Rozdział VI

556 28 16
                                    

Otworzyłam drzwi, wciąż nie będąc pewną, czy naprawdę chcę to zrobić. Jamie stał tuż przede mną, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć, że ten posąg greckiego boga jest w stanie zabić. Zastawiłam mu wejście do mieszkania, w głębi duszy wierząc, że powstrzyma go to od kolejnej wizyty.

-Myślałam, że wczorajsza wizyta dostarczyła Ci informacji na temat tego czy żyję i w jaki sposób.

Nie chciałam udawać, że cieszy mnie jego obecność. Skoro nie miał wobec mnie złych zamiarów, nie musiałam bać się samej jego obecności.

-Wpuścisz mnie, czy chcesz dywagować na korytarzu?

Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na rozmowę ani w mieszkaniu, ani na zewnątrz. Widząc jednak, że mężczyzna nie ustąpi, zrobiłam krok w bok, wpuszczając go do mojego lokum. Brunet bez zawahania ruszył naprzód, a ja znów miałam okazję poczuć jego boskie perfumy, kiedy przechodził tuż przy mnie. To nienormalne, że podobał mi się jego zapach. Przecież to mężczyzna, który zniszczył mi życie. Zamknęłam drzwi i odwróciłam się w jego stronę. Zasiadł na sofie, jakby był u siebie. "Przecież to jego mieszkanie". Udałam się do kuchni. Nie zamierzałam skupiać na nim swojej uwagi, nie był mile widzianym gościem.

-Annie, napiłbym się herbaty. Może być dokładnie taka jak wczoraj.

Odłożyłam trzymany w ręku nóż, którym zaczęłam kroić warzywa potrzebne mi do obiadu. Bez słowa wstawiłam wodę i wyjęłam dwa kubki. Zaparzę napar również dla siebie, jestem ciekawa, po co znów mnie nachodzi. Kiedy woda w czajniku zaczęła bulgotać, wlałam ją do kubków, które następnie zabrałam ze sobą do salonu. Usiadłam po przeciwnej stronie sofy i odłożyłam gorące garnuszki.

-Po co przyszedłeś Jamie?

Intensywne tęczówki skupiły się na mojej osobie. Czułam się skrępowana, tym bardziej że brunet nie należał do brzydkich. Nastąpiła chwila ciszy, która dodatkowo pogłębiała we mnie uczucie dyskomfortu. Nienawidzę takich sytuacji.

-Spełniam wolę mojego ojca. Przed śmiercią kazał mi się upewnić, że wszystko u Ciebie w porządku.

-Przecież wiesz...

Zarówno on, jak i senior rodu Vertes doskonale wiedzieli, jak mi się wiedzie. Przez wszystkie lata Kate kontaktowała się z nimi regularnie. Po moim usamodzielnieniu zdobycie informacji o mnie też nie powinno stanowić dla mężczyzn większego problemu. W końcu to przestępcy.

Upiłam łyk herbaty, rozkoszując się jej smakiem. Zielona z pomarańczą.

-Nie potrafię sobie poradzić po jego odejściu.

Ta szczerość zadziwiła mnie. Z drugiej strony mogłam podejrzewać, że są ze sobą blisko. W końcu Ted Vertes zgodził się na prośbę swojego syna dekadę temu zdradzić swojego szefa. Nie wiedziałam jednak co mam mu odpowiedzieć. Oprócz wspólnej przeszłości, nic nas nie łączy. Kolejny łyk herbaty.

-Dlaczego wciąż się tym zajmujesz? - pytanie, które zadałam, było jedynym, jakie przyszło mi do głowy. To nie tak, że chcę się bawić w psychologa "pokaż mi, jaki jesteś, a powiem Ci, kim jesteś".

-Annie, mój fach to nie jest praca na etat. Nie możesz tak po prostu złożyć wypowiedzenia i zacząć życie od nowa. Nie masz od niej urlopu, a za niesubordynację grozi coś znacznie gorszego niż negatywna opinia w świadectwie pracy. Myślisz, że jestem złym człowiekiem. Masz rację, nie miałem wyboru, by spróbować być kimś innym. Mój ojciec był jedyną osobą, która wiedziała, jaki jestem naprawdę. Wraz z jego odejściem, odeszła też ta lepsza cząstka mnie. Zostało tylko wspomnienie. Wspomnieniem jesteś Ty.

Villain LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz