Nadszedł poranek. Dziś pogrzeb mojego Williama, mojego cudownego Anioła. Moje samopoczucie było do dupy. Fizycznie czułam się dobrze. Przespałam całą noc, dzięki Marcelowi i jego bliskości. Mentalnie czułam, że umieram. Cząstka mojej duszy umarła razem z Williamem. To pewne.
Marcel patrzy na mnie, jak krzątam się po domu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Stoję przed szafą w samej bieliźnie. W czarnym koronkowym komplecie, który mój Anioł tak uwielbiał. Decyduję się na czarną spódnicę ołówkową i czarną satynową koszulę, do tego czarne pończochy i czarne szpilki na dość niskim obcasie. Bez makijażu, bo i tak będę płakać i rozmarzę sobie go na twarzy. Spinam tylko włosy w koka i jestem gotowa do wyjścia. Mój mężczyzna przygotował się na ewentualność pogrzebu. Wygląda niesamowicie seksownie w czarnej koszuli, eleganckich spodniach i marynarce. Cały jest piękny. Z tych nerwów i ogólnego rozbicia pozwalam Marcelowi zasiąść za kierownicą mojego Mini. Idzie mu tragicznie jazda po lewej stronie jezdni. Dzięki Bogu nie spowodował żadnego wypadku, lecz o kolizję było blisko. Dzięki jego wyczynom na drodze tak się spięłam i zdenerwowałam, że na chwilę zapomniałam dokąd zmierzamy. Marcela prowadził GPS.
Dotarliśmy pod niewielki kościółek w jednym kawałku. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, było mnóstwo ludzi. Młodych ludzi. Pewnie są to jego koledzy z college'u, z pracy i klubów do których należał. Ceremonia była piękna i krótka. Na cmentarzu nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami. Matka Williama, chwyciła mnie pod rękę i nie puszczała przez cały czas. Trochę dziwnie się z tym czułam, bo przecież ja nie jestem nikim z rodziny. Jestem tylko Dominą, która sprawiała mu ból, jestem dziewczyną, która była blisko niego, jestem kobietą która go kochała. Jestem nikim. Podczas składania trumny do ziemi, obie nas dopadła przeklęta rozpacz połączona z histerią. Matkę Williama ktoś odciągnął ode mnie. Natomiast mną zajął się Marcel. Cały czas był tuż obok mnie. Zostaliśmy zaproszeni na stypę do domu jego matki. Nie chciałam tam pójść, lecz ona się uparła. Trochę głupio się czułam, lecz zrobiłam to dla mojego Anioła.
Będąc w jego domu, skusiłam się i poszłam do jego sypialni. Usiadłam na jego łóżku. Pachniało jak on. Rozglądałam się po pokoju. Nic nadzwyczajnego. Kilka plakatów z Hollywood Undead i Ozzy Osbournem. Moją uwagę przykuła tablica ze zdjęciami. Był na nich on z matką. Była też dziewczyna, z którą się przytulał i całował, ale przede wszystkim uśmiechał serdecznie. To zapewne Eleonora. Jego narzeczona, która zginęła w wypadku. Była tam też pewna młoda dziewczyna, może jego siostra. Ale byłam też ja!! Z czasu kiedy wróciłam z Gdańska i kiedy to całymi wieczorami szlajaliśmy się po mieście. Robiliśmy całe mnóstwo selfiaczków. Ale że on powiesił kilka tych zdjęć na te tablicę, wiele dla mnie znaczyło. Znów się rozpłakałam.
-Widzę, że ty też za nim tęsknisz...- usłyszałam cichy głos. Podniosłam oczy i ujrzałam dziewczynę. Na oko jakieś osiemnaście lat. To ona była na jednym ze zdjęć.- Ty jesteś Kornelia, prawda? Jestem Wilhelmina, ale mówią mi Willow. Jestem siostrą Williama.
-Witaj - wysiliłam się na lekki uśmiech przez łzy.- Wiesz kim jestem?
-Oczywiście. Will dużo mi o tobie opowiadał. Byłaś dla niego bardzo ważna.
Znowu nie potrafię nad sobą zapanować i łzy płyną po moich policzkach. Jego siostra ma takie same oczy, jak mój Anioł. Na dodatek śmie twierdzić, że wie kim jestem. I że byłam ważna dla niego. Widocznie nie na tyle, by zwierzył mi się w cztery oczy. Mam mieszane uczucia. Jest we mnie tyle złości na to, co zrobił. Nie walczył. Poddał się. Przecież mogłam się przebadać i poprosić moich braci i przyjaciół, by też to zrobili. Zawsze to by była większa szansa, by odnaleźć dawcę. Znów straciłam najlepszego przyjaciela, który postanowił odebrać sobie życie.
CZYTASZ
PANI VENUS
Romance*Uwielbiam jak klęczą przede mną błagając o litość... Uwielbiam uczucie, kiedy mam całkowitą kontrolę... Uwielbiam karać, poniżać i znęcać się nad mężczyznami...* Kim jestem? Wiecie już? Zapewne domyślacie się. Zadajcie sobie pytanie jak do tego...