Nie taki diabeł straszny ...

333 30 3
                                    

Dziś nadszedł dzień "oddania" mnie pod "opiekę" Denverowi, zgodnie z paktem. Jestem strasznie spięta pomimo tego, że wciąż siedzę pod pierzyną. Trzeba wstać, tchórzu! Nienawidzę swojego wewnętrznego głosu! Po pierwsze, bo mi ubliża, po drugie, bo ma rację. Wstałam, umyłam się, umyłam zęby, wyczesałam włosy i powędrowałam do szafy. Znów wyciągnęłam na chybił-trafił. Tym razem była to bordowo-aksamitna sukienka, cała pokryta czarną koronką w róże. Z przodu sięgała mi przed kolano, a z tyłu stopniowo opadała w pół łydki. Bez rękawów, gorset w serce wiązany z tyłu i dziwny gotycki naszyjnik. Wyjątkowo założyłam bordowe baleriny i rękawiczki z koronki z obciętymi palcami. Według mnie styl gota, nawet-nawet, mi pasował, ale to nie byłam ja. Ja to bardziej kraciaste koszule, porwane jeansy i trampki/glany, czyli grunge, jednym słowem. No, ale na razie musiałam zdać się na łaskę Denvera i Śmierci. Kiedy byłam już gotowa, otworzyłam drzwi i, tak jak przez ostatnie dni, demon odprowadził mnie, tak jak boginię, do sali obiadowej. Tak w towarzystwie Śmierci, w przeklętej ciszy, jadłyśmy śniadanie. Kiedy zjadłam i grzecznie czekałam aż Śmierć skończy, ta rozpoczęła rozmowę.

- Nie stresuj się.

- Nie stresuję.

- Jestem Śmiercią. Umiem wyczuć strach. Mnie nie oszukasz.

- Czy to prawda co o nim mówił mi Los?

- Że zabijał, tak. Że torturował, tak. Że znęcał się, nie on jeden- bo twoi starzy również. Że handlował demonami, oczywiście. Można mu to wszystko zarzucić, ale nie gwałt. Mnie osobiście tylko raz za rękę złapał. Nie jest zresztą taki straszny! Jest dobrze wychowany, miły, inteligętny, mądry, żartobliwy ... Tylko nigdy sama nie żartuj, bo to się akurat może źle skończyć. Chodź zaprowadzę Cię już do jego gabinetu. Na pewno będzie miły zobaczysz.

Brutalnie pociągnęła mnie za łokieć i prowadziła długimi korytarzami i schodami, tym samym upewniając się, że jej nie ucieknę. Stanęłyśmy na końcu długiego korytarza, naprzeciwko czarnych drzwi z napisem
Biblioteka i gabinet Króla Denvera.

- Nie stresuj się, on to czuje.

Mówienie to takie jak do słupa, a słup stoi jak dupa! Rusz się łamago, jak to się mówi, raz kozie śmierć. Delikatnie nacisnęłam klamkę i otworzyłam pancerne drzwi. Weszłam, zamknęłam drzwi i zaczęłam się rozglądać. Na początku zobaczyłam prawą i lewą ściany całe w książkach. Po dużym pokoju, były jeszcze w nieładzie postawione małe regały z książkami. Nie było tu świeczników, ale za to naprzeciwko drzwi znajdowała się ściana cała ze szkła. Wow. W średniowiecznym zamku coś takiego. No cóż, a jednak. W takim również położeniu znajdowało się wielkie biórko i dosunięty do niego fotel. Na przeciwko fotela, odwrócona do mnie tyłem i wpatrująca się w okno, stała postać.

- Nie bój się, podejdź bliżej ...- powiedział hipnotyzujący, ale delikatny, męski głos.

Zdecydowałam się stanąć na środku pokoju. Miałam jakąś wewnętrzną blokadę od odpowiedzania mu. Ach ... no tak ... bo mniał rację, a ja nie umiem przyznawać się do swoich uczuć. Z tej odległości mogłam zauważyć, że Denver ma na sobie czarny garniak i jest odemnie wyższy, jednak wciąż mogłam tylko podziwiać jego plecy. Zrobiłam swoją ulubioną pozę: "no i co się idioto patrzysz", czyli stałam na jednej nodze, a drugą dotykałam podłogi czubkami palców. Jedną rękę miałam na biodrze, a druga zwisała mi luźno wzdłuż ciała. Do tego zrobiłam obojętną minę. Odważyłam się coś powiedzieć. Może go tym zaskoczę?

- Ładnie się tu pan urządził. Jestem tylko ciekawa, jak pan zapamiętuje te wszystkie korytarze ...?

- Na prawdę tak sądzisz? Myślałem, że jest tu za ponuro, jak dla takiej młodej pannienki.

- Owszem, jest. Jednak nie dla takiej jak ja. Według mnie to miejsce ma swój urok.

- Podejdź tu, stań obok mnie, tak jak ja.

Jak powiedział, tak zrobiłam. Za oknem widziałam ... nic. Nic tam nie było, tylko zaorane pole ciągnące się w daleką dal.

- Co widzisz? Ze wszystkimi szczegółami.- tym razem zabrzmiało to trochę bezczelnie.

- Zaorane pole. Bez drzew, łąk albo trawy czy chwastu. I bez miedzy*.

- No właśnie. Zaorane pole tylko że bez nadzieji na to że ktoś coś tu posadzi, czy zasieje. A wiesz dlaczego? Bo nierostropny rolnik porzucił swe pole pastwie losu.

Teraz spojrzałam na jego twarz. Wyglądał 19 lat. Czarne włosy i brązowe oczy. Prosty nos, nie miał krost ani piegów, co najwyżej parę pieprzyków. Był dobrze zbudowany i rzeczywiście wyższy odemnie o 5 centymetrów. Teraz spojrzałam prosto w jego czarne, głębokie oczy, a on patrzył w moje, przeciętnie szare.

- Mam nadzieję, że ty nie będziesz tak obojętna wobec mnie, jak ten rolnik w stosunku do swojego pola. Jeśli mnie znienawidzisz, to przyjmę to. Jeśli będziesz się nademną litować, przyjmę to. Jeśli będziesz się mnie bać, przyjmę to. Tylko nie bądź wobec mnie obojętna.

Złapał za moją dłoń i powoli złączył nasze palce w uścisku. Jego dotyk był delikatny i ciepły. Mogę śmiało uznać że dawał poczucie bezpieczeństwa.

- Przepraszam, za to, co za chwilę zrobię, ale nie mogę się powstrzymać.

Przybliżył się do mnie. Drugą ręką objął mnie w talii. Nachylił się i ... i mnie pocałował! Jego pocałunek był delikatny, namiętny, pełen uczuć. Zanim się zorientowałam już odwzajemniałam jego pocałunek.   WTF !!! Co on sobie myśli! Że jak ma mnie, bo chrzestna podpisała pakt, to może ze mną robić co mu się tylko podoba! No tak, to właśnie to oznacza. Zawsze mógł mnie pobić lub zgwałcić. Kiedy już skończył mnie całować i wypuścił mnie ze swojego objęcia, nie wiem czemu, ale zapłakana, wybiegłam z jego gabinetu i szukałam miejsca, gdzie nikt mnie nie znajdzie.






Jak wam się to podoba, hę? Piszcie! I następny rozdział będzie z perspektywy Denvera, przygotujcie się!    + to co zawsze, proszę ;-)
julka486♥♥♥; *

*miedza- pas trawy oddzielający pole jednego gospodarza, od pola drugiego gospodarza.

PS To chyba najdłuższy rozdział jaki napisałam.

Z Czasem przychodzi ŚmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz