Rozdział XXXI

2.8K 188 29
                                    

– Pomożemy im, May.

Słowa Dave’a krążyły po mojej głowie, kiedy wciąż patrzyłam na scenę przed sobą, chociaż rozmazywała mi się ona przez łzy.

Jakaś część mnie miała ochotę się roześmiać. Czy to zaliczało się do sytuacji nieprzewidzianych, o których wspominał Sam? Z całą pewnością. Bo kto by przypuszczał, że Evan wyciągnie na wierzch mój największy koszmar, z którym dopiero co postanowiłam się zmierzyć? Jak inaczej mogłam wyjaśnić to, że ci ludzie tak bardzo przypominali tamtą rodzinę? Zbyt bardzo wydarzenia z tamtego dnia zapisały się w moich wspomnieniach, bym nie zauważyła tak wielu podobieństw.

Ale... przecież tym razem było zupełnie inaczej, prawda? Teraz mogłam im pomóc.

Sam miał rację. Nie byłam już tamtą siedemnastoletnią dziewczyną, będącej samej w sytuacji, która ją przerastała. Tą, która mogła tylko patrzeć. Jeżeli pozwolę mu się nastraszyć, czym będę się różnić od mojej młodszej wersji? Czym będzie to wszystko co robiłam, by uwolnić się spod jego władzy?

Nie pomogę im, jeżeli nie będę potrafiła skupić myśli. Jeżeli Samuel będzie musiał zajmować się mną, zaniedbując tym ich.

Jak na zawołanie, usłyszałam jego cichy głos.

– May?

Sama go przekonywałam, że dam radę, niezależnie od tego, co się stanie. Zaufał moim słowom. Nie chciałam, by myślał, że popełnił błąd. Miałam zamiar trzymać się tego, co wcześniej mówiłam.

Odwróciłam głowę w jego stronę, od razu zauważając jego badające mnie spojrzenie. Zmusiłam się do delikatnego uśmiechu, chociaż nie byłam pewna, czy nie przypominał on czasem grymasu.

– Jest dobrze. Trzymam się.

Nie było to kłamstwo. Biorąc pod uwagę sytuację, było nawet lepiej niż dobrze.

Kiedy ponownie przeniosłam spojrzenie na wejście i mój wzrok spotkał się ze wzrokiem przestraszonej kobiety, starałam się jej niemo przekazać to, w co sama chciałam uwierzyć. Że mimo tego obrotu spraw, i tak mamy wszystko pod kontrolą.

Przez krótką chwilę wydawało mi się, że udało mi się nawet nawiązać z nią jakiś kontakt, porozumienie, jednak nagle opuściła głowę jeszcze niżej niż wcześniej, starając się przyciągnąć chłopca jak najbliżej siebie, mimo związanych z przodu rąk. Mężczyzna natomiast zajął się dziewczynką. Dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego. Mój żołądek się ścisnął, gdy tuż za nimi zobaczyłam Austina z przyłożoną do skroni bronią. Evan do niego celował.

Zadrżałam, jednak nie z powodu pojawienia się człowieka, którego tak bardzo bałam się spotkać. Zadrżałam, ponieważ Austin był przeraźliwie blady. Aż do tej pory nie sądziłam, że ktoś naprawdę może stracić wszystkie kolory. Ciepło i blask, które u niego pamiętałam po prostu zniknęły.

Jego usta wykrzywiły się w bolesnym grymasie, kiedy został pchnięty do przodu. Z boku jego twarzy była widoczna zaschnięta już stróżka jasnoczerwonej krwi. Tylko ta stróżka była niczym w porównaniu z widocznie drżącą dłonią, którą przyciskał do brzucha. Czerwień wydawała się zakryć bladość jego skóry. Gdy mój wzrok zjechał niżej, szybko zauważyłam, że na prawej nodze miał prowizoryczny opatrunek, który podejrzewałam, że zrobił sobie całkowicie sam.

Ledwo stał i miałam wrażenie, że tylko mocny chwyt Evana trzymał go w pionie.

Byłam niemal pewna, że Samuel i Kevin mieli wbite w niego spojrzenia, oceniając w jakim jest stanie. Miałam nadzieję, że nie było tak źle, jak widziałam to swoimi oczami.

Sandersowie | TOM 1 cz. IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz