Rozdział 22

16K 1.1K 43
                                    

Wpatruję się w klawisze jak urzeczona z całej siły zwalczając chęć dotknięcia ich. Obiecałam sobie, że nie zagram i zamierzam dotrzymać obietnicy. Nie wiem co Hayden chciał osiągać w ten sposób. Zranić mnie czy dać nadzieję? Kazał przechować fortepian ale te słowa nie mają sensu. Nie mogę snuć bezsensownych przypuszczeń bo nie chcę się rozczarować. Mimo to gdzieś w głębi serca tli się iskierka nadziei.

- Zamierzasz siedzieć tu całe życie i patrzeć czy wreszcie zagrasz?- do salonu wchodzi Robin z kubkiem ziołowej herbaty dla mnie.

- Nie mam ochoty na grę- kłamię.- Jestem zmęczona, a jutro idę do pracy.

- Nie możesz ciągle uciekać. Nie jestem aż takim dzieckiem Saro. Możesz mi powiedzieć- obdarza mnie łagodnym uśmiechem. Nie potrafię go nie odwzajemnić.

- Rzeczywiście nie jesteś.

- No więc?- zachęca. Propozycja jest bardzo kusząca. Przecież nie muszę dusić tego w sobie. Robin mogę zaufać.

- Obiecaj, że zachowasz to dla siebie- proszę. Dziewczyna potakuje. Wiem, że mogę jej zaufać. Może i Robin ma dopiero trzynaście lat ale jest bardzo inteligentna i wyrozumiała jak na swój wiek. Opowiedzenie całej, a właściwie prawie całej historii łączącej mnie i Haydena zajmuje ponad godzinę. Robin wypytuje o wszystko włącznie z tym co czułam w danej chwili przez co mam wrażenie, że jestem w trakcie wizyty u terapeuty. Kończę mówić z zapartym tchem czekając na reakcję siostry.
- Myślałam, że jesteś bardziej  inteligentna- wzdycha. Przez dłuższy czas to jej jedyna reakcja.
- Przyszły król mówi ci, że cię kocha, a ty go odrzucasz. Mogłaś być żoną króla!- krzyczy z niedowierzaniem. Zatykam jej usta dłonią zanim usłyszą nas rodzice. Położyli się już spać ale napewno jutro zwrócą nam uwagę za hałasowanie.
- Może jak pojedziesz na ślub Sindy...
- Nie! Już nic między nami nie będzie. Hayden Hadbrige żyje w innym świecie...
- Ale...
- Robin! Nie mów o tym więcej.
Robin potakuje choć wiem, że nie potrafi mnie w pełni zrozumieć. Minie sporo czasu zanim pojmie na czym polega miłość. Ja sama jeszcze do tego nie doszłam.

Wstanie do pracy po dniu wolnym jest zdecydowanie trudnym osiągnięciem. Jestem ledwo przytomna nawet po mocnej herbacie i kąpieli. Przez swoje rozkojarzenie spóźniam się na jedyny autobus do centrum Dyferdornu więc jestem zmuszona iść pieszo. Pogoda jest okropna, jakby współpracuje z moim humorem.

Pół godziny szybkiego marszu i zmoknięta jak kura przekraczam próg sklepu spożywczego, w którym pracuję. Cudem udało mi się zdobyć tę posadę i choć pensja jest skromna to jak na razie to wystarcza. Nie mogę sobie pozwolić na utratę tej pracy.
- Okropna pogoda, prawda?- pyta Julian- mój pomocnik. Jest starszy o sześć lat co raczej nie służy nawiązaniu przyjaźni jednak jesteśmy dla siebie mili. Nie przeszkadza mi jego dziwny styl ubierania się, a jemu moja obecność.
- Przepraszam. Uciekł mi autobus- tłumaczę się szybko. Julian jest wnukiem pana Josepha, właściciela sklepu, i z pewnością może na mnie donieść.
- W porządku. Tylko żeby to było ostatni raz- uśmiecha się ale wiem, że mówi całkowicie poważnie dlatego biorę się do pracy.

Układam środki czystości na półki, kolejne kartony pustoszeją więc je wyrzucam. Zajmuje mi to większość dzisiejszej zmiany. W tym czasie Julian stoi przy kasie i obsługuje klientów. Co jakiś czas zerka na mnie i posyła mi dziwny uśmiech. Nie wiem co mu chodzi po głowie. Jeszcze nigdy nie był dla mnie tak uprzejmy jak podczas tych kilku godzin.
- Wciąż pada- stwierdza. Ignoruję jego słowa zbyt zajęta segregowaniem poczty pana Josepha. To ostania rzecz do zrobienia więc uwijam się jak najszybciej.
- Odprowadzę cię- woła Julian dołączając do mnie na parkingu przed sklepem. Jestem tak zdziwiona, że nie odmawiam. Przez jakiś czas idziemy w krępującej ciszy.
- Podobno przyjaźnisz się z dziewczyną, która pokonała cię w eliminacjach- odzywa się jako pierwszy. Nie mam pojęcia czemu go to interesuje. Pracujemy razem od tygodnia i wcześniej prawie ze mną nie rozmawiał. Jestem dla niego za młoda przez co na szczęście niegodna uwagi.
- Tak. Myślę, że tak- dukam. Przyspieszam chcąc jak najszybciej dojść na przystanek i zakończyć tę rozmowę. Moja przyjaźń z Sindy to nie jego sprawa.
- Więc pewnie dostaniesz zaproszenie na ślub?- przypuszcza.
- Nie wiem. Być może- jego zachowanie jest podejrzane więc nie zamierzam dawać mu pewnych informacji.
- Byłoby dziwnie gdybyś pojechała tam sama...
- O co chodzi Julian? Czego ty chcesz?- pytam wprost. Nawet nie silę się na uprzejmość. Dawniej byłam bardzo nieśmiała, dziś to już przeszłość, a zachowanie Juliana mnie denerwuje.
- Chcę żebyś zabrała mnie ze sobą.
Mam się śmiać? To chyba kiepski żart.
- Zastanów się. Jeśli nie...to pożegnaj się z pracą- uśmiecha się podle. Szantaż to najgorszy, najobrzydliwszy sposób na osiągnięcie celu na jaki można stać człowieka.
- Ty...- przerywam na widok stojącego na przystanku autobusu.
Rzucam się biegiem w jego stronę. Nie zamierzam znów iść pieszo.
- Przemyśl to!- woła za mną Julian. Napewno przemyślę. Tyle, że będzie to oferta pracy w fabryce, a nie jego podła propozycja. Nie chcę go więcej widzieć.

Wysiadam na przystanku z grymasem niezadowolenia. Czy ten dzień musi być tak okropny? Gdyby chociaż nie padało. Znów jestem cała mokra. Pewnie będę chora, a nie stać nas na wizytę u lekarza. Wchodząc do domu od razu wyczuwam zapach ciasteczek i mój humor trochę się poprawia.
- To ty Saro?- woła mama z głębi domu.
- Tak, to ja- kieruję się  szlakiem bajecznego zapachu do kuchni.
- Mmm z jakiej to okazji?- pytam uśmiechając się lekko. Mama krząta się przy starym piecyku w różowym fartuszku cicho podśpiewując.
- Bez okazji. Za chwilę wróci tata, Robin jest na zajęciach w szkółce leśnej.
Robin i szkółka leśna? Zdaje się, że trochę mnie ominęło przez te kilka tygodni poza domem. Chociaż nie dziwi mnie zainteresowanie siostry czymś takim. W Duferdornie nie ma zbyt wielu rozrywek więc każda okazja jest dobra.
- Mogę?- pytam i nie czekając na odpowiedź kradnę jedno ciasteczko. W tym samym momencie rozlega się radosny śpiew taty wchodzącego do domu.
- Co to za zapachy?- wchodzi do kuchni z szerokim uśmiechem.
- A skąd ten dobry humor?- pyta mama witając się z tatą całusem. Chciałabym kiedyś wyjść za kogoś kto będzie mnie kochał tak jak tata kocha mamę.
- Cieszę się, że upiekłaś więcej ciasteczek kochanie. Mamy dziś gościa- mówi tańcząc z mamą w ramionach. Chichoczę na widok jego wygłupów. Już dawno nie był taki wesoły. Jednocześnie z zapartym tchem czekam aż powie coś więcej o rzekomym gościu. Przecież nie mamy zbyt wielu znajomych, sąsiedzi raczej też nie więc kto?
- Kogo?- pyta mama po dłuższej chwili podczas gdy ja już niemal przegryzam wargę. Ciekawość jest moją największą wadą i problemem.
- Jego wysokość książę Hayden Hadbrige przyjechał na osobistą wizytację i wyraził chęć poznania mojej uroczej małżonki. Słyszał też o twoich ciasteczkach...
Tata przerywa żeby mi pomóc. Dławię się ciastkiem czując jak robi mi się słabo. Hayden jest tutaj. W Duferdornie. Pojawi się w moim domu.

Ostanio mam lekkie trudności z organizacją czasu. Przepraszam, że czekaliście trochę dłużej i za kiepski rozdział też.

WybrankaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz