Rozdział XXVII

205 15 6
                                    

Schematy. Kiedyś były uwielbiane przeze mnie. Lubiłam swój cotygodniowy rytm. Aż pewnego wieczoru w moim życiu zjawił się ktoś, kto poukładał go na nowo. Ktoś, przez kogo wyczerpałam wszystkie zapasy zielonej herbaty z pomarańczą. Ktoś, kto nauczył mnie żyć, nie oglądając się na przeszłość. Ktoś, kto pozwolił mi zdefiniować ukryte pragnienia. Dziś nienawidzę mojego rytmu tygodnia. Powrót do Waszyngtonu okazał się być jednym z trudniejszych etapów w moim dotychczasowym życiu. Samo miasto nie zawiniło praktycznie niczego. Doskonale wiedziałam, dlaczego tak trudno jest mi znów powrócić do rytmu życia. Jamie. Ostatni raz widziałam go niemal trzy miesiące temu. Chociaż tak naprawdę nie jest to do końca prawdziwe. Co noc zielone niczym szmaragd oczy nawiedzają mnie we śnie, raniąc moją duszę. Tęsknię jak cholera za jego dotykiem, głosem i zapachem. Tęsknię za każdą spędzoną z nim chwilą. Świadomość, że nie mogę go dotknąć, dobija mnie niemiłosiernie. Najgorsze jest jednak czekanie i niepewność. Nikt nie wie, kiedy to wszystko się skończy. Ja nie wiem zaś, czy Jamie jest bezpieczny. Codziennie przeglądam wiadomości. O potyczkach mafii zrobiło się w kraju głośno. Docierające do mnie morze informacji nie dostarczyło mi jak dotąd żadnej, która w jakimkolwiek stopniu pomogłaby mi poznać położenie mężczyzny. Monitoruję je jednak, nieustannie naiwnie wierząc, że pozwolą mi dowiedzieć się czegokolwiek. Członkowie zorganizowanych grup przestępczych nie są obecni na Facebooku. Nie mają konta na Instagramie, gdzie mogliby chwalić się ekskluzywnym życiem i dalekimi wycieczkami. Ich telefony są ściśle chronione, w końcu stoją przeciwko władzy, prawu i ustalonemu porządkowi świata. Kolejny piątek w pracy przywitał mnie masą obowiązków. Niektórzy uważają, że w trudnych sytuacjach życiowych najlepiej jest skupić się na wykonywaniu czynności. Dla mnie to pusty frazes — bez Bruneta przy swoim boku czuję się, jakby moje ciało trawiła choroba. Jej symptomy nie postępują szybko, wolno trawiąc serce i duszę. Oderwana od rzeczywistości nie zauważyłam nawet, że do mojego boksu weszła Peiper. Jeżeli kogokolwiek miałabym nazwać koleżanką z pracy, byłaby to właśnie ona. Nie znamy się prywatnie, nie spotykamy na kawce i ploteczkach. Nieraz jednak doświadczyłam z jej strony pomocy, odwdzięczając się tym samym. 
-Annie, wiem, że jest piątek. Wiem, że nie powinnam w ogóle o to pytać, ale właśnie zostałam postawiona w podbramkowej sytuacji…
Takie początki zawsze kończą się tak samo. "Czy mogłabyś zastąpić mnie dzisiaj w pracy". Słowa wypowiedziane przez kobietę doskonale zgrały się z przechodzącymi przez moją głowę myślami. Kiwnęłam głową na znak zgody. Asertywność zdecydowanie nie jest moją mocną stroną, za co nieraz przyszło mi płacić. Spojrzałam na otrzymanego przed chwilą maila z obowiązkami, które dziś powinna wykonać Peiper. Nieźle. Szykują się nadgodziny, które w żadnym stopniu nie pomogą mi oderwać głowy od myśli związanych z Brunetem. Czy on o mnie myśli? Czy zastanawia się nad tym, jak mijają moje dni? Czy wciąż żywi w swoim sercu uczucia wobec mnie? Dotknęłam swojej szyi, na której spoczywał delikatny łańcuszek. Tak, jak przykazał mi Jamie, nosiłam go nieustannie. Wcale jednak nie przypominał mi o mężczyźnie. Nie musiał. Ani na chwilę nie wyrzuciłam go ze swojej głowy. 

Jamie POV 

Tak jak przewidywałem od początku, potyczki Contario i jego wrogów przykuły uwagę niemal wszystkich. Nasza organizacja była więc nie tylko na celowniku jej przeciwników, ale także władzy. Początkowa akcja dywersyjna spłonęła przez to w przedbiegach. Wielu chłopaków zostało przez to aresztowanych, a nasze szeregi — osłabione. Pablo jednak wydaje się tym nie przejmować, wciąż naiwnie wierząc, że los w końcu się odwróci, a rodziny, które jak dotąd pozostawały w sporze bezstronne, przybędą mu z pomocą. Wieczór w Miami był więc niespokojny. Wielu naszych zaczynało wątpić w sens prowadzenia walk, zwłaszcza że coraz częściej zamiast niewielkich victorii w postaci przejęcia czyjegoś towaru bądź broni, czekało ich srogie zderzenie z rzeczywistością. Niespokojny byłem również ja. Przydzielone mi przez szefa zadanie wydawało mi się być niewykonalnym. Zlikwidować Adama Rettera. Mężczyzna ten z nic nieznaczącego pionka, stał się drzazgą w oku. Jego poczynania raz po raz krzyżowały nasze plany, nie tylko osłabiając naszą pozycję, ale także niszcząc morale. Co więcej, namierzenie go było niemal niemożliwe. Moi ludzie, pracujący dla mnie w terenie dwoili się i troili, by zdobyć jakiekolwiek informacje. Mężczyzna też zdawał się jednak nie mieć żadnych słabości. Musieliśmy więc czekać na jego potknięcie. Sprawy organizacji były jednak niczym w porównaniu z chaosem, jaki panował w moim sercu od czasu pozostawienia Annie samej w Waszyngtonie. Nie było dnia, w którym nie myślałbym o kobiecie. Miałem nadzieję na szybkie spotkanie z nią, wszystkie sprawy jednak posypały się niczym domek z kart, opóźniając zakończenie rywalizacji pomiędzy organizacjami. Przez brak Blondynki przy moim boku znów stałem się niespokojny. Raz po raz wybuchałem złością, a na wszelkie niepowodzenia reagowałem agresją. Wiele osób z mojego otoczenia ucieszył powrót "starego Jamiego". Ja jednak zacząłem odczuwać wobec samego siebie pogardę. Byłem niczym zawieszony pomiędzy dobrem a złem, miłością a nienawiścią, światłem i cieniem. Podjąłem jednak decyzję, której byłem świadom i której nie zmienię. Pragnę porzucić swoje dotychczasowe życie. Pragnę stać się lepszym człowiekiem. Kimś, na kogo zasługuje Annie Jones. Leżąc w łóżku, moje myśli skupiały się wyłącznie na niebieskookiej. Pragnąłem znów poczuć ciepło jej ust, zobaczyć blask jej źrenic i słodycz jej ciała. Pragnąłem z nią rozmawiać i kochać się z nią. Pragnąłem kontroli nad życiem, którą ona mi dawała. 

Annie POV 

Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy przed moimi drzwiami stanął Jamie. Moją twarz natychmiast ozdobił szeroki, szczery uśmiech, odwzajemniony przez Vertesa. Patrząc na niego, musiałam przyznać, że wyglądał obłędnie. Czarny golf, czarne spodnie i buty za kostkę w tym samym kolorze doskonale współgrały z jego urodą. Włosy zaczesane do tyłu, lekko błyszczały za sprawą użytego do stylizacji żelu. Zapach mężczyzny zaś, tak dobrze mi znany, od samego początku rozniósł się po wnętrzu mieszkania. Zrobiłam lekki krok w bok, by wpuścić Bruneta do swojego mieszkania. Czując na sobie intensywne spojrzenie zielonych oczu, instynktownie odwróciłam się w ich stronę. 
-Tak się cieszę, że żyjesz. 
Wraz z tymi słowami, z mojego serca spadł ogromny kamień. Musiałam przyznać sama przed sobą, że zaczęłam wątpić w nasze ponowne spotkanie. Usiedliśmy na sofie, jednak tym razem panował pomiędzy nami lekki dystans. Być może Jamie musi upewnić się, że łącząca nas więź nie uległa zmianie. A przynajmniej z mojej strony. 
-Napijesz się herbaty? 
-Nie lubię Twojej herbaty Annie. 
Jamie odpowiedział spokojnie, jednak stanowczo. Jakby mówił do akwizytora, który próbując przekonać nas do kupna zupełnie niepotrzebnej nam rzeczy po zawyżonej cenie, jedynie wykonuje swoją pracę. Nie zrozumiałam, dlaczego tak się stało. Przez chwilę byłam w szoku, nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam poczekać na ruch mężczyzny. Ten jednak wciąż nie następował. Zniecierpliwiona zaczęłam bawić się palcami u swoich dłoni. Nasze spotkanie po wielu tygodniach, zamiast wybuchu radości, zapowiadało się być gorzkim rozczarowaniem. Nie potrafiąc znieść ciszy, panującej pomiędzy nami, postanowiłam zagaić inny temat rozmowy. Być może Brunet jest wyczerpany ciągłą agresją i złością. Możliwe, że znów musi poczuć się u mnie bezpiecznie, przypomnieć sobie, jaki jest naprawdę. 
-Jak wygląda sytuacja w organizacji? Czy to już koniec? 
Mężczyzna spojrzał na mnie, a na jego twarz wstąpił lekki uśmiech. Dałabym sobie rękę odciąć, że nie jest to wyraz radości, bardziej przypominał mi szyderczy grymas, zdobiący twarze filmowych czarnych charakterów. 
-Tak Annie, na szczęście to koniec. Nie jest on do końcataki, jakiego bym się spodziewał, ale cieszę się, że niedługo będzie po wszystkim. Nie chodzi jednak o mnie. Nie mogę pozwolić, by ktokolwiek dowiedział się o mojej słabości — moje serce zaczęło bić mocniej, niemiło wiercąc się w mojej klatce piersiowej. Jamie zza paska wyciągnął broń, którą skierował prosto w moją stronę — uratowanie Ciebie było pomyłką Annie. 
Przełknęłam głośno ślinę, przerażona wpatrując się w wylot lufy. W mojej głowie szukałam słów, które mógłby odwieść Bruneta od pomysłu zabicia mnie. Nie mogłam jednak znaleźć żadnego argumentu, przemawiającego za pozostawieniem mnie przy życiu. Samotna łza opuściła moje oczy, a ja przymykając powieki, karciłam się za tak nieodpowiedzialne działanie. Naprawdę myślałam, że jestem kimś ważnym w życiu Jamiego Vertesa. On jednak jest przestępcą. Mafiozą bez uczuć. Złym człowiekiem. Czarnym charakterem. 
-A te wszystkie słowa? Te gesty? Po co to wszystko? 
-Jesteś taka naiwna. 
Zacisnęłam mocniej powieki w momencie, w którym usłyszałam huk. 

Obudziłam się zalana potem. To sen. To był tylko zły sen. Koszmar, najgorszy z najgorszych. Instynktownie dotknęłam swojej klatki piersiowej. Zero dziur po kuli. Moja ręka powędrowała wyżej. Na szyi wciąż spoczywa łańcuszek podarowany mi przez mężczyznę, w dowód uczuć, którymi mnie darzy. To dobry znak. Przecież wcale nie musiał obdarowywać mnie tym prezentem. Ta świadomość pozwoliła mi nieco uspokoić zerwany ze snu umysł. Koszmarna wizja sprawiła jednak, że noc niemal całkowicie pozostała bezsenna. 

Villain LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz