Zabawne, jak jedna osoba może zmienić życie.
Listopad minął mi jak jeszcze nigdy. Czułam się tak, jakbym chwilowo żyła życiem innej osoby. Jednak codziennie rano budziłam się i od razu wiedziałam, co będzie dobrą rzeczą w tym dniu.
Rey Kalegan.
To było uciążliwe, bo praktycznie przez cały czas nie wychodził mi z głowy. Jakby znalazł w niej swoje stałe miejsce. Był w moich myślach, gdy się budziłam i kiedy zasypiałam. To było nawet miłe, że znowu zaczęłam normalnie sypiać. Wystarczyło, że kładłam się do łóżka, a moje myśli same płynęły w jego stronę, uspakajając chaos mojego umysłu. Koszmary miałam tylko czasem.
To była dobra zmiana. Nie wszystko jednak było dobre. Od pewnego czasu wokół mnie działy się jakieś dziwne rzeczy. To nie tak, że do tej pory wszystko było normalne, jednak teraz jakby się to nasiliło. Przykładowo kilka razy znalazłam martwego ptaka na naszej wycieraczce. Pewnie Grace była za to odpowiedzialna, ale niepokoiło mnie to. Innym razem w skrzynce na listy ktoś zostawił wizytówkę zakładu pogrzebowego. Co to w ogóle miało znaczyć?
Czułam się tak, jakby ktoś mnie obserwował i wiedział o moich zamiarach. Gorzej, wiedział o mojej przeszłości. Jak inaczej wytłumaczyć puste butelki po alkoholu i opakowania po lekach na naszym trawniku? Wiedziałam, że mama nie była za to odpowiedzialna, ktoś jakby starał się ją sprowokować.
A może tylko mi się tak wydawało.
Chodzenie do szkoły przestało mnie nawet tak męczyć. Nie spotykaliśmy się tam, ale czasami mijałam go na korytarzu. Obserwowałam go, jak spędza czas z przyjaciółmi. Jak się uśmiecha. Śmieje. Czułam się jak stalker, ale dawałam sobie te chwile przyjemności. W końcu kiedy jak nie teraz?
Gdy wracałam do domu, na moim telefonie czekał już SMS od niego. Złamaliśmy już tyle swoich zasad, że ta akurat nie robiła żadnej różnicy. Poza tym chciałam wiedzieć, czy u niego wszystko dobrze. Czasami łapałam się na tym, że zastanawiałam się, co robi w danej porze dnia. Czy wszystko z nim dobrze? Czy dobrze się czuję? Gdybym nie mogła go o to zapytać przez cały tydzień, chyba bym zwariowała.
Nie wychodził za często z domu, bo lekarz zalecił mu dużo odpoczynku, jednak piątkowe popołudnia i tak były zarezerwowane dla nas. Przez to piątek stał się moim ulubionym dniem tygodnia. Naprawdę, cały tydzień czekałam na te kilka chwil z nim.
Boże.
Zgodnie z obietnicą starałam się do edukować pod względem wielkiej literatury, która była jedyną miłością mojego życia. Na szczęście nie miał zbyt wielu braków, bo w takim wypadku mogłoby braknąć nam piątków do czasu aż... wiadomo co.
Chodziliśmy na plażę, gdzie siadaliśmy w pobliżu morza. Rey nic nie mówił, ale widziałam, że długie spacer go męczą. Czasami kładł się na piasku, mrużąc oczy i słuchając mojego głosu. Czytałam mu wtedy wszystkie książki, jakie według mnie powinien znać. To były bardzo obopólne korzyści, bo mogłam wtedy kątem oka na niego patrzeć, a on chyba lubił mnie słuchać.
Kolejny układ, który nam obojgu miał przynieść korzyści.
Moja mama wróciła do domu, ale co tydzień musiała chodzić do psychiatry. Dostała też jakieś leki, a ja pilnowałam, by nigdy ich nie przedobrzyła. Dostałyśmy też kuratora, bo nasza sytuacja okazała się zaliczać do patologicznych. Nie dziwiło mnie to zbytnio, ale cieszyłam się, że nie potrwa to długo. Udawanie szczęśliwej rodzinki bardzo mnie męczyło, ale pierwszy raz wydawało mi się, że mama naprawdę się stara, więc nie chciałam jej tego utrudniać.
Zwolniła się pracy, dlatego ja musiałam się gdzieś zatrudnić. Na szczęście w barze, gdzie pracowała jako sprzątaczka, ja dostałam pracę kelnerki. Na początku miałam trochę problem z moją szefową, której nie podobał się mój kolor włosów. Na szczęście wstawił się za mną jej mąż, który uznał, że wniosę powiew świeżości do tego miejsca. Nie byłam pewna, czy to prawda, ale nie sprzeczałam się z nim, bo przynamniej mogłam trochę zarobić.
To nie tak, że byłyśmy biedne. Miałyśmy przecież część spadku. Jednak to nie było wystraczająco, by móc kompletnie nie robić nic.
Dzięki szkole i pracy nie miałam czasu na myślenie o tym, co chciałam zrobić. Moje zamiary samobójstwa zeszły na dalszy plan, jednak nic nie mogło zatrzeć powodu, przez który chciałam to zrobić. Wszystko inne mogło zajmować moje myśli, ale i tak wiedziałam, że w ostatecznym momencie nie będę mogła się zawahać.
To było po prostu za silne. Byłam złamana i chociaż próbowałam, nic nie mogło mnie skleić w całość. To tak jakby rozbić szklankę i liczyć na to, że sama się poskłada. A to jest niestety przemiana nieodwracalna. Gdy nastąpi, nie ma już powrotu.
Tego ranka wstałam kilka minut przed budzikiem, co standardowo nie zdarzało mi się za często. Był czwartek, czy stosunkowo dobry dzień tygodnia, bo w perspektywie miałam piątek i spotkanie z Rey'em. Mieliśmy jutro dokończyć „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen i ciekawiło mnie, co sądzi o tej powieści. Nie wiem czemu, ale nie chciał nic mówić dopóki nie kończyłam czytać.
Czwartek jednak miał też swoje złe strony. Był to dzień, gdy miałam najwięcej lekcji, więc musiałam siedzieć najdłużej w szkole. W ostatnim czasie coraz gorzej mi szło unikanie Rey'a, chociaż bardzo starałam się to ukrywać. Nie mogliśmy jednak ujawniać naszej znajomości, bo, po pierwsze, nie chciałam mu psuć reputacji. Znajomość z taką dziwaczką jak ja na pewno mogłaby zadziwić większość jego znajomych. Po drugie, nie chciałam, by ktoś potem mógł go oskarżać o to, co zrobię. Nie miał z tym nic wspólnego. Nic a nic.
Coraz trudniej było mi też udawać, że nasza przyjaźń nic dla mnie nie znaczy. To było kłamstwo, a ja nie lubiłam kłamać, chociaż chyba miałam to w genach. Mój ojciec w kategorii kłamców był prawdziwym królem. Zgodnie z tym ja mogłam być księżniczką kłamania, ale wcale tego nie chciałam.
Zeszłam na dół i od razu poczułam przyjemny zapach tostów. Mama od jakiegoś czasu wstawała wcześniej i codziennie rano szykowała mi śniadanie. Nigdy wcześniej tego nie robiła, więc to była miła odmiana. Przynamniej nie musiałam w pośpiechu połykać jakiś słabych kanapek, o których normalnie i tak w większości zapomniałam.
Kiedyś, w Kansas, miałyśmy specjalną pokojówkę, która codziennie rano robiła mi piękne śniadania, bo moja mama zazwyczaj budziła się dużo później ode mnie. Zalety niechodzenia do pracy.
- Dzień dobry, Lily – powiedziała mama, a jej głos był nieco piskliwy, choć ewidentnie starała się to zamaskować. Od razu zrobiłam się czujna.
- Dzień dobry – odpowiedziałam, siadając przy niewielkim stoliku. Leżało na nim dzisiejsze wydanie gazety, którą mama bardzo lubiła czytać. Mnie zazwyczaj interesował tylko artykuł o newsach z okolicy.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? – zapytała mama, kładąc przede mną kubek z parującym kakao i talerz ze stosem tostów.
Ranek zdecydowanie nie był moją porą dnia. Byłam przyzwyczajona do tego, że nie musiałam mówić nic przynamniej przez godzinę po wstaniu i bardzo mi to pasowało. Zabawne, że człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do prawie wszystkiego, a wstaje rano codziennie i tak za każdym razem jest to tak samo ciężkie.
Przyciągnęłam do siebie gazetę, chcąc przeczytać jeden artykuł i iść już do szkoły.
- Raczej nie – odpowiedziałam, zanurzając usta w gorącym napoju. Jeśli na świecie miałabym wskazać jedną rzecz, dla której warto żyć, byłoby to kakao. I w zasadzie wszystko, co czekoladowe.
Przekartkowałam gazetę dwa razy, ale nie udało mi się znaleźć porządnego fragmentu. Zmarszczyłam nieco brwi, a potem dostrzegłam, że część gazety jest jakby oderwana. Czyżby mama kupiła niekompletne wydanie? A może wyrwała ten artykuł z jakiegoś powodu?
Nie miałam jednak ani siły, ani chęci, by ją o to zapytać, więc po prostu dokończyłam śniadanie, pożegnałam się z nią i ruszyłam do szkoły. Obiecałam sobie, że zapytam ją o to po powrocie. Podczas samotnej drogi z słuchawkami w uszach zupełnie jednak wyleciało mi to z głowy.
Jednak, jak większość rzeczy w moim życiu, brakująca strona gazety nie była przypadkiem i wkrótce miałam się o tym boleśnie przekonać.
Wkroczyłam na teren szkoły i od razu udałam się w stronę szafki. Po drodze minęłam Rey'a, uśmiechnęłam się do siebie i przyspieszyłam kroku. Miło było w szkole znowu widywać kogoś... przyjacielskiego? Dobrego?
Kiedyś miałam przyjaciół, a tutaj miałam tylko Rey'a.
Minęłam róg i wreszcie dotarłam do mojej szafki.
Czasami bywa tak, że coś zwiastuje nadejście katastrofy. Drobny sygnał. Kot przeciągający ulicę. Jakieś przeczucie, gdy budzisz się rano i wiesz, że coś się stanie. Cokolwiek.
A czasami katastrofa dopada nas zupełnie znienacka, zastaje nas kompletnie nie przygotowanych i niszczy nas doszczętnie.
Ten dzień zaczął się w porządku, ale katastrofa i tak go zniszczyła.
Spojrzałam na moją szafkę, czując drżenie wargi.
Łzy zapiekły mi pod policzkami.
Straciłam dech.
Morderca
Duże, czerwone litery w poprzek mojej szafki. Czerwone jak krew. O zapachu krwi.
Napisane krwią.
Zacisnęłam ręce w pięść, wbijając paznokcie w dłonie.
Dobrze, że Rey pokazałem mi, jak to jest, gdy jest się pod wodą, bo teraz mogłam rozpoznać, że czuję się dokładnie tak samo. Jakbym znajdowała się pod powierzchnią, głęboko, bardzo głęboko, przygniatana przez jej mroczną toń, odseparowana od jakichkolwiek dźwięków z zewnątrz.
Szumiało mi w uszach. Nie umiałam złapać oddechu.
Nie umiałam...
Nagle ktoś krzyknął, ściągając mnie do rzeczywistości.
- Boże, co tu się stało? Cindy, czy to krew?!
- Nie wiem, ale to szafka tej wariatki!
W zasadzie dobrze mi było w tej głębinie, gdzie nic nie słyszałam.
Gapie zgromadzili się dosłownie w jednej chwili, a ja nie umiałam się ruszyć.
- To pewnie przez ten artykuł!
- Ona naprawdę go zabiła?
- To wariatka!
- Czyja to krew?
- Co tu się dzieje? – rozległ się głośny głos jednego z nauczycieli, a ja wreszcie zrozumiałam, że za długo już tak stoję.
Rzuciłam się do ucieczki, zanim ktokolwiek zdołałby mnie zatrzymać.
- Lily! – Czy to był Rey? Nie zważałam na to, chciałam po prostu znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
Wpadłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Łzy pociekły mi po policzkach, a ciałem wstrząsnął szloch. Moje oczy napotkały moje odbicie w lustrze.
Kurwa, jak ja siebie nienawidziłam.
- Argh! – ryknęłam, uderzając pięściami w szklaną powierzchnię.
Nienawidziłam być sobą.
Nienawidziłam.
Moje odbicie rozpadło się na milion kawałeczków, a ja poczułam ciepłą ciecz na dłoniach. Jak w amoku spojrzałam na czerwone od krwi ręce i osunęłam się na kolana. Nawet nie czułam bólu, jedynie pustkę.
- Tu jesteś! – Drzwi otworzyły się gwałtownie i zobaczyłam w nich Rebeccę Cliford. Jezu, ktoś chciał mnie dzisiaj zniszczyć. – O kurwa, co ty tu odjebałaś. Faktycznie jesteś nieźle pojebana.
Dziewczyna spojrzała na mnie oceniającym wzrokiem, a ja przymknęłam oczy, by nie musieć na nią patrzeć.
- Dyrektor kazał mi cię znaleźć, a ja pomyślałam, że pewnie chciałabyś to najpierw przeczytać. – Rzuciła coś tuż przede mnie.
Gazetę mamy. Kompletną. Z brakującym artykułem.
- Gdy się pojawiłaś od razu wiedziałam, że coś z tobą jest nie tak. Teraz przynajmniej wszyscy się dowiedzieli, że jesteś nienormalna. Spierdalaj stąd lepiej, świrusko, zanim kogoś jeszcze zabijesz – wysyczała, trzaskając drzwiami.
Miała rację. Musiałam stąd uciec. Chwyciłam gazetę, plamiąc ją krwią, ale nie zważałam na to, tylko schowałam ją do plecaka. Wzięłam jedynie trochę papieru i zawinęłam w niego ręce. Podeszłam do okna. Łazienka na szczęście znajdowała się na parterze, więc otworzyłam je i wyskoczyłam na mokry beton. Nie wiedziałam nawet, że zaczęło padać.
Zaczęłam biec. Bardzo szybko, byle tylko się stąd wydostać. Nie obchodziło mnie, czy ktoś będzie mnie szukał, czy nie. Nawet nie chciałam widzieć Rey'a.
Byłam przerażona. Bałam się, co takiego jest w tym artykule, że aż ktoś zadał sobie tyle trudu, by napisać MORDERCA na mojej szafce. Czy Rey już wiedział? Czy wszyscy wiedzieli, co stało się w Lyons?
Nawet nie chciałam o tym myśleć.
Katastrofa. Dzieje się i nie masz na to żadnego wpływu. Żadnego. Twoje życie się wali i nie możesz powiedzieć nie. Nikt cię nie wysłucha. Życie się dzieje, a ty nic nie możesz zrobić.
Podobnie zresztą jest z miłością i zakochaniem. Podobno w życiu pewne są tylko dwie rzeczy – śmierć i miłość. To pewne, że kiedyś umrzemy, ale równie pewne jest, że kiedyś każdy się zakocha. Strzała amora dopada nas zupełnie niespodziewanie i nie mamy na to wpływu. Nie wybieramy osoby, w której się zakochujemy. To się po prostu dzieje.
Miałam chłopaka, ale czy naprawdę go kochałam? Nie byłam nawet pewna. Jak to jest, tak bardzo się poświęcić, by ofiarować komuś siebie, licząc na to, że on zrobi to samo?
Mimo wszystko chciałam kiedyś tego doświadczyć tak naprawdę.
Ale już było za późno.
Nie miałam nawet konkretnego celu w tym szaleńczym biegu, zależało mi tylko na tym, by znaleźć się jak najdalej od szkoły. Nigdy nie byłam wielką miłośniczką sportu, więc już po chwili zaczęłam sapać z trudem, a moje serce uderzało boleśnie w klatce piersiowej.
Zwolniłam jednak dopiero, gdy przed oczami pojawiły mi się czarne plamki. Sama nie wiem jak, ale znalazłam się na plaży. Gdy padał deszcz nie było już tutaj tak pięknie, ale przynamniej nie było prawie nikogo.
Dostrzegłam przed sobą jakiś plażowy bar i ruszyłam w jego stronę, bo miałam dość tego moknięcia, a poza tym bałam się, że gazeta całkiem mi się rozmoknie. W lato pewnie było tu mnóstwo ludzi, ale teraz był kompletnie pusty i zamknięty.
Usiadłam pod zadaszeniem, w końcu wyjmując gazetę z plecaka. Miałam wrażenie, że pali mnie w palce, ale nie powstrzymywało mnie to przed otwarciem jej.
Od razu uderzył we mnie wielki nagłówek napisany wielkimi, czerwonymi literami:
MORDERSTWO W MAŁYM MIEŚCIE
Stan Kansas to nie tylko wielkie pola kukurydzy i palące słońce, ale także krwawe grzeszki jego mieszkańców. Mogłoby się wydawać, że małe, spokojne miasta to tylko nudne życie i ciężka, rolnicza praca, a jednak w Lyons w styczniu tego roku doszło do czegoś strasznego i niewyjaśnionego.
50-letni Robert Bowery, właściciel wielkiej korporacji rolnej The Machpole, został zamordowany w tajemniczych okolicznościach. Został znaleziony martwy przez jego gosposię w swoim łóżku. Co ciekawe, w całym domu nie znaleziono żadnych śladów włamania, a mimo to w głowie bogacza znajdowała się kulka z pistoletu. Kto połasił się na fortunę milionera?
Śledztwo w tej sprawie trwało bardzo długo, ale nie znaleziono mordercy. Podejrzenia miejscowej policji oczywiście od razu padły na rodzinę ofiary, ale miała ona bardzo dobre alibi. Kto więc zabił?
Miasteczku Lyons zabrakło Sherlocka Holmsa i do tej pory nie poznano odpowiedzi na to pytanie. O ciekawych doniesieniach ze Stanu Kukurydzy będziemy informować naszych czytelników na bieżąco!
Zamknęłam oczy. Ten artykuł nawet nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Nie ukryli nawet nazwiska mojego ojca. Pewnie ten, kto to pisał, nie przypuszczał, że Lily Bowery może jakimś cudem znajdować się w Clearwater i czytać lokalną gazetę. Dla niego to pewnie była tylko zwykła sensacja ze stanu oddalonego o tak wiele kilometrów. Skąd miał wiedzieć, że przeczytają to wszyscy w mojej szkole? Skąd miał wiedzieć, że zniszczy moje życie po raz drugi?
Nie mógł tego wiedzieć, ale ja za to czułam, że to koniec.
Nawet nie miałam siły, by analizować tego, co przed chwilą przeczytałam.
Nie chciałam tego wiedzieć.
Chciałam zniknąć.
~~♡~~
Po jakimś czasie w końcu przestał padać. Minęły trzy godziny, a nikt mnie znalazł. Może nawet nikt mnie nie szukał. Kto chciałby widzieć się z mordercą?
Byłam pewna, że Rey nie będzie chciał się ze mną już spotykać. Boże, pewnie nawet nie będzie chciał mojego serca. Może bałby się, że byłoby ono złe, tak jak ja? Pewnie uwierzył w te wszystkie plotki. Pewnie wierzył, że zabiłam swojego ojca.
Już nie miałam siły płakać. Czy łzy kiedyś się kończą? Czy jest to możliwe? Właśnie tak teraz się czułam. Tak bardzo żałowałam, że sama mu tego wszystkiego nie opowiedziałam. Że nie poznał prawdy ode mnie. Może nawet by mnie zrozumiał? Kto wie. Gdy z nim byłam, miałam wrażenie, że rozumie wiele rzeczy.
Rozumiał, że czasami nie trzeba zbyt wiele mówić, by było przyjemnie. Rozumiał, że przy „Małym Księciu” nie da się nie płakać. Rozumiał, że nie o wszystkim trzeba mówić, że niektóre rzeczy wymagają tego, by o nich milczano.
A teraz wszystko przepadło. Nigdy, przenigdy już mnie nie zrozumie.
Miękki piasek zapadał się pod moimi nogami, ale mimo to dalej brnęłam wzdłuż plaży. Nie miałam pojęcia, dokąd zmierzam, ale też nie wiedziałam, gdzie indziej mogłabym pójść. Dom nie wydawał mi się jeszcze dobrą opcją. Nie byłam wciąż gotowa na rozmowę z mamą po tym, jak zataiła przede mną ten artykuł. Nie miałam siły się na nią gniewać, domyślałam się, że zrobiła to dla mojego dobra. Nie chciała, bym czytała o tym wszystkim ze zwykłej gazety albo martwiła się, że będzie mi smutno, że ktoś naszą tragedię traktuje jak ciekawą sensację.
A może nie chciała, bym sobie przypomniała, że to wszystko było jej winą?
Potrzebowałam czasu, by spojrzeć na nią z powrotem normalnie.
Nawet nie wiem kiedy, ale dotarłam do opuszczonego pomostu. Czy wszystkie drogi z tej plaży prowadzą tutaj?
Tym razem jednak nie chciałam zostawać na molo. Spojrzałam na klif. Klif, z którego pierwszy raz obserwowałam Rey'a. Klif, z którego skoczyła jego najlepsza przyjaciółka.
Tym razem czułam, że muszę tam iść.
Droga na górę nie była prosta, buty grzęzły mi w rozmokniętej ziemi. Musiałam dotrzeć na sam szczyt, chciałam spojrzeć na morze z innej perspektywy. Chciałam zobaczyć je tak, jak widziała to Katherine Soakford.
Wędrówka była nieco męcząca, ale ból fizyczny pozwala zapomnieć o tym psychicznym, więc nie miałam nic przeciwko temu. Na górze poczułam się lepiej. Chłodne powietrze owiało mi twarz, a ja w końcu mogłam odetchnąć.
O ile na dole bardzo wiało, to tutaj panował dziwny spokój. Jakby świat na chwilę zatrzymał się, tak jak moje w życie. Może to prawda, że w skali wszechświata nasze życie nic nie znaczy, ale może czasami robi wyjątki i na przykład pozwala nam odczuć, że to, co się z nami dzieje, ma jakiekolwiek znaczenie?
Pierwszy raz pomyślałam wtedy o Katherine. Czy ona też tutaj miała takie wrażenie? Co czuła, gdy przychodziła na ten klif? Na pewno przecież nie stało się to po raz pierwszy, gdy przyszła tu, aby skoczyć. Musiała to wcześniej dobrze zaplanować, czułam to.
Zastanawiałam się, co było jej powodem. Co się stało, że jej życie załamało się tak, że nie była w stanie już iść dalej? Chciałabym poznać jej historię. Dowiedzieć się, co ją zniszczyło. Wątpiłam jednak, by kiedykolwiek mogło mi to być dane. Rey nigdy o niej nie wspominał, a nawet gdy to robił, odnosiłam wrażenie, że on sam nie wie.
Nie wie, co zabiło jego najlepszą przyjaciółkę.
Ile się nad tym zastanawiał? Może zadawał sobie to pytanie codziennie? A może już odpuścił, rozumiejąc, że pewne rzeczy na zawsze pozostaną niewiadomymi?
Gdybym jeszcze dostała taką okazję, to bym go o to zapytała. Wątpiłam jednak, by było to możliwe.
Naprawdę zastanawiałam się, co jej się stało. Nagle poczułam, że chciałabym z nią porozmawiać.
Podeszłam bliżej krawędzi klifu. Stąd ocean wydawał się nie mieć końca.
Czy bała się, gdy tu stała po raz ostatni? A może była spokojna? W końcu jeśli zdecydowała się zakończyć to życie, to następny krok nie mógł być od niego gorszy.
Nigdy nie bałam się wysokości. Stanęłam prawie nad przepaścią, wreszcie czując się dobrze. Fale uderzały o skały w dole w sobie tylko znanym rytmie, a ja chłonęłam to uczucie. Uczucie stania na krawędzi. Uczucie ryzyka.
Uczucie końca.
Czy ja też miałabym odwagę, by skoczyć? Czy tego dnia bym się na to zdecydowała? Wiedziałam, że powinnam wytrzymać jeszcze półtora miesiąca, tak jak to sobie ustaliłam. Chciałam to zakończyć wtedy, gdy się zaczęło.
Ale w zasadzie co za różnica? Kogo by to obchodziło? Tak naprawdę dla nikogo nie miałam żadnego znaczenia. Na pewno nie teraz.
Może niektórym by nawet ulżyło...
Zrobiłam jeszcze jeden krok, ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić.
To jeszcze nie czas. To jeszcze nie mój dzień. Wiedziałam, że gdy naprawdę będę chciała skoczyć, będę to czuła. Nie będzie wahania. Nie będzie niepewności. Zwykła i czysta wiedza.
A teraz nic nie wiedziałam. Czułam się pusta.
Jednak coś jeszcze. Jakby jakaś niewidzialna nić wciąż wiązała mnie z tym światem i nie pozwalała zrobić ostatecznego kroku.
Morze dzisiaj było wyjątkowo błękitne i...
- Lily!
Ten okrzyk był tak niespodziewany, że aż się zachwiałam, czując jak tracę równowagę.
I spadam.
CZYTASZ
ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]
RomanceRey Kalegan przez całe swoje życie miał szczęście. Bycie gwiazdą szkolnej drużyny baseball'owej, popularność wśród rówieśników i pewne stypendium do sportowego college'u w stanowej szkole. Wszystko straciło jednak znaczenie, gdy pewnego dnia dowiedz...