ROZDZIAŁ 25

307 7 0
                                    

Jest czwarta rano. Kilka godzin temu dowiedziałam się, że mój piękny Anioł nie żyje. Odebrał sobie życie, by nie dać wygrać przeklętej chorobie, która zabierała mu cząstkę życia każdego dnia. Był taki młody. Miał dopiero dwadzieścia dwa lata i całe życie przed sobą. W tak krótkim czasie zdołał sprawić, że go pokochałam. Czułam się z nim w magiczny sposób związana. Nie potrafię tego wyjaśnić. Był moją bratnią duszą. A teraz go nie ma.

Nie mogłam zasnąć. Cały czas łzy lecą z moich oczu, które już pieką. Czy kiedyś kończy się limit łez? Nie wiem, moje cały czas płyną. Aura jest po mojej stronie. Krople deszczu rozmazują moje szyby. Siedzę na sofie skulona w jasnym świetle lampki na stoliku. Nie chcę ciemności i nie chcę samotności. I wówczas dzieję się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Dzwonek do domofonu. Kurwa. Jest czwarta rano. Może Reghan się schlała i postanowiła wpaść do mnie na małe after party? Nie mogę zatamować łez, od razu się zorientuje, że coś nie gra. Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Otwieram domofonem drzwi na dole, a potem czekam aż ten ktoś wejdzie po schodach na piętro. Otwieram drzwi i przez łzy widzę postać mężczyzny. Mrużę oczy, by dostrzec kto to. Widzę. Zamieram. Marcel. O kurwa.

Patrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. Wówczas nie wytrzymuję i rzucam mu się na szyję głośno szlochając. Bierze mnie w objęcia i wchodzimy w głąb mieszkania. Siada na sofie w salonie. Sadza mnie sobie okrakiem na kolana, przytula, gładzi moje włosy i nic nie mówi. Wyję mu w ramię i obejmuję mocno za szyję.

-Ciii Iskierko, jestem przy tobie.- dalej trzyma mnie mocno w ramionach.

Nawet nie wiem, kiedy zasypiam.

Budzę się cała obolała. Nie mogę otworzyć oczu, są spuchnięte od kilkugodzinnego płaczu. Ale zaraz chwileczkę, nie jestem sama. Słyszę spokojny oddech kogoś obok. I ja jestem do tego kogoś przytulona. William?

Z trudem otwieram oczy i .... Marcel? Byłam przekonana, że to mi się śniło. Że on mi się śnił. Ale nie, on tu jest. Ale jak? Dopiero co rozmawiałam z braćmi, a on tam był. No przecież słyszałam go w słuchawce. Przyglądam mu się, śpi spokojnie w moim łóżku. Jest ubrany i ja też. Dobrze.

Wstaję i ciut się zataczam, po cholerę ja znowu piłam. William, mój Anioł. Znów łzy płyną. Idę do kuchni i robię sobie dużą kawę. Siadam przy wyspie kuchennej na hokerze, zamykam oczy i płaczę. Mój William.

Czuję, że ktoś obejmuje mnie od tyłu i oplata dłonie na moim brzuchu. Pierwszą moją reakcją był szok i podskoczyłam, lecz po chwili wtuliłam się w niego. Odwróciłam się na obrotowym stołku i spojrzałam mu w oczy. Było w nich tyle smutku i bólu.

-Co tu robisz Marcel? - zapytałam ochrypniętym głosem.

-Jestem przy tobie Iskierko - otarł mi łzy z policzków ujmując moją twarz w dłonie.

-Ale dlaczego?

-Wczoraj, kiedy usłyszałem twój płacz... serce mi pękło. Musiałem być przy tobie. Wsiadłem w pierwszy samolot i jestem. Chłopaki sami dali mi twój adres i zawieźli mnie na lotnisko. - wziął głęboki wdech. - Nie miej mi tego za złe. Musiałem cię zobaczyć.

-Oj Marcel, Marcel... i co ja mam z tobą zrobić?- westchnęłam, bo nie mam siły się kłócić, ani go wyrzucać na ten deszcz.

Może to dobrze, że tu jest. Przecież nie chciałam być sama. Nie poradzę ze śmiercią Williama w pojedynkę. Pogrzeb. Nie dam rady iść tam sama.

-Pozwól mi być przy tobie.- jego ton był taki słodki i uroczy, jak mogłabym mu odmówić?

-Dobrze. - spojrzał na mnie z taką radością.

PANI VENUSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz