Mija jeszcze jeden dzień aż wreszcie otrzymuję pozwolenie na wyjście z łóżka. Oczywiście wcześniej muszę znieść wizytę wyjątkowo zgryźliwego lekarza. Udaje mi się nie zwracać uwagi na jego niemiłe uwagi o niższych klasach społecznych i wreszcie mogę rozprostować kości.
Pierwszą rzeczą jaką robię nie jest gra na fortepianie. Mam dość siedzenia w czterech ścianach dlatego wkładam spodnie do jazdy konnej i w towarzystwie Petera- stajenniego, idę do stajni. Peter to sympatyczny starszy człowiek, który bardzo dokładnie opowiada mi o stajni, potrzebnym sprzęcie do jazdy i swoich podopiecznych. Oprowadza mnie też i mówi o okolicy gdzie będziemy jeździć.Budynek jest imponująco duży i czysty. Do tej pory jeździłam tylko w skromnej szkółce jeździeckiej nauczyciela ze starej szkoły i dobrze mi szło choć koń w rzeczywistości był starym kucem więc jestem bardzo podekscytowana.
- Ile koni znajduje się w tej stajni?- pytam Petera, który opowiada o koniach żeby ułatwić mi wybór.
- Tylko piętnaście, panno Wonder.
Tylko? W takim razie ciekawi mnie ile jest ich w innych posiadłościach braci Hadbrige.
- Wszystkie są bardzo piękne- mówię.
- To najlepsze sztuki w królestwie- informuje Peter z nieskrywaną dumą. Widać, że bardzo kocha swoją pracę. Pewnie poświęcił jej całe życie.
- Czy może mi pan polecić spokojniejszego konia?- proszę.- Dawno nie jeździłam.
- Tego się nie zapomina. Ale oczywiście wybiorę dla panienki odpowiedniego wierzchowca- zapewnia. Dziękuję mu uśmiechem. Chwilę później otwiera boks, w którym czeka urocza, gniada klacz. Na tabliczce widnieje imię Frances.
- Piękna- szepczę głaszcząc jej grzbiet.
- To bardzo dobrze ułożona klacz. Ma temperament ale jest posłuszna.
Peter dalej opowiada o Frances ale przestaję go słuchać. Zamiast tego szepczę cicho do klaczy. Jest bardzo piękna. Mam wrażenie, że między nami nawiązuje się jakaś nić przyjaźni.
- Jeśli panienka pozwoli to przygotuje Frances- oferuje Peter. Posłusznie wychodzę i przy okazji przyglądam się pozostałym z koni. Niedaleko boksu Frances znajduje się boks Doris. Siwa klacz z przygląda mi się z zaciekawieniem. Dalej pochrapuje biały ogier o imieniu Diuk ale to jego sąsiad przykuwa moją uwagę najbardziej. Podchodzę bliżej by przyjrzeć się ciemnej sylwetce potężnego ogiera. Jego boks nieco różni się od pozostałych bo ma trzy zasuwy w drzwiach. Patrząc na niespokojne zachowanie ogiera rozumiem dlaczego. Mam ochotę go dotknąć ale brakuje mi odwagi więc po prostu obserwuję go przez dłuższą chwilę.
- Wasza Wysokość! Jak miło cię widzieć- słyszę entuzjastyczny okrzyk Petera. Odwracam się choć już wiem kogo zobaczę.
- Czy Furiat jest gotowy?
Obserwuję jak Hayden rozmawia z Peterem. Po chwili stajenny wskazuje na mnie i książę spogląda na mnie. Nie trwa to długo i nie wiem czemu ale czuję się zraniona tym jak mnie zlekceważył. Nawet się nie przywitał. Zamiast tego wziął sobie za cel zniszczenia mi zaplanowanej przyjemnej przejażdżki.
- Dobrze się składa. Z chęcią potowarzyszę pannie Wonder w zastępstwie za ciebie.
Lepiej być nie mogło.
Czemu nie jestem zdziwiona gdy okazuje się że ten niespokojny czarny ogier to właśnie Furiat- ulubiony wierzchowiec Haydena. Przecież idealnie do siebie pasują.
- Jak dobrze radzisz sobie w siodle?- pyta Hayden gdy bez pomocy Petera dosiadam Frances.
- Kilka lat temu miałam okazję poćwiczyć. Myślę, że dam sobie radę- burczę.