W piątkowy ranek humor mi nie dopisywał. Wstałam chyba lewą nogą. Dodam tylko, że nowe łóżko w moim starym pokoju jest cholernie niewygodne. Około dziewiątej rano zeszłam do kuchni, by zrobić sobie śniadanie. Chłopaki pewnie siedzą w gabinecie przerobionym na ich internetowe biuro. Postanowiłam zajrzeć do nich po śniadaniu. Jestem ciekawa nowej aranżacji gabinetu. Kawa już zaparzona, kanapki już czekają, aby je zjeść. Siedzę wygodnie przy kuchennym niewielkim stole i zabieram się za najważniejszy posiłek dnia. Pierwszy kęs staje mi w gardle na widok Marcela wchodzącego do kuchni. Czy on nie powinien być w pracy? Bo chyba nie mieszka tu za darmo, jak jakiś darmozjad? Moi bracia by na to nie pozwolili, chyba.
-Dzień dobry - posyła mi lekki uśmiech i kieruje się do ekspresu, by nalać sobie duży kubek kawy.
-Czy ja wiem, czy dobry - burczę pod nosem. - A ty nie powinieneś być teraz w pracy czy coś takiego?
-Właśnie wyskoczyłem po kawę - uśmiecha się słodko. Widząc moją zaskoczoną minę dodaję po chwili.- Tego też ci nie powiedzieli? Dołączyłem do ich interesu i razem prowadzimy firmę.
Szok. Byłam pewna, że będę go widywać tylko wieczorami, a nie przez cały dzień. Ewakuacja, nie pozostaje mi nic innego. Muszę sobie zaplanować te dwa tygodnie tak, by być poza domem cały ten czas.
-No jakoś nic mi nie powiedzieli. Ani o tym, że tu mieszkasz, a tym bardziej, że tu pracujesz. Nie powinieneś mieszkać z żoną? - cholera, wypsnęło mi się to ostatnie zdanie. Nie powinnam tak mówić, nic mnie to nie obchodzi.
Marcel zrobił smutną minę, a może jest zły? Nic nie odpowiedział, nalał sobie kawę i wyszedł bez słowa. Uraziłam go, czy co? Mają ciche małżeńskie dni? Kryzys? Separację? Kornelia, nic cię to nie obchodzi- mówię sama do siebie.
Po śniadaniu dzwonię do mojej koleżanki. Przez cały mój pobyt w Londynie utrzymywałyśmy kontakt i Julia czasami przyjeżdżała z wizytą. Julka jest śliczną blondynką o niebieskich oczach, jest wysoka i dość dobrze zbudowana. Pracuje jako nauczycielka w szkole podstawowej, co oznacza, że właśnie zaczęła prawie dwumiesięczne wakacje. Mamy początek lipca i pogoda dopisuje. Odbiera po drugim sygnale;
-Hej, już jesteś w Gdańsku?- wita mnie radosnym tonem.
-Tak, od wczoraj. Co dziś robisz?
-Mam zarezerwowane dwa tygodnie dla takiej małej rudej zołzy. Znasz ją może? - nie ma to jak uprzejmości z rana. Co racja, jestem zołzą.
-To w takim razie przyjeżdżam po ciebie i ruszamy na podbój miasta. Muszę kupić buty na jutrzejszy wieczór panieński Maryśki.
-Czekam zwarta i gotowa.- mówi przyjaciółka i rozłącza się.
Julka mieszka na Przymorzu, jak sama nazwa wskazuje, dzielnica ta znajduje się blisko morza i plaży. Jest dziś ciepło, słupki rtęci wskazują na dwadzieścia cztery stopnie, rewelacja. Zakładam krótką sukienkę w kwiaty i sandałki, okulary przeciwsłoneczne i jestem gotowa do drogi. No dobra, jaki autobus tam jeździ? Muszę się zapytać braci. Wsuwam głowę do gabinetu. W pomieszczeniu dominują jasne kolory. Są tam trzy stanowiska pracy z komputerami. W tle leci cicho muzyka, na biurkach stoją kubki z kawą i słodycze.
-Hej - wtrącam, a trzy pary oczu podnoszą się na mnie znad ekranów komputerów.- Sorki, że przeszkadzam, czy możecie mi powiedzieć jak się dostanę na Przymorze? Co tam jedzie?
-Możesz wziąć moje audi - oferuje Piter.
-Nie potrafię prowadzić auta z kierownicą po lewej stronie.- wstyd mi, ale tak jest, cały czas jeździłam po Anglii i nie potrafię się przestawić na Polskę i jej przepisy drogowe.
CZYTASZ
PANI VENUS
Romance*Uwielbiam jak klęczą przede mną błagając o litość... Uwielbiam uczucie, kiedy mam całkowitą kontrolę... Uwielbiam karać, poniżać i znęcać się nad mężczyznami...* Kim jestem? Wiecie już? Zapewne domyślacie się. Zadajcie sobie pytanie jak do tego...