Rozdział XIII

332 19 3
                                    

Jamie POV

Miami przywitało mnie słoneczną pogodą i temperaturą znacznie wyższą od tej, jaka panowała w Waszyngtonie. Zbliżając się do miasta, wyłączyłem nawigację. W końcu znam je tak dobrze, że mógłbym jeździć po nim z zamkniętymi oczami. Niemal instynktownie kierowałem swój samochód w stronę posiadłości Pablo Contario. Wieści z Philadelphii zapewne już do niego dotarły. Zacisnąłem szczęki. Niech to szlag. Skręciłem w uliczkę, której koniec jest jednocześnie początkiem podjazdu do willi szefa mafii. Po obu stronach drogi rosną palmy, które o tej porze roku cieszą oczy zielenią liści. Kiedy zacząłem to zauważać? Mniej więcej dwa miesiące temu. Podjeżdżając pod nieruchomość, wsunąłem na nos przeciwsłoneczne okulary. Zaparkowałem samochód w rzędzie innych pojazdów i udałem się w stronę wejścia. Korytarz wyłożony marmurem zaprowadził mnie wprost do gabinetu Pablo. Zapukałem dwukrotnie, po czym usłyszałem zaproszenie do środka. Na mój widok mężczyzna siedzący w środku powstał. Podał mi dłoń, zaciskając moją w uścisku. Nie każdego czeka takie powitanie. Ugruntowana przez lata pozycja w organizacji sprawiła jednak swego rodzaju szacunek ze strony jej włodarza. Zasiadłem na skórzanym fotelu, bez słowa czekając na reprymendę ze strony szefa. Nie wolno mi się odezwać, póki on tego nie zrobi.

-Jamie. Powiedz mi prawdę o Philadelphii.

To nie była prośba. To był znak, że Pablo wie o wszystkich wydarzeniach, jakie miały miejsce w tym mieście. Moim zadaniem było je tylko potwierdzić.

-Moi ludzie znaleźli Eda.

-To już wiem, Jamie. Wyjaśnij mi, dlaczego nie wróciłeś do mnie z gotówką.

Przeczesałem włosy, zbierając myśli.

-Kiedy zjawiłem się w klubie, już nie żył.

-Do jasnej cholery! - mężczyzna uderzył pięścią w stół, a znajdujące się na nim przedmioty, głośno zabrzęczały. Jakby chciały dodatkowo urzeczywistnić furię, która w tym momencie opanowała ciało Contario.

-Zajmę się swoimi ludźmi Pablo.

-Nie. Nie zajmiesz się nimi. Ja już to zrobiłem. Kurwa, co się z Tobą dzieje?

Zajął się nimi. Czyli już nie żyją. Mogłem to przewidzieć. Ed Hods nie był zwykłym dłużnikiem mafii. To przyjaciel kongresmena. Powinienem osobiście zająć się nim, zamiast powierzać tak ważne zadanie swoim podwładnym. To zorganizowana grupa przestępcza, tutaj każdy błąd może kosztować życie. Tym razem było to życie tego mężczyzny i moich ludzi. Czy było mi ich żal? Nie. Może jednak? W tym momencie przed oczami stanęła mi Annie. Co by powiedziała, gdyby potrafiła czytać mi w myślach? Że jestem złym człowiekiem? Że świat, do którego należę, nigdy nie powinien zaistnieć? Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń mężczyzny, która spoczęła na moim ramieniu. Podążyłem wzrokiem za nią i natknąłem się na przeszywający wzrok Pablo:

-Jamie, wiem, że jest Ci cholernie ciężko ze względu na śmierć Teda. Rozumiem, że potrzebowałeś chwili oddechu. Pora jednak wracać.

Te słowa nie były wypowiedziane przez troskę. Z pewnością nie chodziło mu o moje uczucia. Przez moją nie dyspozycyjność, cierpiała organizacja.

-Masz rację Pablo. Pora wrócić do żywych.

Powstałem. Podaniem dłoni pożegnałem się z pracodawcą i udałem się na spacer po posiadłości. Muszę pokazać się wśród ludzi, by nie zapomnieli, kim jestem. Z pewnością podczas mojej nieobecności, wielu z nich szeptało co nieco na mój temat. Muszę więc pokazać, że jestem tutaj i nigdzie nie zamierzam się stąd ruszać.

Mijałem kolejne metry korytarza, witając się z każdą napotkana osobą. Niech wieść o moim powrocie rozniesie się wśród ludzi, by wiedzieli, gdzie znajduje się ich miejsce w szeregu.

Szyderczy uśmiech pojawił się na mojej twarzy na widok Robbiego i Andreasa. Nie cierpię tych chujów. Od dawna wiem, że próbują nastawić Pablo, przeciwko mnie. Nie mają jednak na tyle jaj, by powiedzieć mi to wprost. Wiedzą, jaki byłby ich koniec, dlatego wolą podpuszczać szefa na mnie z ukrycia. Jak szczury, albo karaluchy.

-Jamie, myśleliśmy, że nie żyjesz — na sam widok gęby Andreasa moje dłonie układały się w pięść.

-Na twoje nieszczęście szczurze, zdrowie mi dopisuje.

Nie musiałem kryć pogardy dla typów takich, jak Ci dwaj. Na przemian mierzyłem ich wzrokiem, testując swoją wytrzymałość.

-Nie złość się. Przecież wiemy, że śmierć ojca Cię dotknęła, współczuję...

Nie zdążył dokończyć, ponieważ zacisnąłem dłoń na jego szyi. Wysyczałem mu przez zęby, prosto do ucha słowa, które dla własnego dobra, powinien zapamiętać do końca życia:

-Nigdy nie mów o moim ojcu.

Poczułem szarpnięcie. To Robbie próbował odciągnąć mnie od drugiego mężczyzny. Niby od niechcenia zagaił temat, który wywołał w moim ciele furię:

-Widzieliśmy wczoraj nową dziwkę, którą przywiozłeś do Philadelphii.

Dziwkę? Chyba nie chodzi im o Annie. Czy przez swoją nieuwagę, została zauważona przez członków organizacji? Postanowiłem blefować i pociągnąć temat dalej:

-Ta panienka nie jest dla Was głąby.

-Powiedz, chociaż, czy jest dobra. Wiesz, będziemy przejazdem w tym mieście, chętnie poznamy nowe ciałko.

Zacisnąłem pięści, przyjmując kamienny wyraz twarzy:

-Jak chcecie się dobrze zabawić, dam Wam namiar na zajebisty klub dla panów. Takie dwa chuje, jak Wy z pewnością ich ucieszą.

Wyminąłem mężczyzn. W moim ciele szalały emocje, jednak nie mogłem nic dać znać po sobie. Cień podejrzenia, że Annie jest dla mnie ważna, który zagościłby w głowach tej dwójki, mógłby sprawić, że Pablo zacznie naświetlać Blondynkę. A wtedy z pewnością dowie się, że dziesięć lat temu wraz z moim ojcem, zdradziliśmy go, okłamując na jej temat. Powinienem ją chronić, a nie narażać na spotkanie takich, jak Ci dwaj. Nie potrafię jednak wymazać z pamięci tych niebieskich oczu i uśmiechu, który przedarł się prosto do mojego serca, krusząc kamień, który do tej pory znajdował się w jego miejscu. Czy to znak, że zaczęło mi zależeć na dziewczynie? Nie wiem, z pewnością jest moją ostoją, personifikacją miejsca, do którego wracam z chęcią. Kontynuowałem przechadzkę po posiadłości, układając w głowie plan działania. Kilku spraw muszę dopilnować osobiście. Śmierć Eda Hodsa z pewnością rozgniewała kilku ludzi. Mimo że nie narobiłem tego syfu, sam będę musiał go posprzątać.

Annie POV

Praca, dom, praca. Mój rytm tygodnia wrócił do normy, a ja nie do końca jestem pewna, czy dalej mi on odpowiada. Jamie zniknął z mojego życia, niemal tak szybko, jak się w nim pojawił. Chociaż, czy "zniknął" to dobre słowo? Nie widziałam go dwa tygodnie, jednak mam wrażenie, że minęła cała wieczność. Samotnie spędzane wieczory zdecydowanie sprzyjały wymyślaniu przeróżnych scenariuszy. Dlaczego pojawił się w moim życiu? Czego tak naprawdę ode mnie chciał? Z pewnością nie chciał mojego ciała, w przeciwnym wypadku zostałby ze mną jedynie przez jedną noc, spełniając swe żądze. Może chciał się dowiedzieć o mnie jak najwięcej, by w nieoczekiwanym momencie zabrać to, co dla mnie najcenniejsze. Co jednak jest moją słabością? Z pewnością nie majątek, bo tak naprawdę nic nie mam. Życie? Gdyby chciał mi je odebrać, zrobiłby to przy pierwszej nadarzającej się okazji. Co więc stało się moją słabością? Ze smutkiem stwierdziłam, że Jamie. Przez dwa miesiące stał się dla mnie najbliższą osobą. Jedyną, która znała mój sekret. Jedyną, której w pełni zaufałam. Czy jestem aż tak łatwowierna? A może wyolbrzymiam? W końcu to członek mafii. Jeden z ważniejszych ludzi w zorganizowanej grupie przestępczej. Może zginął? Boże nie. Może go zamknęli? W to akurat sama wątpię. A może nigdy nie byłam dla niego ważna? Niepewność. To ona znów wkroczyła w moje życie, gdy zabrakło w nim Bruneta. Teraz jednak obawiałam się czegoś zupełnie innego. Czy to możliwe, bym przywiązała się do niego przez te dwa miesiące? Ze smutkiem stwierdziłam, że owszem. A teraz pozostała mi tylko nieznośna samotność.

Villain LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz