Dave nie opuszczał mnie na krok i nawet gdyby chciał, nie mógłby być już bliżej. Nie miałam oczywiście do tego żadnych pretensji. Właściwie nie wiedziałam, czy to on jest tak blisko mnie, czy ja tak blisko niego. Efekt był ten sam, ale ważny był fakt, że nawet jeżeli to ja się tak do niego doczepiłam, nie wyglądał, jakby chciał mnie od siebie odepchnąć, zamierzając uciec w miejsce, gdzie go nie dopadnę.
Nie umiałam tego wyjaśnić, ale Dave sprawiał, że potrafiłam skupić swoje myśli. Potrafiłam spokojnie zastanowić się nad wszystkim co się działo. I chociaż niepokój wciąż mnie nie opuszczał, nie czułam się już, jakbym miała iść na spotkanie z samym diabłem. Aczkolwiek przypuszczałam, że diabeł przerażałby mnie o wiele mniej.
Gdy wróciliśmy, bracia wciąż zajmowali się wcześniejszym zadaniem. Na ekranie telewizora widniały zdjęcia przedstawiające, jak przypuszczałam, miejsce, w którym znajdował się Evan wraz z Austinem. Teren zdecydowanie był opuszczony, chyba że ktoś lubował się w mieszkaniu w zarośniętym i rozpadającym się budynku, nie mając dostępu do jakiejkolwiek cywilizacji. Podejrzewałam, że nawet bezdomni tam nie zawędrowali. A nawet jeśli, wątpiłam by tam zostali. Miałam wrażenie, że to wszystko mogłoby się w każdej chwili zawalić. Same fotografie przyprawiały mnie o dreszcze, wyglądając, jakby ktoś wyciągnął je z horroru. W rzeczywistości nie mogło to wyglądać wcale lepiej.
Był to środek lasu, a tych miałam już serdecznie dosyć. Chociaż akurat możliwość zgubienia się w nim była w tej chwili moim najmniejszym zmartwieniem.
– Macie coś? – spytał Dave, samemu przyglądając się całości.
Jay zerknął na brata przez ramię i wydawało mi się, że zanim zaczął mówić, spojrzał też na mnie.
– Nie za bardzo. Przypuszczalnie wszystkie okna są zabite deskami, więc jeżeli postanowi zamknąć się w środku, będziemy mieli problem. Nie ma innego wejścia. – Z jego gardła wydobyło się długie westchnienie. – Wiem, że chcielibyście się z nim później trochę pobawić, ale naprawdę będzie lepiej dla wszystkich, gdy zestrzelimy go przy pierwszej możliwej okazji.
Zerknęłam przelotnie na Sandersów. „Pobawić”? W jakim znaczeniu „pobawić”? Cokolwiek to miało być, intuicja mi podpowiadała, że tym razem nie chciałam tego wiedzieć, a tym bardziej przy tym być.
– W dodatku będziemy bardziej odkryci niż on – dodał Carl, odrzucając głowę do tyłu. – Jednym słowem, to naprawdę chujowe miejsce dla nas.
To nie brzmiało optymistycznie. Brzmiało fatalnie, a jeszcze gorzej wyglądał nasz czas do wyjazdu, bo praktycznie już nadchodził.
Nath odsunął się od laptopa.
– Przepraszam, ale nic tu więcej nie zdziałam. To zupełne odludzie. Nie mogę nawet podłączyć się do telefonu Austina, bo został wyłączony od razu po rozmowie i podejrzewam, że teraz tkwi gdzieś rozwalony w trawie.
Kolejna niefajna wiadomość. Ile jeszcze takich usłyszę? Evan celowo wybrał takie miejsce, czy to zwykły przypadek?
Samuel przeczesał włosy dłonią, nie odrywając wzroku od telewizora, chociaż wątpiłam by te zdjęcia, które się na nim wyświetlały, mogły mu w czymś pomóc.
Nie mieliśmy wiele możliwości. Może gdyby było więcej czasu, może wtedy odkrylibyśmy jakiś sposób, który w dodatku okazałby się pewnie aż nazbyt oczywisty. Jednak teraz żadnego takiego nie było.
Sam przeniósł wzrok na Carla i Jeya, po krótkiej chwili się odzywając.
– Evan spodziewa się przede wszystkim mnie, Dave’a i May, więc kiedy nie zobaczy was z nami, nie powinien być podejrzliwy. Nawet jeśli, szybko o tym zapomni, skupiony na czymś innym.