ROZDZIAŁ XXVII REY KALEGAN

109 18 2
                                    

- Tylko pamiętaj, że wieczorem...
- Tak, tak, masz randkę z Lily. Mówiłeś mi o tym tylko jakieś siedem tysięcy razy. – Margo przewróciła oczami, otwierając drzwi szpitala. Naprawdę zbyt wiele czasu spędzałem w takich miejscach. Dobrze, że Margo już wyszła, przynamniej ich odwiedzanie zmniejszy się tylko do kilku dni w miesiącu. – Poza tym, nie mam zamiaru siedzieć tu do wieczora.
- Oby – mruknąłem, idąc za nią. Wciąż nie byłem taki pewien, czy to najlepszy pomysł. – Denerwujesz się?
 - Czym? Przecież to Kath – westchnęła, zakładając włosy za ucho. Czyli się denerwowała.
- Wiem – skinąłem głową, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że to nieprawda.
Weszliśmy do szpitala, przeszliśmy przez specjalną kontrolę, w końcu Kath dalej była winna za to, co zrobiła w bal maturalny, i wreszcie stanęliśmy przed drzwiami pokoju gościnnego.
- Pamiętaj, jeśli coś pójdzie nie tak, to po prostu możemy wyjść – powiedziałem, zaciskając nerwowo ręce na klamce. – Ale nie ma się o co martwić, bo z nią jest już lepiej.
- Jasne – zgodziła, posyłając mi uspakajający uśmiech. – Wszyscy dużo przeszliśmy. Damy radę. Chyba.
Nacisnąłem klamkę i weszliśmy do pokoju. Kath siedziała już po jednej stronie niedużego stolika, opierając na nim łokcie. Ubrana w białą szpitalną koszulę wyglądała tak... smutno. Najchętniej zabrałbym ją stąd do domu, bo nie umiałem pogodzić się z tym, że moja przyjaciółka tak cierpi. Potem jednak uświadamiałem sobie, że to już nie jest osobą, którą znałem.
Margo zatrzymała się w progu, ściskając mocniej mój przegub, aż poczułem jej paznokcie na mojej skórze. Wyprostowała się nieco, wpatrując się w Katherine. Ta zaś uniosła na nas swoje jasne oczy i zacisnęła mocno wargi.
- Cześć, Kath – powiedziałem, uświadamiając sobie, że żadna z nich nie ma zamiaru nic powiedzieć.
- Hej, Rey, Margo – podniosła się, uśmiechając się nieśmiało w naszą stronę. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. – Dobrze cię widzieć.  
- Ciebie też. Żywą – dodała Margo, wbijając w nią wzrok. Znałem to spojrzenie. Jakby próbowała zdusić rosnące w niej emocje. Nie wiedziałem tylko, czy bardziej chodzi o radość czy złość.
Kath spuściła wzrok, opadając na krzesło, więc uznałem to za sygnał, by też zająć miejsce na przeciwko niej. Kath usiadła tuz obok, zakładając nogę na nogę i wbijając spojrzenie w stół.
Wiedziałem, że tak będzie, kuźwa.
- Tęskniłam za wami. Za nami – powiedziała cicho Kath.
- Też za tobą tęskniłam. Tylko dla mnie ty byłaś martwa. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak to bolało – wyrzuciła z siebie Margo, krzywiąc się. – I nie ma żadnych nas, nigdy nie było. Przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy.
No pewnie, cała Margo. Zawsze musiała wjechać z czymś takim na pełnej kurwie.
- Margo... – spróbowałem, ale ona nie dała mi szansy się zatrzymać.
Podniosła się gwałtownie z krzesła i ruszyła w stronę wyjścia, nie oglądając się za siebie.
- Wybacz, Kath... ona potrzebuje czasu – powiedziałem, wstając szybko.
- Wiem... – skinęła głową, uśmiechając się smutno. – Przekaż jej, że ją przepraszam.
- Jasne – zgodziłem się. Serce mi się ścisnęło, bo naprawdę było mi jej szkoda. – Będzie dobrze, Kath.
Znowu pokiwała głową, ale nic już nie powiedziała, więc ruszyłem za Margo. Ostatnio bardzo niepokoiło mnie, gdy nie było jej długo obok mnie.
- Margo...? – Znalazłem ją na parkingu przed szpitalem.
Wpatrywała się gdzieś daleko ponad dachem budynku z nieobecnym wyrazem twarzy. W ręce trzymała zapalonego papierosa, przez co początkowo jej nie poznałem. Nie wiedziałem, że pali.
- Powinnaś rzucić – oznajmiłem bez zbędnych wstępów.
- Powinnam stąd wyjechać – stwierdziła, zaciągając się dymem, który już kuł mnie w płuca. – I to bardzo daleko.
- Wyjedziemy jak dostaniemy się do college’u – powiedziałem, wciąż wpatrując się w tego papierosa. Nie podobało mi się, że nic nie wiem o jej nowym nałogu, mimo że wydawało mi się, że ostatnio nie mamy przed sobą już żadnych tajemnic.
Najwyraźniej się myliłem.
- Nie, Rey. Chcę wyjechać teraz. Nie wytrzymam tu dłużej. I... muszę odnaleźć siebie. Tutaj już mnie nie ma – westchnęła. Kilka ptaków w oddali poderwało się do lotu, a Margo podążyła za nimi wzrokiem. W jej oczach zauważyłem wyraźny ból i coś na kształt zazdrości, jakby chciała tak jak one mieć możliwość takiej ucieczki.
- Dokąd? – spytałem.  
- Nie wiem. Daleko. Chcę zobaczyć świat, zanim utknę tu gdzieś na zawsze – powiedziała smutnym głosem, wyciągając paczkę papierosów w moja stronę. – Chcesz?
- Nie, przeszczep płuc już nie byłby taki prosty – burknąłem, a ona uśmiechnęła się krzywo.
- Pewnie tak – zgodziła się, wzdychając ciężko. – Nie dałam rady. Myślałam, że to będzie prostsze. Naprawdę za nią tęskniłam i chciałam się z nią zobaczyć, ale... to było zbyt wiele. Ona... dla mnie...
- Skoczyła z klifu? – dokończyłem za nią, wypowiadając tym samym myśli, które dręczyły mnie od kilku miesięcy.
- Właśnie. – Wypuściła dym z ust, unosząc oczy ku niebu. – Muszę odnaleźć się na nowo w świecie, w którym to się nie stało. Ale... potrzebuję czasu, by to wszystko przemyśleć. Muszę wyjechać.
- Uciec? – spojrzałem na nią, unosząc brew.
- Nazywaj to jak chcesz, braciak – parsknęła śmiechem pełnym goryczy.
- A co ze mną? – zapytałem, dźgając ją łokciem. Nie wyobrażałem sobie, że moja mała siostrzyczka mogłaby gdzieś pojechać beze mnie, a ja póki co miałem tu zbyt wiele spraw do załatwienia, by wyjechać gdzieś od tak.
- Nie jesteśmy ze sobą sklejeni, prawda? Ale wiem, że nasz związek bliźniaków przetrwa bez względu na odległość – powiedziała, a ja w tym momencie zrozumiałem, że ona już myślała o tym od dawna, ba, nawet podjęła decyzję.
- Dasz sobie radę beze mnie? – spytałem, obejmując ją ramieniem. Chciałem mieć ją blisko, dopóki mogłem.
- Właśnie o to chodzi, Rey. Zawsze byłam od kogoś w pewnym stopniu uzależniona. Najlepsza przyjaciółka, połowa pary bliźniąt. Chciałabym wreszcie nauczyć się żyć sama.
To trochę zabolało, ale nie mogłem ukryć, że ją rozumiem. Ten czas, gdy była w szpitalu, uświadomił mi, że zawsze byliśmy razem. Gdy byłem sam, czułem się tak, jakby czegoś mi brakowało, czegoś bardzo ważnego, jednak... z czasem można było nauczyć się z tym żyć. Dzięki temu zrozumiałem, że życie samemu jest trudne, ale nie niemożliwe.
- Rozumiem. To chyba bardziej ja nie poradziłbym sobie sam gdzieś bez ciebie – zaśmiałem się.
- Dobrze, że masz Lily – powiedziała, opierając głowę na mojej klatce piersiowej.
- Święta racja – zgodziłem się, spoglądając na zegarek. – A propos, wracajmy już, bo zaraz się spóźnię.
- Masz jeszcze dwie godziny! – zawołała Margo ze śmiechem, gasząc papierosa.
- Tylko dwie godziny, Gogo, tylko. Zrozumiesz, jak będziesz kiedyś szykować się do randki – zaśmiałem się, wsiadając do samochodu.
- Zobaczymy – mruknęła, zajmując swoje miejsce. – Ach, Rey. Ani słowa mamie, dobra?
- O petach czy wyjeździe?
- Petach.
- Zobaczmy – mruknąłem, kierując się w stronę domu.

ZMĘCZONE SERCA [TIRED HEARTS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz