Rozdział I

5.4K 213 39
                                    

Siedem lat wcześniej
 
Nabrałam w dłonie śniegu, tworząc jedną z większych kul, ani trochę nie przejmując się tym, że za chwilę moje palce prawdopodobnie w niej zostaną. Mogłam ubrać rękawiczki, ale teraz nie miałam zamiaru wracać do domu i ich szukać. W tej chwili trwała wojna, której nie chciałam znowu przegrać.

Wychyliłam się delikatnie zza drzewa, szybko skanując podwórko. Nikogo nie było.

Ukryli się tchórze. Nie zdziwię się, jeżeli jeszcze ze sobą współpracują.

Dlaczego byli w to tak dobrzy? Albo ja była tak fatalna...

Ostrożnie podbiegłam do kolejnego drzewa. Nadal nic.

Miałam wrażenie, że ciągle robię to samo, a oni mają wymyślone kilkanaście planów, szczegółowo uwzględniających każdy mój krok. W przeciwieństwie do mnie, nie zostawiali praktycznie żadnych śladów. Tylko musieli chodzić po tym cholernym śniegu! Przecież nie...

Zadrżałam, kiedy myśl, która przyszła mi do głowy wydała się nieco straszna.

Niepewnie spojrzałam nad siebie, spoglądając na drzewa. Od razu odetchnęłam z ulgą.

Czysto.

Gdybym ujrzała tam któregoś z nich, dostałabym zawału. Ta zabawa jest bardziej stresująca niż myślałam. Przez cały czas czułam na sobie czyjś wzrok. Musieli mnie widzieć. Ja za to nadal nie miałam pojęcia, gdzie są.

Byli jak drapieżnicy czekający na swoją ofiarę. Nie podobało mi się tylko, że tą ofiarą miałam być ja. Niezbyt budująca myśl.

Naprężyłam mięśnie, kątem oka dostrzegając jakiś ruch. Gdy spojrzałam w tamtym kierunku nic nie wskazywało na to, by ktoś tam był. Jednak, nawet jeśli istniała szansa, że mi się przewidziało, nie miałam zamiaru tego ignorować. Ostrożności nigdy za wiele.

Przełożyłam śnieżkę do drugiej dłoni, wolną pocierając o spodnie. Mam nadzieję, że przeziębienie, które mnie czeka, będzie tego wszystkiego warte.

Westchnęłam.

Jakby Isaac nie musiał dzisiaj jechać z rodzicami, ta bitwa byłaby nasza. Bez problemu potrafił przejrzeć ich ruchy. Co brzmi niedorzecznie, bo to ja powinnam najlepiej znać swojego brata i chłopaka.

Ale co poradzę? Widocznie porozumiewali się innym językiem.

No dobra, nie mogę przecież tak stać czy przeskakiwać z miejsca na miejsce.

Chociaż nie miałam nic przeciwko. Jeżeli okazałoby się, że jednak działają oddzielnie, mogłabym poczekać aż wyeliminują siebie nawzajem, a wtedy ja wygrywam. Ewentualnie zostałby jeden z nich i przy odrobinie szczęścia również mogłabym wygrać. Tylko wygrana po mojej stronie nadal brzmiała zbyt kolorowo, by mogła być prawdziwa.

Pora więc przenieść się za kolejne drzewo. Stamtąd powinien być dużo lepszy widok na cały ogród. Jeżeli się ruszą z pewnością to zobaczę. Nie było innej możliwości.

Podskoczyłam, wydając z siebie niezbyt groźny dźwięk, gdy czyjaś dłoń niespodziewanie oplotła się wokół mojego tułowia, przyciągając do siebie.

Dosłownie czułam, jak szybko bijące serce podchodzi mi do gardła. Ciepły oddech na karku sprawił, że niekontrolowanie zadrżałam.

By to szlag.

W jego drugiej dłoni zauważyłam wielką śnieżkę. Większą od mojej, która przez to wszystko wypadła mi z ręki.

Miałam przechlapane.

Sandersowie | TOM 1 cz. IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz