ktoś nas pokochał, że jesteśmy gotowi bardzo wiele zaryzykować, byle tylko to poczuć. Poczuć, że jesteśmy dla kogoś najważniejsi. Jedyni. To bardzo miłe uczucie, że ktoś wśród wszystkich ludzi na świecie wybrał akurat ciebie.
To jednak nie trwa długo. To wszystko to tylko złudzenie, ale bardzo ładne, prawda? Dlatego tak za nim gnamy. Potrzebujemy tego złudzenia. Czasami warto trochę się połudzić, że coś dane jest nam na zawsze.
Na zawsze. To stwierdzenie w ogóle nie miało dla mnie żadnego sensu. Co niby może być na zawsze? Nie mamy w życiu żadnego zawsze. Wszystko jest tymczasowe. Podstawową zasadą świata jest zmienność. Nic nie przetrwa takim, jakim zostało stworzone. Wszechświat już o to zadba.
Minął miesiąc od tego artykułu i z pozoru moje życie nie zmieniło się tak bardzo. Z moją mamą nawet nie poruszałam tego tematu. To było nasze tabu i żadna sytuacja nie mogła tego zmienić. W szkole dyrektor jakby bardziej się mną zainteresował. Już nie byłam tylko nową uczennicą, ale nową uczennicą z dziwną przeszłością. Musiałam zdać raport na policji na temat tego, co stało się z moją szafką. Szybko została ona zamalowana i teraz nie było już żadnego śladu po tamtym napisie. Istniał jedynie w mojej pamięci i odtwarzał się za każdym razem, gdy patrzyłam w tamto miejsce.
Uczniowie też patrzyli na mnie inaczej. Do tej pory udawało mi się przemykać niepostrzeżenie po korytarzach liceum, a teraz miałam wrażenie, że każdy mnie widzi. Jakby to Morderca nie zostało napisane na mojej szafce, ale na mnie.
Na szczęście nie wszystko z tego wyszło na złe. Dyrektor, po czterech miesiącach w końcu zainteresowany moim losem, przydzielił mi kogoś, kto miał pomóc mi przetrwać w tej szkole. Trochę późno zdał sobie sprawę, że taka osoba byłaby mi potrzebna, no ale nie sprzeczałam się za bardzo.
Była to Perry Eleen. Byłam pewna, że nigdy wcześniej z nią nie rozmawiałam. Miała długie, ciemne i kręcone jak sprężynki włosy i oliwkową cerę. Prawie przez cały dzień się uśmiechała, przez co miałam wrażenie, że w tym liceum tylko ja wiecznie jestem zdołowana. Może Clearwater na swoich mieszkańców właśnie tak działało? Zdawało mi się, że niektórzy dosłownie czerpią energię z tego mocnego słońca.
Oprócz tego była bardzo miła. Dowiedziałam się, że jej rodzina pochodzi z Hawaii, a ona sama uwielbia ocean. Nie mogłam tego zrozumieć, ale opowiadała o tym z takim zaangażowaniem, że całkiem przyjemnie mi się o tym słuchało.
Oprócz tego opowiadała mi różne historie o szkole. Dowiedziałam się na przykład, że często zdarza się, że nowi uczniowie są wyśmiewani, a Kurier Clearwater przynajmniej raz na tydzień publikuje jakąś szokującą informację o mieszkańcach miasta.
- Wprawdzie jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś się tym tak przejął jak w twoim przypadku, no ale mówiłam, nowi nie mają lekko – wzruszyła ramionami, jakby nie było to wcale takie trudne do przeżycia, a wręcz normalne.
W zasadzie takie podejście było prostsze niż ciągle umartwienie się.
- Patrz, Rey Kalegan znowu trafił do szpitala. – Perry pokazała mi znienawidzoną gazetę.
Siedziałyśmy właśnie na dworze, korzystając z przerwy obiadowej. Od tego tygodnia pierwszy raz zawitałam na szkolnej stołówce i wreszcie miałam z kim spędzić długą przerwę. To tej pory zazwyczaj siedziałam w bibliotece, licząc na to, że tam nikt mnie nie zauważy do czasu, gdy będę spokojnie mogła wrócić na lekcję. Działało.
- Słyszałaś o jego historii? – zapytała, przysuwając do siebie gazetę.
- Coś mi się obiło o uszy – odparłam wymijająco.
- Odkąd pamiętam grał w szkolnej drużynie baseball'a. Naprawdę był najlepszy. Żałuj, że nie przeniosłaś się tu wcześniej, żeby zobaczyć go w akcji – zaczęła opowiadać z typowa dla siebie fascynacją, która z niewiadomych dla powodów trochę mnie teraz irytowała. – Wygrywaliśmy wszystkie mecze, trzy razy z rzędu zdobyliśmy mistrzostwo. Może nie wszystkich bardzo fascynuje ten sport, ale Rey zrobił z niego prawdziwe święto dla naszej szkoły. Teraz nasza drużyna gra pierwszy sezon bez niego i to już nie jest to samo. Nie ma już nawet takich samych publiczności, w końcu połowa dziewczyn chodziła tam tylko dla niego.
Spojrzałam na nią przelotnie, ale starałam się zamaskować prawdziwe uczucia. No tak, mogłam się domyślić, że Rey to prawdziwa gwiazda tej szkoły.
- Od początku tego roku jednak wszystko się zmieniło.
Drgnęłam nieco. Nie wiedziałam, że problemy Rey'a zaczęły się wtedy, co moje.
- W styczniu jego dziewczyna popełniła samobójstwo. Zarówno Rey, jak i jego siostra Margo strasznie to przeżyli. Zresztą, cała szkoła mocno to przeżyła. Katherine była powszechnie znana ze swojej dobrej natury, kompletnie nic nie wskazywało na to, by mogła chcieć się zabić – powiedziała Perry, a w jej głosie słychać było autentyczny smutek.
Nie miałam pojęcia, że Kath była dziewczyną Rey'a. Ta strata musiała boleć go tak samo.
- Początkowo niektórzy myśleli, że to było morderstwo, ale potem znaleziono jej list pożegnalny i wszystko się wyjaśniło – westchnęła ciężko, poprawiając swoje ciemne loki. – Rey kompletnie się załamał. Był naprawdę... rozbity. Zaczął chodzić na imprezy, dużo pił i wiesz, tego typu rzeczy – spojrzała na mnie wymownie, a ja domyślałam się, o co jej chodziło.
Nie umiałam w ogóle powiązać tego wyobrażenia z Rey'em, jakiego znałam. Uświadomiło mi to dobitnie, jak mało o nim wiem. Poczułam się przez to źle.
- A potem stało się coś jeszcze gorszego. Pewnego razu po takiej szalonej imprezie trafił do szpitala i tam zdiagnozowano u niego chorobę serca. Oznaczało to dla niego koniec kariery, ale też koniec tych wszystkich imprez, które naprawdę go niszczyły. Straszne, prawda? Całe życie może zawalić się w kilka miesięcy.
- Tak, okropność – mruknęłam, doskonale rozumiejąc to z autopsji. Życie może zawalić się nawet w kilka sekund, do tego nie potrzeba miesięcy.
- To wydarzenie znowu strasznie go odmieniło. Zamknął się w sobie i odgrodził się od wszystkich. Przez długi czas nie chodził do szkoły, nie odzywał się do swoich przyjaciół... – Perry skrzywiła się. – Ostatnio widziałam, że wrócił do swojej najbliższej ekipy, ale z niektórymi nie utrzymuje kontaktu do tej pory. Kiedyś chyba się przyjaźniliśmy, ale teraz to już przeszłość. 
- Odciął się od innych? – zdziwiłam się. Nie wyobrażałam sobie, by Rey, jakiego znałam, mógł tak po prostu zerwać z kimś kontakt.
- Tak – potwierdziła Perry. – Mam wrażenie, że uważa, że już nie zasługuje na niektórych znajomych albo że oni już nie chcą go znać. Wiesz, stracił wszystko, co miał. Dziewczynę, zdrowie, sport, reputację. W zasadzie nie dziwię mu się, że już nie ufa niektórym osobom. Niektórzy naprawdę przyjaźnili się z nim tylko dla różnych profitów. Inni lubili go tylko za to, że grał. Parę osób się na niego wypięła, ale przez to chyba zapomniał też o tych, którzy go naprawdę lubili.
Jednak mnie i Rey'a łączyło więcej, niż do tej pory zdążyłam zauważyć. 
- Bardzo przykra historia... – powiedziałam, a Perry pokiwała głową.
- A teraz trafił jeszcze do szpitala. – Dziewczyna pochyliła się nad gazetą. – Podobno znowu źle się poczuł. Chciałabym go odwiedzić, bo naprawdę się o niego martwię...
- Dlaczego się do niego nie odezwałaś? – spytałam, wpatrując się moją kanapkę, bo nie chciałam patrzeć jej w oczy, gdy będzie odpowiadać.
- Sama nie wiem... On chyba nie chciał tego... Zresztą, nie ważne. Z niektórymi rzeczami trzeba po prostu iść do przodu.
Na tym skończył się nasz dzisiejszy temat Rey'a Kalegana, jednak czułam się nieco nieswojo, gdy po południu siedziałam w autobusie, jadąc do niego. W głowie miałam dużo myśli. Po pierwsze, czy gdybym poznała go wcześniej, to po tym wszystkim, co doświadczył w tym roku, dalej chciałby się ze mną przyjaźnić, czy odtrąciłby mnie od siebie jak Perry i wiele innych osób? Po drugie, dlaczego teraz akurat ja miałam to szczęście, by być tak blisko niego? Wcześniej znał tak wiele osób, tak wiele dziewczyn, które na pewno dużo dla niego znaczyły, a teraz to właśnie ja byłam z nim tak blisko.
Potrzebuję Cię w swoim życiu. Wciąż nie mogłam zapomnieć o tym smsie z nocy.
Miałam nadzieję, że chociaż to będzie pamiętał, bo czułam się bardzo dziwnie, gdy tylko ja pamiętałam o tym, co powiedział mi, zanim stracił przytomność wtedy na wzgórzu.
- Lily... Zadzwoń po doktora Savgrey’a... Kocham cię...
Teraz rozumiałam, że były to tylko jakieś majaki. Nie myślał tal naprawdę, nawet tego nie pamiętał. Ja jednak nie mogłam o tym zapomnieć. Bałam się przypominać mu o tym, bo mogło to wszystko zniszczyć. Byliśmy tylko przyjaciółmi i było mi z tym dobrze. Myśl, że moglibyśmy być kimś więcej... przerażała mnie.
W swoim życiu kochałam tylko jedną osobę i to zabrało całą mnie.
Miłość to piękny rodzaj strachu. Być może była jedyną rzeczą, której naprawdę się bałam.
Wiedziałam, że nikt nigdy nie może się o tym dowiedzieć.
W końcu dotarłam do szpitala i skierowałam się znaną drogą prosto do pokoju Rey'a. Przychodziłam tu prawie codziennie, więc pielęgniarki bez problemu mnie do niego przepuszczały. W porze odwiedzin kręciło się tu wiele ludzi, w końcu każdy chciał zobaczyć się z bliskimi. Klinika doktora Savgrey'a cieszyła się powszechnym szacunkiem i uznaniem, ale też koszt leczenia tutaj nie był tani, dlatego czułam się nieco niepewnie, gdy mijały wystrojone jak na pokaz mody osoby. Dziwaczne.
Wreszcie dotarłam pod drzwi pokoju Rey'a i ostrożnie w nie zapukałam.
Przez dobrą chwilę czekałam, ale odpowiadała mi tylko cisza, więc zapukałam jeszcze raz.
- Pan Rey Kalegan jest teraz u doktora Savgrey'a – zwróciła się do mnie jakaś pielęgniarka, która akurat przechodziła obok.
- Och, naprawdę? – zdziwiłam się, odsuwając się od drzwi. Byłam pewna, że jeszcze wczoraj mówił mi, że będę mogła przyjść o tej porze. Może coś się stało?
- Kim pani dla niego jest? – zapytała od razu dziewczyna, zakładając za ucho kosmyk, który wysunął się z jej równego kucyka.
- Przyjaciółką – odparłam zgodnie z prawdą, godząc się z tym, że na razie nie dostanę żadnych informacji.
- Przykro mi, ale nie mogę nic pani powiedzieć bez zgody rodziny – oznajmiła, a dostrzegając mój zmartwiony wyraz twarzy dodała jeszcze – Może tu pani poczekać, za niedługo powinien wrócić, to wszystkiego się pani dowie.
Nie pozostało mi nic innego jak opaść na niewygodne, zielone krzesełko i czekać. Nigdy nie byłam w tym najlepsza, zawsze byłam bardziej niecierpliwą osobą. Czasami mówi się, że dla człowieka w depresji świat nagle zwalnia. Wszystko wydaje się dziać jakby w zwolnionym tempie. To dziwne zawieszenie trwa, a ty nie masz pojęcia, jak się z niego wyrwać.
Właśnie tak czułam się przez ostatni rok. Jakby ktoś mnie zatrzymał i kazał tylko oglądać moje życie, wyłączając z niego wszystkie emocje.
Ostatnio jednak czułam się zupełnie inaczej. Wszystko zdawało się odzyskiwać właściwy rytm. Właśnie tego potrzebowałam i to bardzo. Nie wiedziałam jedynie, do czego to może to doprowadzić.  
A najbardziej bałam się tego, czy na pewno dam radę dotrzymać naszego układu.
To nie tak, że nagle chciałam żyć. Wciąż bałam się tego, co przyniesie jutro, koszmary nawiedzały mnie z taką samą częstotliwością, a moja przeszłość dalej ciążyła na mnie jak kotwica. U szyi. Jednak wiele rzeczy też się zmieniło.
Moja mama naprawdę się starała wrócić do życia. Najwyraźniej ta próba samobójcza stanowiła dla niej swoiste zakończenie tamtego życia. Życia, które zostawiłyśmy za sobą w Kansas. Miałam wrażenie, że teraz jest o wiele bardziej pogodzona z losem. I tym, co się stało.
Ja tak nie umiałam.
Jeszcze.
- Lily?
Od razu podniosłam się na dźwięk jego głosu.
- Hejka – uśmiechnęłam się do niego.
Rey zmienił się przez te kilka dni. Miałam wrażenie, że nieco zapadł się w sobie, jakby stał się słabszy. Nie podobała mi się ta odmiana i przede wszystkim bardzo mnie martwiła.
- Hejka. – Kiedy się uśmiechał, ta zmiana nie była taka widoczna.
- Proszę się nim zająć przez tę godzinę. Ja już nie mogę z nim wytrzymać – zwrócił się do mnie doktor Savgrey. – Twój chłopak to okropna maruda, radzę ci to jeszcze raz przemyśleć.
- To nie mój chłopak... – powiedziałam szybko, czując ciepło na policzkach.
- Nie? – Brwi doktora podjechały do góry. – Zrób z tym coś lepiej, chłopie. 
- To nie takie proste – zaśmiał się Rey, otwierając drzwi swojego pokoju. – Zapraszam.
- Tak ci się tylko wydaje – zawołał jeszcze doktor Savgrey z korytarza, a ja zaśmiałam się cicho.
- Mówiłem już, że mam go dość? – zapytał Rey, opadając na swoje łóżko. 
- Nie, ale on chyba coś takiego napomknął – powiedziałam, siadając na fotelu obok niego.
Pokój Rey'a w Klinice wyglądał jak zwyczajny pokój, poza tym, że było to pełno sprzętu szpitalnego. Z jednej strony nie było w tym nic złego, w końcu znaczyło to, że Klinka dba o swoich pacjentów. Z drugiej jednak trochę mnie to niepokoiło. Nie urządzaliby dla niego takiego miejsca, gdyby nie byli pewni, że będzie musiał tu spędzić dużo czasu.
- Lubię go denerwować. Jest zbyt pewny siebie. Wkurza mnie to – powiedział Rey, poprawiając milion poduszek, na których leżał.
- To chyba dobrze, w końcu to twój lekarz. Gorzej by było, gdyby nie był pewien tego, co robi. Pomóc ci? – spytałam, obserwując jak dość nieudolnie mu to idzie.
- W zasadzie... – mruknął, porzucając te próby i robiąc mi miejsce.
Podeszłam do jego łóżka, nagle zdając sobie sprawę z tego, jak blisko siebie się znaleźliśmy. Bałam pewna, że do tej pory ani ja, ani moje bijące teraz szybko serce, nie zwracaliśmy na to uwagi. Szybko ułożyłam poduszki najlepiej jak umiałam, starając się przy tym nie dotykać ani na chwilę Rey'a. Miałam nadzieję, że nie dostrzegł tego, jak drżały mi ręce.
- Co słychać w tej strasznej budzie? Zdążyli się już za mną stęsknić? – zapytał Rey, kiedy bezpiecznie zajęłam miejsce w swoim fotelu.
- Na pewno – powiedziałam. – Nawet napisali o tobie w tej... gazecie.
- O, fajnie, znowu jestem sławny – zaśmiał się, jakby kompletnie nic to dla niego nie znaczyło. Może właśnie tak było. – Co napisała?
- Napisała? – zdziwiłam się, sięgając do plecaka po gazetę.
- Jeśli materiał był o mnie, to na pewno pisała go Rebbeca Cliford. Pewnie nawet jej nie znasz – wyjaśnił spokojnym tonem.
- Chyba kojarzę – mruknęłam wymijająco.
- Najgorsza plotkara w szkole. Można powiedzieć, że mnie nienawidzi, odkąd z nią zerwałem.
- Byliście razem?! – wypaliłam nieco za szybko, gdy ma tę wizję zrobiło mi się niedobrze.
W zasadzie mogłam się tego domyślić. Ona była popularna, on był wręcz sławny. Pasowali do siebie. Poza tym, że ona była okropną flądrą, a Rey jedynym człowiekiem, którego obecność byłam w stanie znieść.
- Tak, kiedyś. – Rey spojrzał na mnie uważniej. – Co tak cię dziwi?
- Nic, nic – odparłam pospiesznie, a Rey uśmiechnął się kącikiem ust, widząc moje zakłopotanie.
- Już widzę to nic, nic – zaśmiał się. – Tak, wiem, kiedyś byłem kretynem.
- Może nie od razu kretynem. No ale fakt, gustu nie miałeś za wiele – powiedziałam, spoglądając ma niego ukradkiem.
- Okay, to akurat prawda. Ale hej, nie tobie to oceniać! – zawołał, ciskając we mnie jedną z poduszek. Na szczęście zdążyłam ją złapać zanim uderzyła mnie w twarz.
- A to niby dlaczego? – spytałam z udawanym oburzeniem, a Rey uśmiechnął się tajemniczo.
- Nic, nic.
- Faktycznie jesteś denerwujący – oznajmiłam, odrzucając poduszkę w jego stronę.
- I tak potrzebujesz mnie w swoim życiu – wyszczerzył zęby, niepozornie nawiązując do naszej nocnej rozmowy, a ja poczułam, jak moje policzki robią się czerwone.
- Napisałam to tylko po to, żebyś się odczepił i dał mi spać – burknęłam.
- Bzdura. Nocą nie ma się tyle siły, aby kłamać. – Rey nie przestawał się uśmiechać.
- Ja jestem silna – powiedziałam szybko, a jego brwi podjechały do góry.
- Wiem o tym. – W jego tonie było coś takiego, co zmusiło mnie do spuszczenia wzroku.
- Zgodnie z obietnicą przyniosłam ci nową książkę – zmieniłam temat, by jakoś wybrnąć z tej opresji.
- Jaką? – zaciekawił się od razu Rey. Gdy się poznaliśmy, nie przypuszczałabym, że może go interesować literatura. Teraz wiedziałam jednak, że to, co z pozoru wiem o nim, to tylko wierzchołek góry lodowej tego, kim naprawdę jest.
- Swear Me – powiedziałam, sięgając do plecaka. – To typ książek, które łamią serca.
- To może ja akurat nie powinienem jej czytać, moje serce już jest wystarczająco zmęczone – zaśmiał się. – Ale nigdy nie słyszałem o takim typie.
- To powinien być odrębny gatunek książek. Łamacze serc albo coś w tym stylu.
- Albo Rey Kalegan trzymaj się z daleka.
- Też dobra nazwa – zgodziłam się, uśmiechając się pod nosem.
- To na czym polega to łamanie serca?
- To proste. Czytasz taką książkę i łamie ci ona serce. Jej fabuła jest taka... no wiesz... poruszająca – tłumaczyłam. – Niezwykła. Tak oryginalna, że drugiej takiej nie znajdziesz. Coś, co cię zmienia. Porusza najbardziej ukryte struny twojej duszy. Czasami może naprawić to, co zniszczyła w twoim sercu. A czasami nie. Wybacz, chyba trochę się rozpędziłam...
- Lubię, gdy opowiadasz o książkach. Masz w tedy w sobie jakąś taką pasję...
- Życie? – zasugerowałam nieco ironicznie.
- Tak. Lubię widzieć w tobie życie – powiedział, a w jego głosie nie słyszałam drwiny. Mówił poważnie i nieco mnie to zaniepokoiło.
Chciałam odpowiedzieć, że już dawno go we mnie nie ma, ale coś mnie przed tym powstrzymało.
- To o czym jest ta książka? – zapytał Rey, uwalniając mnie od odpowiedzi.
- Ciężko to tak po prostu streścić... – zastanowiłam się. – Jest ona o miłości, w której nagle dziewczyna ma wypadek i zapomina o chłopaku. On potem robi wszystko, by sobie o nim przypomniała.
- Już mu współczuję – powiedział Rey. – I co dalej?
- Żadnych spoilerów. Już i tak zbyt dużo ci powiedziałam – oznajmiłam stanowczym tonem.
- Z twoich ust brzmi to dużo bardziej interesująco. – Rey rozsiadł się wygodnie na łóżku. – Opowiadaj.
- Nie ma opcji. Sam musisz się dowiedzieć, co się stało.
- To mi długo zajmie... – jęknął.
- Ostatnio narzekałeś, że masz za dużo wolnego czasu – zaśmiałam się.
- To prawda – zauważył – jednak wolę słuchać, jak ty o tym mówisz.
- Zaraz pomyślę, że lubisz słuchać mojego głosu – zażartowałam.
- To też – uśmiechnął się.
- Miałeś zaprzeczyć – spojrzałam na niego spode łba, a on tylko parsknął śmiechem.
- Nie lubię kłamać.
- Najwyższy czas się nauczyć.
- Wcale nie powiedziałem, że nie umiem, tylko nie lubię – zaznaczył. – Przy mojej mamie nauczyłem się, że to dość przydatna umiejętność.
- To prawda, czasami lepiej, żeby rodzice nie wiedzieli o wszystkim.
- To lepiej dla nich. No wiesz, często kłamie się nie ze względu na siebie, ale na drugą osobę. Niewiedza to błogosławieństwo.
- Racja – skinęłam głową, podążając się w myślach.
Nigdy nie mówiłam za wiele mojej mamie. Moi przyjaciele znali mnie bardziej od niej. Nie interesowała się mną tak, jak prawdziwa matka powinna. Byłam pewna, że nawet nie wiedziała, jaki jest mój ulubiony kolor. Wychodziłam z założenia, że w takim razie nie musi też wiedzieć o wszystkich imprezach i ludziach, z jakimi się zadawałam.
Dla niej było lepiej, by wiedziała tylko to, co niezbędne, czyli ile pieniędzy potrzebuję na miesiąc. Kiedyś mi to wystarczyło.
- Wiesz... to może nie odpowiedni czas na takie pytania, ale... jak już mi nie chcesz opowiadać... może powiesz mi coś więcej o swojej rodzinie? – Rey nawet na mnie nie patrzył, gdy zadawał to pytanie, a ja poczułam, jak cała się spinam, a cała miła atmosfera znika.
- O mojej rodzinie? – powtórzyłam za nim, prostując się na fotelu.
Czułam, że teraz oboje myślimy o tym samym. O artykule i wzmiance o moim ojcu. O moim martwym ojcu.
- Tak – potwierdził, wreszcie unosząc na mnie wzrok. Nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz o tym pomyślał. Dlaczego akurat teraz chciał się tego dowiedzieć.
- To nie jest...dobry pomysł – powiedziałam, spuszczając wzrok.
Nie wiem, dlaczego tak się czułam. Wiedziałam, że Rey jest jedyną osobą, której mogłabym to wszystko powiedzieć. Czułam, że by mnie zrozumiał. Może nawet pomógłby mi się z tym pogodzić i jakoś ruszyć dalej...
Jednak nie mogłam o tym mówić. Nigdy i nikomu.
To była rzecz, którą wiedziałam, że muszę zabrać ze sobą do grobu.
Podniosłam się gwałtownie, nie patrząc już na Rey'a.
- Muszę już iść...
- Lily... – zaprotestował od razu Rey, ale ja nie mogłam tu dłużej siedzieć. Gdy nie mówiłam mu prawdy, czułam się tak, jakbym go okłamywała i nie mogłam tego znieść. – Zostań, przepraszam, nie musimy o tym...
- Nic się nie stało, Rey. Przyjdę jutro, miłej lektury – wyrzuciłam z siebie szybko i pognałam do wyjścia, egoistycznie wykorzystując fakt, że jest zbyt słaby,  by podnieść się i mnie zatrzymać.
~~♡~~
Spojrzałam z satysfakcją na notes leżący przede mną. Dopiero teraz, gdy to spisałam, wszystko wydawało mi się bardziej logiczne. Dalej nie mogłam tego zaakceptować, ale przynamniej przypominało to coś na kształt sensownego obrazu.
Ciąg przyczynowo-skutkowy wydarzeń, które doprowadziły moje życie do tego punktu.
Spojrzałam na mały zegarek stojący na moim biurku. 2.32. Wciąż tak wiele godzin dzieliło mnie od świtu, a dzisiaj nie widziałam dla siebie nadziei na zaśnięcie. Zbyt wiele myśli kłębiło mi się w głowie, by było to możliwe i wiedziałam, że nie mogę zadzwonić do jedynej osoby, która mogłaby mi pomóc, bo jednocześnie ona była tego wszystkiego powodem.
Gdy tylko wróciłam do domu, włączyłam telefon, bo nie chciałam, by Rey próbował się ze mną kontaktować. Musiałam wszystko przemyśleć.
Wiedziałam, że prawdopodobnie już nie zapyta po raz drugi, ale chciałam być przygotowana, jeśli by to zrobił. Chciałam umieć mu odpowiedzieć, a nie tylko cały czas uciekać.
Dzisiejszego dnia stchórzyłam i wiedziałam, że nie mogę zrobić tego więcej.
Popatrzyłam na kartkę notesu, zaciskając mocno szczęki. Spisanie tego pomogło mi uporządkować myśli, wiedziałam jednak, że nie uporządkuje to mojego życia. W jakiś sposób dodawało mi to jednak odwagi.
To tak jakbym przed ważnym testem zrobiła sobie piękna notatki. Może nie uczyłam się z nich, ale sam fakt ich posiadania dodawał pewności, że może się udać.
Jesteśmy naiwni i udowadniamy to na każdym kroku, ale taka już chyba ludzka natura.
Nagle ogarnęło mnie okropne zmęczenie. Ten dzień był okropnie długi i męczący. Tak jak moje życie, czego tylko ta kartka była dowodem. Zamknęłam notes i schowałam go pod poduszkę, a sama położyłam się na moim łóżku.
Mój pokój znajdował się na poddaszu, przez co zazwyczaj było tutaj okropnie gorąco, ale miało to też jedną niewątpliwą zaletę. Moje łóżko znajdowało się tuż pod dachowym oknem, przez co miałam idealny widok na ciemne i puste niebo. Lubiłam się w nie wpatrywać, nawet jeśli nie umiałam dostrzec w nim ani jednej gwiazdy.
Wpatrywałam się w nie tak, zastanawiając się, jak Rey by zareagował, gdyby dowiedział się prawdy o mojej przeszłości. Nie myślałam nawet o samej reakcji, ale o tym, co naprawdę by myślał. Przypuszczałam, że był zbyt miły, bym mogła odczytać to, co sądzi z jego twarzy, gdy wreszcie mu to powiem. Pewnie nawet nie poznałabym jego prawdziwego zdania.
Chciałabym jednak wiedzieć, kiedy zacznie mnie nienawidzić. Kiedy zrozumie, dlaczego chcę to wszystko zakończyć.
W zasadzie nie byłoby to może taką złą opcją. Może w końcu zrozumiałby, że te wszystkie próby pokazania mi, że mam po co żyć, nic nie znaczą. Może w końcu by odpuścił.
Nagle poczułam dziwny dreszcz i zamknęłam ciężko oczy.
Dotarło do mnie, jak bardzo nie chcę, by Rey odpuścił.
To jednoznacznie by oznaczało, że to już koniec.

ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz