Gdy tylko przesuwne drzwi zamknęły się za Rey'em, poczułam jak macki samotności obejmują mnie tak szczelnie jak jego ramiona przed chwilą.
Z trudem przyznałam sama przed sobą, że byłam mu wdzięczna za to, że przyszedł. No dobra, wdzięczna to zbyt małe słowo. Byłam dużo więcej niż wdzięczna, bo gdyby nie przyszedł, nie mam pojęcia, co bym zrobiła.
Oczywiście mu tego nie powiedziałam, ale nie poszłam na dach bez celu.
Dzisiaj był ten dzień, gdy obudziłam się rano i nie znalazłam w nim nic pozytywnego. Nic a nic.
Dwudziesty czwarty październik. Zastanawiałam się, jak ta data wyglądałaby ma moim grobie.
Minęły trzy dni, a ja nie miałam wystarczająco dużo odwagi, by porozmawiać z mamą. Znowu moje tchórzostwo wzięło nade mną górę, oczywiście. Siedziałam przed jej salą, uważnie słuchając tego, co mówią lekarze na jej temat, ale odmawiałam za każdym razem, gdy proponowali mi wejść do niej. Nie byli nawet bardzo zdziwieni, ale od razu zaczęli mnie namawiać na pomoc psychologa, ale na to też nie chciałam się zgodzić.
Nocą nie chciałam wracać do domu. Bałam się tych pustych ścian, które tam zastanę. Bałam się śladów po jej czynie, które wciąż leżały na podłodze w salonie. Może nie była najlepszą matką, ale dzięki niej nasz dom nie był taki pusty. W ciągu tygodnia, gdy chodziła do pracy do baru Le Comida, gdzie pracowała jako sprzątaczka, nie była nawet taka pijana. Gdy wracałam ze szkoły, siedziała po prostu przed telewizorem, wpatrując się w niego pustym spojrzeniem.
Ale mimo to wszystko była moją matką. Nasza relacja nigdy nie była idealna, czasami nawet miałam wrażenie, że kompletnie nic nas nie łączy. Ale prawda jest taka, że matka to osoba, której nie da się zastąpić. Na całe życie dostajemy tylko jedną taką osobę i musimy się z tym pogodzić.
To dziwne, ile rzeczy w życiu mamy tylko raz. Zdarzając się, by nie zaistnieć już w nim nigdy więcej, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Przykładowo mijasz na ulicy osobę i prawdopodobnie nigdy wasze drogi już się nie przetną. Miałeś jedną jedyną okazję, by ją poznać i właśnie ją zmarnowałeś.
Życie. Nic nie mamy na zawsze.
Usiadłam na Izbie Przyjęć, jedynym miejscu, w którym mogłam przebywać przez całą noc i nikogo to nie obchodziło, bo i tak wiecznie było tu sporo ludzi. Szpital nigdy nie śpi, więc ja nie zasypiałam razem z nim. Nie przeszkadzało mi to, bo nawet nie chciałam wiedzieć, co mógłby przynieść mi sen.
Znalazłam najbardziej przyciemnione miejsce w rogu sali i oparłam głowę o zimną ścianę. Byłam okropnie zmęczona, jak chyba nigdy wcześniej. Chyba nawet po tym wszystkim, co przeżyłam w Kansas nie byłam tak wyczerpana jak teraz, choć wtedy też nie mogłam spać.
W zasadzie od tamtych wydarzeń w ogóle nie umiałam zasnąć normalnie. Na szczęście mama miała duży zapas leków nasennych, a ja umiałam obliczyć bezpieczną dawkę, bym nie chodziła codziennie jak zombie.
Teraz zmęczenie działało jak najlepszy lek. Nawet nie wiedziałam, że po przekroczeniu pewnego stopnia wykończenia przestaje się cokolwiek śnić, ale uznałam to za błogosławieństwo.
Siedząc tak dotarło do mnie, że w moich dotychczasowych założeniach krył się podstawowy błąd. To, że parę dni temu wydawało mi się, że w tym konkretnym dniu nie ma nic dobrego nie oznaczało, że naprawdę był zły do końca.
Czynnik niespodzianki.
Niespodziewanie w szpitalu pojawił się Rey. Zupełnie się tego nie spodziewałam, a on sprawił, że ten dzień miał w sobie coś dobrego. Oznaczało to, że do tej pory codziennie się myliłam.
Nie znalezienie pozytywów w dniu nie oznaczało, że jest on ich zupełnie pozbawiony. Mogły się one zdarzyć zupełnie niespodziewanie.
Tak jak Rey.
Zdarzył się niespodziewanie i odmienił mój dzień, tak jak powoli odmieniał moje życie.
~~♡~~
- Jesteś na pewno gotowa?
Przełknęłam z trudem ślinę.
Nie.
- Tak.
- Pani mama odzyskała przytomność w środę rano, tak jak panią informowaliśmy. Znajduje się w stabilnym stanie i wczoraj miała pierwszą rozmowę z psychologiem. Dzisiaj rano także pytała o ciebie. – Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie, prawdopodobnie licząc, że doda mi tym otuchy, ale ja poczułam się jeszcze gorzej.
Dzisiaj rano znalazł mnie lekarz i poinformował, że powinnam wrócić do domu, a jeśli tego nie zrobię, to zawiadomi opiekę społeczną, bo i tak już dawno powinien to zrobić. Udało mi się mu to wyperswadować, bo i tak w przyszłym roku, w lutym, kończyłam osiemnaście lat. Teraz jednak wydawał się bardziej uparty.
Obiecałam, że tej nocy wrócę do domu, a wtedy on zaproponował spotkanie z mamą. Zgodziłam się, sama nie wiem dlaczego, a kiedy już stałam przed drzwiami jej sali bardzo żałowałam, że w życiu nigdy nie nauczyłam się asertywności.
Mama o ciebie pytała. Powtarzali to codziennie odkąd się obudziła, ale chyba nie zdawali sobie sprawy, co to znaczy. A w zasadzie jak bardzo nie ma to znaczenia. Nie mogłam uwierzyć, że teraz o mnie myśli. O czym w takim razie myślała, gdy zapijała się na śmierć na kanapie, do cholery?!
Na pewno nie o mnie. Zresztą, ona zawsze myślała przede wszystkim o sobie. Samobójstwo ogólnie jest bardzo egoistyczne. Kiedy chcesz się zabić, myślisz tylko i wyłącznie o sobie. Jednak prawda jest też taka, że jeśli masz takie myśli, to pewnie nie ma już nikogo, kogo mogłoby to obchodzić.
Dlatego Rey stawał się dla mnie takim problemem. Odkąd pierwszy raz pomyślałam o samobójstwie, kiedy ta myśl pierwszy raz pojawiła się w mojej głowie, nie miałam już nikogo. Straciłam wszystko i wszystkich.
Została mi tylko matka, a teraz nawet ona nie chciała dłużej ciągnąć tego wszystkiego.
Jednak teraz był on. Rey Kalegan, któremu z nieznanych mi przyczyn zaczęło na mnie zależeć. Który uważał, że moje życie jest wyjątkowe i cenne. Który nazywał mnie przyjaciółką.
Jak mam odejść, skoro on potem będzie cierpiał? Jak znaleźć beznadziejny dzień, skoro on niespodziewanie może go zmienić w coś naprawdę dobrego?
Nie umiałam odpowiedzieć na te pytania.
- Czy ona... dobrze się już czuje? – spytałam, głównie po to, by oddalić jeszcze na moment wejście do sali.
- Zaraz sama będziesz mogła o to zapytać. – Czemu ta kobieta była taka miła? Przecież na pewno za to jej nie płacili. – Ale jej badania są już coraz lepsze. Myślę, że do końca tego tygodnia będzie mogła opuścić szpital. Oczywiście dalej będzie musiała pozostać pod opieką psychiatry.
- Rozumiem – powiedziałam, czując jak serce bije mi szybko w piersi.
Pielęgniarka pchnęła drzwi i weszłam do przerażająco białego pokoju. Szpitalne pomieszczenia od zawsze napawały mnie strachem. Na szczęście nigdy sama nie musiałam w nim być. Nie przypuściłabym, że moja mama trafi do niego w takim stanie.
Jedno wiedziałam na pewno – gdy myślałam o samobójstwie, zawsze rozważałam takie opcje, które skończyłyby się moją natychmiastową śmiercią. Myśl, że ktoś mógłby mnie uratować, była naprawdę przerażająca. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że mogłabym na przykład zostać w ten sposób okaleczona. Gdybym przez to utknęła w śpiączce, na granicy życia i śmierci... To byłby okropne.
Bałam się tego równie mocno jak myśli, że w ostatecznym momencie nie będę mieć dość odwagi.
Minęłam próg sali i od razu zobaczyłam moją mamę. Muszę przyznać, że widok jej żywej sprawił, że jakieś napięcie, które przez ten cały czas mi towarzyszyło, wreszcie ze mnie odpłynęło.
- Mamo... – wykrztusiłam z siebie z trudem, obejmując jej drobną postać wzrokiem.
Ubrana była w jakąś szpitalną piżamę, bo wciąż nie przyniosłam jej żadnych ciuchów z domu. Leżała na kilku poduszkach, ale i tak jej postać zdawała się gubić wśród tak dużego łóżka. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak schudła przez ten czas. W ogóle nie przypominała kobiety, którą znałam.
- Lily... – Nie wiem czemu, ale w trudnych momentach wypowiedzenie czyjegoś imienia jest dużo prostsze niż jakiekolwiek inne słowa.
- Zostawię panie na kilka minut – powiedziała pielęgniarka, wycofując się. Jakimś cudem akurat na sali nie było nikogo, więc mogłyśmy spokojnie porozmawiać. Ciekawy zbieg okoliczności.
Podeszłam bliżej do jej łóżka, wpatrują się w nią uważnie. Jej twarz chyba pierwszy raz odkąd się tu przeprowadziłyśmy wyrażała jakieś emocje, ale nie podobało mi się to, co z niej odczytałam.
Usiadłam ostrożnie na brzegu jej łóżka, bo szykowałam się na długą rozmowę. Potrzebowałam wyjaśnień, ale nie chciałam też zbyt mocno na nią naciskać, w gruncie rzeczy wciąż była słaba.
- Czy mogłabyś... – zaczęłam niepewnie. Musiałam odchrząknąć, bo mój głos zabrzmiał zbyt słabo. – Czy mogłabyś mi powiedzieć, co się stało?
Mama opuściła swoje szare oczy i westchnęła ciężko. Poczułam rosnącą gulę w gardle, bo wreszcie dotarło do mnie, że ona może nie zaprzeczyć. Do tej pory łudziłam się, że może to tylko wyglądało na próbę samobójczą, ale przecież ona zaraz mogła to wszystko potwierdzić.
- Lily... Ale ty szybko urosłaś... – Mama ujęła moją rękę w swoją dłoń, kryjąc przy tym jej drżenie. – Kiedy minął cały ten czas? Pamiętam, jak wychodziłaś z domu do szkoły z plecakiem, głową w chmurach i uśmiechem... Byłaś wtedy taka mała...
Patrzyłam na nią uważnie, zaciskając wargi. Byłam pewna, że nigdy nie szłam do szkoły z uśmiecham, bo jak każde normalne dziecko jej nienawidziłam, ale może wizja mamy była na ten temat nieco inna.
Nie miałam pojęcia jednak, dokąd zmierza jej wypowiedź.
- To wszystko ucieka mi przez palce... Ty mi uciekasz... Zawsze zastanawiałam się, co myślisz i kiedy już wydawało mi się, że byłam blisko, ty robiłaś się coraz starsza... – westchnęła ciężko, w końcu na mnie spoglądając. – Mam wrażenie, że już dawno cię straciłam. Straciłam szansę, by wejść do twojego świata, by cię zrozumieć. Oddalałaś się ode mnie z dnia na dzień, a ja nie umiałam temu zaradzić. Wiem, że nigdy nie byłam dobrą matką, Lily... – Jej oczy wypełniły się łzami, przez co mnie też zaczęły piec oczy. – Czuję się winna. Nie wiem, co stało się z tym wszystkim, co kiedyś chciałam, żeby było. Co się stało z miejscami, które planowałam, że razem odwiedziemy? Niektóre rzeczy zrobiłyśmy, ale większość nie, a ja nie wiem, dlaczego.
Otarła łzy wierzchem dłoni. Zacisnęłam jedną rękę na brzegu łóżka, bo cała mi drżała. Moja mama nigdy wcześniej nie mówiła mi czegoś takiego. Nigdy.
- Nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko, mamo – powiedziałam zgodnie z prawdą. Nie rozumiała nic z tego, co chciała mi przekazać.
- Wiem. Byłam dla ciebie złą matką. Jednak... cieszyłam się za każdym razem, gdy mogłam usłyszeć twój śmiech, wiesz? Byłaś taką zabawną, małą dziewczynką...
Nie chciałam słuchać tego dłużej i z trudem stłumiłam w sobie chęć ucieczki.
Nie wierzyłam jej.
Moja mama była zimna. Wyniosła. Zawsze patrzyła na mnie z góry. To ojciec był jedyną miłością jej życia, a ja miałam wrażenie, że w jej sercu nie ma już wystarczająco miłości dla mnie. Może to dziwne, ale miałam wrażenie, że nie chciała się nim dzielić ze mną. Kiedy dowiedziała się o tym, co on zrobił, załamała się całkowicie.
Czy to możliwe, że spędzając dnie i noce na kanapie, dotarło do niej w końcu, że ma córkę?
Jeśli tak, to widocznie ją to złamało jeszcze bardziej, że aż doprowadziło do próby samobójczej.
- Mamo... – Spojrzałam na nią z góry, tak jak ona na mnie przez całe moje życie. – Co się stało?
- Lily... ja sama nie wiem... – westchnęła ciężko po raz kolejny. – Wróciłam do domu jak codziennie, byłam bardzo zmęczona. Tak naprawdę zmęczona, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Mama nigdy nie pracowała. To ojciec nas utrzymywał. Zarabiał wystarczająco dużo, by ona mogła spędzać całe dnie u kosmetyczek, fryzjerów i koleżanek na plotkach. Domyślałam się, że pójście do pracy i to jeszcze tak ciężkiej musiało być dla niej bardzo trudne, ale nigdy nie pomyślałam, jak musi być zmęczona.
Poczułam się przez to źle. Okropnie. Ohydnie.
Może ona była złą matką, ale ja też byłam złą córką.
Obie byłyśmy siebie warte.
Prawda była taka, że w pewnym momencie przestało mi zależeć na jej uwadze. Całkowicie się przed nią zamknęłam, bo nie chciałam słuchać kolejnych słów krytyki. Ojciec był jedyną osobą, która nas sklejała, a potem...
Potem nie było już nic.
- Potrzebowałam snu, ale przedtem chciałam się jeszcze trochę... rozluźnić... chyba zbyt bardzo się w tym zatraciłam, a potem znalazłam leki i ja... ja chciałam tylko odpocząć... – Jej drobne ramiona zatrząsały się od płaczu, a ja poczułam ból w sercu.
Siedziałam jak sparaliżowana, nie wiedząc, co zrobić, aż w końcu przypomniało mi się, jak Rey mnie objął, gdy przy nim płakałam. Może nie umiał mi pomóc, ale przynamniej próbował mnie pocieszyć. I to mi pomogło.
Postanowiłam zrobić to samo i ostrożnie przytuliłam moją mamę. Pierwszy raz w życiu, bo nigdy wcześniej mi na to nie pozwalała. Chciałam jej jednak pomóc. Każdy w życiu czasem potrzebuje wsparcia, choćby nie wiem jak się tego wypierał. Może to wszystko było tylko jej maską, która teraz w końcu opadła i zobaczyłam moją mamę, Elizabeth Bowery, po raz pierwszy.
Nie wiedziałam, co będzie dalej. Obie byłyśmy bardzo zmęczone. Obie ledwo trzymałyśmy się tego życia, ale chyba pierwszy raz dostrzegłyśmy, że jesteśmy w tym razem. To, co wydarzyło, złamało nas obie, ale teraz nie byłyśmy w tym już same.
Może gdybyśmy razem spróbowały się naprawić, nie byłoby to takie niemożliwe?
Po jakimś czasie w końcu opuściłam salę mamy. Wiedziałam, że dzisiaj muszę już wrócić domu, bo po pierwszy czułam się okropnie, po drugie potrzebowałam prysznica i po trzecie musiałam w końcu zadbać o mamę. Potrzebowała swoich ciuchów i paru rzeczy, a oprócz tego musiałam przygotować dom na jej powrót. Na nasz powrót.
Wyszłam ze szpitala i zaczęłam rozmyślać o tym, jak najszybciej dostanę się do domu, aż nagle usłyszałam czyjś głos:
- Lily, wszystko w porządku?
Obróciłam się i zobaczyłam Rey'a podbiegającego w moją stronę. Nie miałam pojęcia, skąd się tutaj wziął akurat teraz, ale byłam zbyt wdzięczna losowi za to, by się nad tym zastanawiać.
- Cześć – powiedziałam, uśmiechając się lekko. Na jego widok, nie mogłam temu zaprzeczyć. – Właśnie wracam do domu.
- Mogę jechać z tobą? – spytał od razu, a ja szybko skinęłam głową.
- Jak tylko chcesz – powiedziałam i ruszyliśmy w stronę mojego domu.
- Chciałem przyjechać od razu jak wróciłem ze szkoły, ale moja mama jak zawsze wymyśliła, że akurat dzisiaj muszę jej pomóc w zakupach. Czasami ma szalone pomysły – parsknął śmiechem, przeczesując włosy ręką. Wydawał się nieco zdenerwowany, a ja nie miałam pojęcia dlaczego.
- Nic się nie stało – powiedziałam, spoglądając na niego. – Rozmawiałam dzisiaj z mamą.
- I jak? – zapytał, marszcząc brwi z niepokojem.
Westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami.
- Sama nie wiem. Teraz jest... inna. Traktuje mnie inaczej. W zasadzie chyba sama nie jest pewna, czy... – zagryzłam wargi – czy chciała to zrobić.
- Dobrze, że to przeżyła – powiedział cicho Rey, a ja skinęłam głową.
- Gdyby nie to... nie wiem, co bym zrobiła – wyznałam szczerze. Nie wiem, czemu mówienie mu prawdy przychodziło mi tak łatwo. Jednak po raz pierwszy miałam wrażenie, że ktoś chce mnie słuchać. Dobrze czasami się wygadać. Każdy tego potrzebuje, a ja nie byłam taka wyjątkowa, by się różnić pod tym względem.
- Nie chcę się wymądrzać ani dawać ci jakiś bezsensownych rad, ale wydaję mi się, że musisz jej teraz pomóc. Sama nie da rady dojść do siebie.
- Wiem – przyznałam niechętnie. Jak miałam pomóc komuś, skoro nie dawałam sobie rady sama ze sobą? – Tylko sama nie wiem, czy dam radę. W gruncie rzeczy... ja chcę zrobić to samo. Jak pomóc jej wrócić do życia, skoro sama chcę je zakończyć? – spytałam odrobinę za szybko, wypowiadając w końcu moje obawy na głos.
- Lily... – Rey spojrzał na mnie z pewnym lękiem w oczach.
Wreszcie to zrozumiałam. Bał się o mnie.
Widziałam to w jego oczach. W jego zmartwionym spojrzeniu, tym jak na mnie patrzył z troską i jak ucieszył się, gdy mnie zobaczył. Spieszył się, by się spotkać, bo miał obawy, czy wszystko ze mną w porządku.
Przejmował się mną. Nie chciał, bym umierała.
Wciągnęłam z trudem powietrze. Stało się więc to, czego obawiałam się od początku.
- Może to okazja – zaczął bardzo powoli, patrząc mi cały czas w oczy – by jeszcze raz wszystko przemyśleć?
Zawahałam się, szybko uciekając przed jego spojrzeniem. Naprawdę tak uważał? Według niego to była szansa? Na co? Na nowe życie? Już przyjazd tutaj miał nią być. Prawda jednak była taka, że ucieczka z Kansas nie rozwiązywała problemu, bo to, co było złe, było we mnie. Nie mogłam uciec przed sobą, nie ważne jak szybko bym biegła. To się po prostu musiało skończyć.
- Może – powiedziałam, wbijając wzrok w ziemię. Nie byłam wcale tego pewna. – Tylko coś już ci obiecałam.
- To tylko układ, a nie obietnica. W każdej chwili można go zerwać – stwierdził Rey rzeczowym tonem. Nie podobała mi się nadzieja w jego głosie.
Dlatego właśnie zaczęłam czytać portal Wykończeni. Nie potrzebowałam nowej nadziei. Nie chciałam, by ktoś mnie pocieszał, a wręcz przeciwnie. Czytałam te wszystkie historie ludzi, którzy mieli problemy tak podobne do mnie. Podobne, bo przecież nikt nie przeżył tego, co ja. Moja historia była zbyt pokręcona, by mogła zdarzyć się dwa razy. To tak jakby Wszechświat popełnił jakiś błąd i moje życie zupełnie się poplątało.
Na Wykończonych niektórzy pisali naprawdę złe rzeczy. Anonimowość dawała naprawdę dużo miejsca dla szczerości. Ludzie nie bali się tego, że zostają ocenieni, publikowali posty prosto z serca. Serca, które bolało. Było złamane. Rozdarte na kawałki. Wiele razy czytałam jak ludzie się do tego przygotowywali, zdając sobie sprawę z tego, że za niedługo autorzy tych postów będą martwi. Przynamniej jednak upewniałam się w swojej decyzji. Z dnia na dzień, z postu na post, coraz bardziej.
- To było by nie fair wobec ciebie – odpowiedziałam. – Poza tym... Rey, potrzebujesz nowego serca, prawda? Nie pisałbyś tego, gdyby było inaczej.
- Tak, to prawda, ale... to nie musi być twoje serce – powiedział szybko, krzywiąc się.
- A jak nie znajdziesz innego? Rey, ja też nie chcę, żebyś umarł. – Spojrzałam na niego z mocą.
- Jutro idę do lekarza – powiedział, jakby chciał choć trochę zmienić temat. – Standardowa wizyta, ale może dowiem się czegoś nowego.
- Mógłbyś zapytać, czy są jakieś wymogi dla dawcy.
- Lily. – Zatrzymał się nagle, spoglądając na mnie gniewnie. Aż skuliłam ramiona pod wpływem tego spojrzenia. – Nie chcę twojego serca. Chcę, żebyś żyła.
- Ja też chcę, żebyś żył – powiedziałam, w końcu się prostując. – Dużo bardziej niż sama chcę żyć.
- Ale ja tak nie potrafię – westchnął z wyraźną frustracją. – Nie wiem, jak mógłbym żyć, wiedząc, że ty... że ty dla mnie umarłaś.
- Nie umrę dla ciebie – powiedziałam, zakładając ręce na piersi. – To moja decyzja, którą podjęłam już dawno. Ty na tym po prostu skorzystasz.
- Nie chcę korzystać ma czyjejś śmierci! – wykrzyknął Rey z oburzeniem.
- To po co pisałeś post na Wykończonych?! – zapytałam z wyrzutem, patrząc mu w oczy.
- Nie wiem! – krzyknął, szarpiąc włosy rękoma. Serce łamało mi się, gdy widziałam go w takim stanie. – Nie mam pojęcia, Lily.
- Ale ja wiem, Rey. Chcesz żyć. – Podeszłam do niego o krok bliżej. – Masz rodzinę, która cię kocha. Przyjaciół, którym na tobie zależy. Plany na przyszłość. Zrobiłeś to, bo wiedziałeś, że nie ma innej opcji. To wcale nie było egoistyczne. Chcesz żyć. Każdy ma do tego prawo i ty po prostu o nie walczysz.
- Nie takim kosztem – powiedział, kiwając głową, jakby już podjął tę decyzję. - Nie dam rady zrobić tego takim kosztem.
- Przemyśl to jeszcze – poradziłam, kontynuując nasz spacer w stronę przystanku. Na szczęście był już bardzo blisko.
- Dobrze, jeśli ty przemyślisz swoją decyzję. – Rey Kalegan, człowiek, który nigdy się nie poddawał. Pewnie sport go tego nauczył, a może choroba. Miałam ochotę o to zapytać, ale nie chciałam pokazywać, że to zauważyłam.
Mieliśmy szczęście, bo akurat jak doszliśmy na przystanek, podjechał mój autobus. Rey nawet się nie zawahał i po prostu wsiadł razem ze mną. Zajęłam miejsce przy oknie, opierając głową o jego chłodną powierzchnię. Od razu poczułam ogarniające mnie zmęczenie i przymknęłam oczy. Zawsze lubiłam spać w różnych środkach transportu, najbardziej w samolocie. Było coś kojącego w tym równomiernym kołysaniu wśród chmur z konkretnym celem podróży w głowie.
Dawno, dawno temu, kiedy moje życie było jeszcze proste, a rodzina normalna, często z rodzicami lataliśmy do różnych ciekawych miejsc w Ameryce. Wiem, że niektórzy ludzie boją się latać, ale ja byłam tego nauczona od dziecka. Pamiętam nasze wycieczki do Kalifornii, Las Vegas, Waszyngtonu, a nawet jedną do Europy, do Londynu. Mój ojciec ze względu na swoją pracę musiał dużo podróżować, a mama bardzo lubiła mu towarzyszyć.
To było tak dawno. Teraz z tych pięknych podróży zostały tylko wyblakłe wspomnienia w mojej pamięci. Nic już nie było takie, jak kiedyś.
Patrzyłam spod przymrużonych powiek na Rey'a. Skąd w jednym człowieku może być tyle wiary? Tyle nadziei? Może ludzie na Florydzie mieli to we krwi. W Kansas wiedzieliśmy za to, że aby zaświeciło słońce, musi najpierw spaść deszcz. Dużo deszczu i prawdopodobnie też musi być burza.
Czułam się, jakbym utknęła w takiej nieustającej burzy. Czekałam na tęczę, która miała nigdy nie nadejść. A przynamniej tak mi się wydawało. Bo do tęczy potrzebne są promienie słońca, a tego bardzo brakowało w moim życiu.
Popatrzyłam na Rey'a jeszcze raz. A może...?
Może on miał rację? Może naprawdę powinnam dać sobie szansę? Nie miałam możliwości, by zmienić przeszłość, jednak przyszłość była w moich rękach. Teoretycznie to, co z nią zrobię, zależało ode mnie. Praktycznie jednak nie było to takie proste. Nie miałam pojęcia, co mogłabym zrobić, by zmienić moje życie. Miałam wrażenie, że ta decyzja była we mnie już tak zakorzeniona, że nie byłam wystarczająco silna, by ją zmienić.
I znowu wracałam do punktu wyjścia. Byłam tchórzem.
Rey'owi powiedziałam, że nie boję się niczego, jednak to była nieprawda. Byłam zwykłym tchórzem, który obawiał się próbować, bo rozczarowanie mogło być zbyt bolesne. Tchórzem, który nikogo do siebie nie dopuszczał, bo już raz zostałam skrzywdzona.
Tchórz. Tchórz. Tchórz.
Bałam się życia, bo mnie zraniło, dlatego chciałam z niego zrezygnować.
- Który przystanek?
Głos Rey'a wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co? – Zamrugałam, by przywrócić sobie jasność myślenia.
- Gdzie wysiadamy? – powtórzył cierpliwie.
- Ach, no tak... – O Boże, miałam nadzieję, że nie przegapiłam przystanku.
Wyjrzałam przez okno i bez większego zaskoczenia stwierdziłam, że zaczął padać deszcz. Typowe. Na szczęście od mojego domu dzieliły nas wciąż dwa przystanki.
- Jeszcze trochę – powiedziałam, siadając prosto. Nie chciałam, by przez moje zmęczenie autobus wywiózł nas na manowce.
W końcu dojechaliśmy na miejsce i wyskoczyliśmy przy moim przystanku. Deszcz zaczynał padać coraz mocniej, ale mój dom na szczęście znajdował się całkiem na przeciwko przystanku. Dzięki temu mogłam wstawać później i nie spóźniać się do szkoły. Nie to, żebym dzięki temu bardziej się wysypiała.
- Wejdziesz do środka? Strasznie pada i lepiej, żebyś tak nie mókł... – powiedziałam, okrywając się płaszczem.
- Dzięki. Zaraz zadzwonię po tatę, jak będzie wracał z pracy to mnie zabierze i nie będę już ci dłużej przeszkadzać – powiedział, próbując zasłonić się rękami.
- Nie przeszkadzasz mi. – Tak naprawdę to tylko dzięki niemu zmusiłam się, by tu wrócić. Nie chciałam, by widział mój dom w takim stanie, w jakim zostawiłam go ostatnio, ale nie miałam innego wyjścia.
Nasz nowy dom bardzo różnił się od tego, w którym mieszkałam w Kansas. Był mały, obłożony drewnem pomalowanym do połowy na zielono, a od pierwszego piętra na biało. Nie podobało mi się to zestawienie, wyglądał jak typowy amerykański domek z jakiegoś głupiego filmu dla nastolatków. W Kansas mieszkaliśmy w dużej willi, o której wystrój dbała moja mama.
Tutaj nie miała energii, by to robić. Ja też nie.
- Ojeju, co ty tutaj robisz, Grace?
Czarny łebek uniósł się w moją stronę, a zielone oczy spojrzały na mnie z ufnością.
- Jeju, czy to kotek? – zapytał Rey, nachylając się w stronę kotki, która już znajdowała się na moich ramionach.
- Nie, piesek – parsknęłam, a Rey zaśmiał się. Ludzie robili się naprawdę uroczy, gdy w pobliżu pojawiały się słodkie zwierzęta. – To Grace.
W końcu udało nam się wejść do domu. Od razu uderzył we mnie charakterystyczny zapach alkoholu. Dziwne, że nie ulotnił się przez te kilka dni. Grace zeskoczyła z moich ramion i poczłapała w stronę swojej miski.
- To wasz kot? – spytał Rey, kurtuazyjnie nie komentując mojego domu. A raczej jego bałaganu.
- Nie – powiedziałam, gdy kotka miauknęła przeciągle, bo miska okazała się pusta. – Należy do naszej sąsiadki z na przeciwnika. Oprócz Grace niej ma jeszcze piętnaście innych kotów.
- Piętnaście?! O mój Boże! – Rey uniósł wysoko brwi.
- Grace nie lubi takiego tłoku, więc przychodzi do nas. Przez to właśnie się rozumiemy – uśmiechnęłam się do kotki i ruszyłam w stronę kuchni, licząc, że znajdę coś do jedzenia dla niej.
Od zawsze uwielbiałam zwierzęta, na pewno dużo bardziej od ludzi. Na farmie mojego dziadka spędzałam naprawdę większość mojego czasu. Obserwowałam jak Grace podchodzi do Rey'a i ociera się przyjacielsko o jego kolana. Ciekawe. Zazwyczaj była bardzo nieufna, nawet mojej mamie nie pozwala się głaskać. Widocznie nie tylko na mnie działał w jakiś dziwny sposób.
Wreszcie znalazłam trochę karmy dla Grace i mogłam ja nakarmić. Przez cały czas czułam na sobie spojrzenie Rey'a, przez co byłam nieco skrępowana. Nie przywykłam do tego, że w moim domu ktoś na mnie patrzył, zazwyczaj wszyscy mieli mnie gdzieś. Mama była zajęta sobą, ojciec był wiecznie w pracy.
Jakim cudem on był tak inny od wszystkich, których do tej pory znałam?
- Czyli jednak masz dla kogo żyć – powiedział, uśmiechając się do mnie. Włosy nieco mu zmokły podczas tego krótkiego spaceru i opadały mu teraz na czoło. Pomyślałam sobie, że już drugi raz widzę go mokrego i dotarło do mnie, że trochę to dziwne.
- Tak? – Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem, kucając przy czarnej kulce na podłodze. Brakowało mi jej miękkości przez te kilka dni w szpitalu, gdzie wszystko było takie... wrogie. Zimne.
- Co zrobi Grace, jak ciebie zabraknie? – Też kucnął po jej drugiej stronie, tak, że znalazłam się centralnie na przeciwko jego przenikliwych, zielonych oczu. Dopiero teraz dotarło do mnie, że mają ten sam kolor co oczy Grece.
- Ma swoją właścicielkę – zauważyłam, pocierając ją między uszami, ale sama nie wierzyłam w te słowa.
- Nie prawda, ma ciebie... – Nagle moje dłoń natknęła się na jego, a moje serce zamarło na moment.
Mój oddech przyspieszył, a przecież tylko delikatnie musnął moją dłoń, bo pospiesznie ją cofnęłam. Co się ze mną działo?
- Bo niektórzy mają tylko jedną osobą. Jedną osobę, która się o nich troszczy, która trzyma ich przy życiu. – Rey westchnął, spuszczając głowę. – A niektórzy mają kotka.
Zaśmiałam się pod nosem, podnosząc się z podłogi. Musiałam się oddalić od Rey'a, bo czułam, że dłużej nie wytrzymam tak blisko niego. Ruszyłam do salonu, by w końcu zmierzyć się z tym, co zostawiła tam mama po sobie. Skrzywiłam się mocno na widok butelki i pustych pudełek po lekach, więc szybko wrzuciłam to wszystko do jednego, dużego worka na śmieci.
- Pomóc ci? – spytał Rey, a ja zagryzłam wargi, czując, że mam już dość tego wszystkiego.
Powieki zapiekły mi od powstrzymywania łez, ale i tak wiedziałam, że nie będę w stanie ich długo powstrzymywać. Bo miałam depresję i nie umiałam panować nad swoimi emocjami.
Bo byłam tylko Lily, która miała chorą matkę. Lily, która miała martwego ojca. Lily, która straciła wszystko i nie miała nawet siebie.
Rey był w błędzie. Nic się nie dało naprawić. Nie mogłam cofnąć czasu, by zmienić swoje życie na lepsze. Nie mogłam cofnąć czasu, by zmienić decyzję, które zniszczyły moje życie.
Nie miałam po co już żyć. Wiedziałam, że nie dam rady dłużej tego ciągnąć. Jak miałam niby pomóc mamie? Przecież jej problem zaczął się o wiele wcześniej, a to, co się stało, było tylko jego punktem kulminacyjnym. Nie miałam pojęcia, jak mogłabym jej pomóc. Sama przecież byłam bezsilna.
Nie umiałam pomóc sobie. Kot, którym miałam się opiekować, głodował przez kilka dni.
Brawo, Lily. Świetnie dajesz sobie radę.
Spojrzałam na Rey'a. Nagle poczułam się bardzo przytłoczona jego obecnością. Patrzył na mój brzydki, pusty dom. Patrzył na mnie w stanie zupełnego załamania, a oprócz tego jeszcze próbował przekonywać mnie, że wszystko będzie w porządku.
Nie będzie, Rey. Nie ze mną.
- Rey... – Nie zdążyłam dokończyć, bo nagle rozległ się klakson.
- To pewnie mój tata – powiedział chłopak, a na jego twarzy odmalowało się zmieszanie. Ja za to poczułam ulgę, bo nie musiałam go prosić, by wyszedł.
- W porządku – pokiwałam głową, wciąż walcząc ze łzami pod moimi powiekami.
- Zobaczymy się jutro?
- Idziesz do lekarza – przypomniałam mu.
- Ach, no tak... – Poprawił włosy i zaczął się cofać w stronę wyjścia, za co byłam mu naprawdę wdzięczna.
- To może... zadzwoń? Powiesz mi, jak było, proszę?
Wiem, że to ja wymyśliłam zasadę, że powinniśmy utrzymywać kontakt tylko jeden dzień w tygodniu, ale w ostatnim czasie i tak ją złamaliśmy. Poza tym chciałam wiedzieć, czy u niego na pewno wszystko dobrze.
- Oczywiście – uśmiechnął się i zacisnął rękę na klamce. – To do usłyszenia.
- Do usłyszenia... Rey!
- Tak? – odwrócił się w moją stronę.
- Dziękuję ci... za wszystko – wykrztusiłam z siebie z trudem.
- Nie ma co, Lily. – Zagryzł dolną wargę, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale nagle zniknął za drzwiami i już go nie było, a ja zostałam sama.
Grace miauknęła głośno tuż pod moimi nogami.
Na dobra, nie całkiem sama.
Zebrałam resztki śmieci i szybko wywaliłam je do kosza, chcąc pozbyć się wszelkich wspomnień o tym okropnym piątkowym wieczorze. Potem powlokłam się na górę do łazienki, gdzie ostatecznie zmyłam z siebie zapach i pamięć o pobycie w szpitalu. Przez jakiś czas stałam po prostu pod strumieniami wody, delektując się tą krótką chwilą, gdy wszystko było w porządku.
A potem wyszłam i znowu wróciłam do mojego brudnego życia.
Nie miałam już więcej siły. Opadłam na moje łóżko, a Grece zwinęła się w kłębek koło mnie.
Nie dziwiło mnie, że zasnęłam od razu, bo byłam naprawdę wyczerpana. Zaskoczyło mnie jednak, że tej nocy nie śniło mi się nic złego, za to w moich snach było pełno małych kotków i jeden chłopak o wyjątkowo zielonych oczach...
CZYTASZ
ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]
RomansaRey Kalegan przez całe swoje życie miał szczęście. Bycie gwiazdą szkolnej drużyny baseball'owej, popularność wśród rówieśników i pewne stypendium do sportowego college'u w stanowej szkole. Wszystko straciło jednak znaczenie, gdy pewnego dnia dowiedz...