Następnego dnia po obiedzie rzeczywiście poszliśmy poćwiczyć celność. Był idealny dzień. Bez chmurne niebo i brak wiatru.
- Dzień dobry, księżniczko! Jak się spało? Mam nadzieję że dobrze, bo mam zamiar dzisiaj trochę z Tobą powalczyć!
- Spało mi się dobrze, dziękuję. Dobrze wiedzieć, że masz co do mnie ambitne plany.
- Jeśli nie chcesz to nie musimy dzisiaj ćwiczyć ...
- Oczywiście, że chcę! Chodźmy już! Chcę się z Tobą pościgać w powietrzu!
Denver rzeczywiście miał na sobie skrzydła gryfa. Dokładnie im się przyglądałam. Wystarczyło je przyłorzyć do skóry, a te momentalnie w nią wrastały. Interesująca rzecz: wrastały tylko w gołą skórę, więc Denver był bez koszulki. K****, ale on ma muskuły! I sześciopak. I bicepcy. I mnóstwo innych mięśni, których nazwać nie umiem. Ogarnij się Raven! Masz być od tego boskiego ciacha z bitą i wisienką szybsza! Latał całkiem nieźle. Umiał robić fikołki i nurkować w powietrzu (nauczył mnie tego). Nie był jednak odemnie szybszy. Jak to powiedział "skrzydła gryfa są niczym przy skrzydłach prastarego kruka padlinożernego". Lataliśmy i lataliśmy, wnet Denver wyrósł tuż obok mnie. Był blisko. Patrzyłam prosto w jego czarne oczy. Teraz był tak blisko, że nosem pocierał mój policzek. Wiedziałam, że przymierza się do całowania się ze mną, ale coś mu przeszkadzało i zamiast tego oddalił się odemnie.
- Chodźmy już na ziemię. Chcę zobaczyć jak strzelasz z łuku.
Tak też zrobiliśmy. Denver stał 20 metrów od tarczy.
- Patrz jak to się robi.- powiedział i wypuścił strzałę. Trafiła prosto w sam środek.
- Zakład o to że trafię w Twoją strzałę?
- Jeżeli uważasz że to zrobisz, to tak będzie.
Napięłam cięciwę i puściłam strzałę. Usłyszałam świst i nie dowierzałam własnym oczom. Moja strzała rozdwoiła strzałę Denvera na dwie części. Wow, niezła jestem.
- Ty moja mistrzynio!
Złapał mnie za biodra, a ja automatycznie się do niego przytuliłam, uniósł mnie i opkręcił nas wokół własnej osi i odstawił mnie na ziemię. Druga okazja na pocałunek, której nie wykorzystał. Coś jest z nim nie tak. Poszliśmy teraz porzucać trochę chińskimi lotkami. Postanowiliśmy zrobić sobie podchody. Weszliśmy w głąb lasu w przeciwnych kierunkach, a potem zaczęliśmy się szukać. On zauważył mnie pierwszy. Rzucił lotkę, ale mnie nie złapał. Chodzi o to by tak rzucić by lotka wbiła kawałek Twojego ubrania w korę drzewa. Tym razem ja próbowałam swoich sił, ale mi nie wyszło. Odwróciłam się i zauważyłam dopiero co odwracającego się Denvera.
- Okej ... to jest trochę dziwne ...- powiedział.
- To jest troxhę bardzo dziwne.
Znowu patrzyłam się w jego oczy, a ja w jego. Trzecia okazja na pocałunek, której nie wykorzystał. Gdy ochłonęliśmy, postanowiliśmy zawalczyć przwciwko sobie mieczami. Ja przeistoczyłam się w "wojowniczkę ognia" i zawładnęłam swoim mieczem. Denver wziął bardzo długi, średniowieczny miecz, odważnie. Zaczęliśmy walkę. Nie wiem jak długo trwała, ale byłam już spocona i znudzona lecz wciąż pełna energii. Niestety moja energia i energia Denvera wygasły w tym samym czasie, poczym upuściliśmy swoje miecze i bezwładnie opadliśmy na wysoką trawę. Gdy przekręciłam głowę w prawo zobaczyłam twarz Denvera "do góry nogami". Czwarta okazja, której znowu nie wykorzystał. Pocałuj mnie,-mówiła moja podświadomość- dlaczego tego nie robisz? Ranisz mnie...
Taki długi, a co mi szkodzi. Następny z perspektywy Denvera. Nie zapomnijcie o ★ i komentarzu!
julka486
CZYTASZ
Z Czasem przychodzi Śmierć
Fantasy- Cofnij się, suko! - powiedział nawet na mnie nie spoglądając. W tym momencie moja psychika zaczęła siadać. Szkoła stała się dla mnie miejscem wiecznego nieszczęścia i przezwisk. Nie była już dla mnie ucieczką od domu wypełnionego krzykiem, w który...