Rozdział XVII

270 15 10
                                    

Jamie POV

Poranek przywitał mnie niesamowitą blondynką, śpiącą tuż obok. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak spokojnie przespałem noc. Nie pamiętam także kiedy leżąca w moim łóżku kobieta nie posłużyła mi za obiekt seksualnego spełnienia. Obserwowałem, jak klatka piersiowa Kobiety unosi się i opada w niezwykle rytmicznym tempie. Spokój, jaki panuje w pomieszczeniu, zdecydowanie jest jej zasługą. Tak samo, jak goszcząca w moim sercu równowaga. To zaskakujące, jak drobna tak drobna istota, zdołała przebić się, przez zbudowany przeze mnie mur. Z prawdziwą niechęcią podniosłem się z zajmowanego miejsca i jak najciszej opuściłem sypialnię. Spojrzałem na zegar, znajdujący się na kuchennej mikrofali. Wskazywał 8.30, a ja próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spałem tak długo. Włączyłem ekspres do kawy i pozwoliłem, by jej aromat rozniósł się niemal po całym mieszkaniu. Pijąc espresso, sprawdziłem swój telefon. Czynność tą przerwało mi pukanie do drzwi. Nie zaskoczyło mnie ono. Po wczorajszej akcji spodziewałem się wielu gości. Z niewielką filiżaneczką w dłoni, skierowałem się w stronę rozbrzmiewającego dźwięku. Mam nadzieję, że nie zbudził Blondynki. Dobry humor, który od samego rana mi dopisywał, wyparował w przeciągu ułamka sekundy. Robbie i Andreas. Lepszych gości nie mogłem sobie wymarzyć. Bez słowa wpuściłem ich do środka.

-Jamie, widzę, że jak zwykle jesteś kuloodporny.

Jeżeli jeden z nich silił się, chociażby na namiastkę luźnej rozmowy, to lepiej, żeby zaprzestał tego w tej chwili.

-Co dla mnie macie?

Mężczyźni rozsiedli się na barowych krzesłach, które przylegały do kuchennej wyspy.

-Chętnie napiłbym się kawy — zagaił Robbie.

-Na dole jest zajebista kawiarnia, kup sobie.

Dlaczego Pablo musi wysyłać do mnie ludzi, których sam widok powoduje we mnie żądzę mordu. Nienawidzę tej dwójki. Uważam za ogromne niedopowiedzenie fakt, że współpracują oni z tak wpływowymi i niebezpiecznymi ludźmi, jak ci, którzy należą do organizacji.

-Jamie. Tutaj masz informacje o Retterze. Pablo już go szuka. Twoim zadaniem jest mu w tym pomóc, jednak pamiętaj, ostrożnie. Nie wychylaj się za bardzo. Jakbyś go namierzył, najpierw informuj szefa, później działaj.

Czy on ma mnie za idiotę? Doskonale wiem, jakie jest moje zadanie. Poza tym, co to znaczy „jakbyś". Zarówno Contario, jak i Ci dwaj dokładnie wiedzą, że znajdę go jako pierwszy. Uśmiechnąłem się szeroko. Oni to wiedzą, próbują mnie zdenerwować. Andreas położył na stole cztery białe teczki. Każda z nich zawierała cenne dla mnie informacje. Jeżeli Retter spróbuję wyjechać z miasta, dowiem się o tym, jeżeli postanowi skontaktować się z kimś bliskim, dowiem się o tym, jeżeli wykona, chociażby jeden ruch, jako pierwszy go namierzę. Wzdrygnąłem się, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Annie. Zarówno mój, jak i towarzyszących mi mężczyzn, wzrok natychmiast skierował się w jej stronę.

-Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu będzie...

Jeżeli ktoś ma przepraszać to na pewno nie ona. Moje ręce automatycznie zacisnęły się w pięści, widząc błysk w oczach moich gości.

-Nie mówiłeś, że sprowadziłeś sobie dziwkę na noc. Znowu ta sama, musi być naprawdę dobra.

Zaciśnięta szczęka powodowała ból mojej twarzy. Jak on śmie. Wziąłem dwa oddechy. Nie mogę ujawnić, że Annie jest dla mnie kimś ważnym.

-Wracaj do łóżka — te słowa skierowałem w stronę Blondynki. Jej wzrok niemal mnie zabił, jednak bez słowa wykonała polecenie.

-To nie Twój interes, durniu — odpowiedziałem szatynowi siedzącemu naprzeciwko mnie. Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, moja pięść bez problemu znajdzie drogę do jego gęby.

-Coś Ty taki drażliwy? Co, nie zrobiła Ci loda? Może mną zajmie się lepiej niż Tobą.

W jednej sekundzie doskoczyłem Robbiego i zacząłem okładać go pięściami. Zabiję go gołymi rękami, przekroczył granicę mojej cierpliwości. Moje zamiary przewał przeszywający ból w lewym ramieniu. To Andreas odciągał mnie od swojego kompana.

-Uspokój się, Jamie.

-Wypierdalać. Obydwaj.

Warknąłem. Moi goście chyba zauważyli, że poszli o krok za daleko. Niemal natychmiast opuścili moje mieszkanie. A może to ja zareagowałem zbyt impulsywnie? Pomimo tego, że uważam ich za najbardziej skretyniały duet, nie są oni głupi. Z pewnością zaczną szukać. Gdyby Annie była dla mnie nikim, nie zareagowałbym w ten sposób. Oni doskonale o tym wiedzą. Muszę więc ochronić kobietę, przed skutkami tak nagłej reakcji z mojej strony. To doda mi sporo pracy. Będę musiał uruchomić swoje kontakty, by jak najdłużej utrzymywać w tajemnicy tożsamość niebieskookiej. Podniosłem się z ziemi i dotknąłem swojej rany. Opatrunek zupełnie przesiąkł krwią. Muszę go zmienić. Czeka mnie także trudna rozmowa, na którą na razie nie jestem gotów.

Annie POV

„Dziwka". A więc tyle dla niego znaczę. Jaka byłam głupia, wierząc, że Jamie naprawdę mnie potrzebuje. Chociaż do niczego, oprócz pocałunku, między nami nie doszło. W ekspresowym tempie założyłam swoje ubrania. Pod moimi powiekami zebrały się łzy. Usłyszałam szamotaninę, a później trzask zamykanych drzwi. Wyszłam z pokoju i zastałam Bruneta w łazience. Opatrywał ranę.

-Daj.

Złapałam za gazę i bandaż. Pomimo tego, że starałam się wykonywać delikatne ruchy, moje ręce trzęsły się niemiłosiernie. Jamie milczał, jak zaklęty. Skończyłam wykonywać czynność i spojrzałam głęboko w zielone oczy. ", Czyli tak to się skończy...". On nawet nie próbował nic wyjaśnić. Żadne słowo nie zostało przez mężczyznę wypowiedziane. Wyminęłam Bruneta i opuściłam mieszkanie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swojej oazie.

Do Waszyngtonu dojechaliśmy pod wieczór. Miasto to już na pierwszy rzut oka znacznie różniło się od tak dobrze znanego mi Miami. Ted Vertes zatrzymał samochód obok jednej z kamienic, która znajdowała się niezbyt daleko od centrum i głównych budynków w metropolii.

-Widzisz ten budynek? Od dziś będzie to Twój dom. Mieszkanie znajduje się na ostatnim piętrze. Numer 14. W środku jest kobieta, ma na imię Kate. Wyjaśni Ci wszystko. Odpowie na każde Twoje pytanie, na które będzie potrafiła znaleźć odpowiedź.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.

-Mogę ją odprowadzić?

Chłopak skierował pytanie w stronę swojego ojca. Ten niechętnie wyraził zgodę. Wysiedliśmy z pojazdu.

-Annie, do końca życia będę żałował swojej pomyłki.

Nie odpowiedziałam. Boję się go. To przez niego tu jestem. Świadomość całej sytuacji uderzyła mnie niespodziewanie. To nie jest przygoda. Nie podoba mi się to.

-Powiedz mi, co, jeżeli Twój szef mnie znajdzie?

-Nie będzie szukał. Powiemy mu, że Cię zabiliśmy.

Zabiliśmy? Tak po prostu mieli pozbawić mnie życia? Dojechaliśmy windą na czwarte piętro. Drzwi numer czternaście.

-Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

Wspomnienia znów nie dają mi spokoju. Poranne wydarzenia zdecydowanie namieszały mi w głowie. Spowodowały także niewyobrażalny ból w sercu. Wczorajszy pocałunek wydawał mi się wyrażać uczucia. Dzisiejsza sytuacja przekreśliła wszystko. Nie tylko zabolały mnie słowa znajomych Jamiego. Zabolała mnie także jego reakcja, a raczej jej brak. Nie odezwał się do mnie, nie próbował zatrzymać. ", W co ja wierzę". Ten człowiek nie byłby zdolny do takiej reakcji. Po co, w takim razie trzymał mnie przy sobie? Chciał wykorzystać? Mógł to zrobić już pierwszego dnia, bez głupiej zabawy w przywiązanie. Bez dawania mi nadziei. Bez nic nieznaczących słów. Bez spędzonych nad brzegiem Oceanu chwil, bez przespanej razem nocy. Z moich oczy zaczęły lecieć łzy. Mój Boże. Jest mi jednocześnie tak wstyd i tak żal wspólnie spędzonych dni.

Villain LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz