2.3. To moja córeczka.

66 7 1
                                    

Noah

 Pogrzeb Anny Hamilton był bez wątpienia jednym z bardziej przykrych momentów w moim życiu. Ubrana w długą, czarną sukienkę, zaryczana Lauren, trzymająca na rękach również odświętnie ubraną Lily. Ona jednak nie płakała. Zdawała się być pogodzoną z tym, co się stało. Irytowały mnie spojrzenia innych ludzi, ich szepty, gdy widzieli małą Lil... Nazywali ją biedną sierotą, doszły mnie też szepty, jakoby nic dobrego miało już z niej nie wyrosnąć. Jednocześnie obrywało się mi, zapewne z racji iż nie wszystkie moje tatuaże były zakryte, a półdługie włosy i kolczyki w uszach bez wątpienia nie łagodziły mojego wizerunku.

– To jest chyba córeczka Anny... Biedactwo, nie dosyć, że wychowywała się bez ojca, to i teraz nie ma matki...

– Co będzie z nią teraz?

– Nie wiem, pewnie jakiś dom dziecka... Podobno teraz jest u jakichś przyjaciół Anny, to chyba oni. Ale chyba nie wezmą jej do siebie na stałe.

– Nie wyglądają na takich, którzy mogliby zająć się dzieckiem... Spójrz, jak wygląda ten facet! Te jego włosy, tatuaże, jakieś kolczyki... Ta dziewczyna wygląda na porządniejszą, ale też nic nie wiadomo, skoro zadała się z takim człowiekiem...

Starałem się ich nie słuchać, ale było to ciężkie. Lauren bez wątpienia również to słyszała.

– Daj mi Lily – poprosiłem, wyciągając ręce w stronę dziewczynki. Lauren była tak roztrzęsiona, że sprawiała wrażenie, jakby w każdej chwili mogła ją upuścić. Oddała mi Lil, a sama oparła się o moje ramię. Lily ją głaskała po włosach.

– Przepraszam – starsza kobieta dźgnęła palcem Lauren. – To Lily? Córeczka pani Anny?

– Tak – odpowiedziałem krótko.

– I co z nią teraz będzie?

– Zostaje z nami. Jesteśmy już jej prawnymi opiekunami – również ograniczyłem się do najkrótszej, konkretnej wypowiedzi.

– Och. Rozumiem – kobieta popatrzyła na tatuaż na mojej szyi i bez dalszych pytań odeszła.

Lauren szlochała całą mszę. Lily też w pewnym momencie zaczęła trochę popłakiwać, jakby dopiero później dotarło do niej, że to już kategoryczny koniec istnienia jej prawdziwej mamy. Nie mogłem powiedzieć, że się do mnie przytulała. Wręcz lgnęła do mnie, czułem, jak mocno zaciska swoje rączki na mojej koszuli.

Czułem na sobie spojrzenia ludzi. Jakby to było czymś niemożliwym, że osoba o nieco odmiennym wyglądzie jest w stanie pokochać kilkuletnie dziecko.

Lil usnęła we łzach. Przeniosłem wzrok na Lauren. Zobaczyłem jej przeszklone, zaczerwienione, zielone oczy.

– Wszystko w porządku, Laurie – zapytałem cicho.

W odpowiedzi przytaknęła. Nie była w stanie nic powiedzieć.

A po pogrzebie, gdy wróciliśmy do domu i położyłem nadal śpiącą Lil w jej łóżeczku, Lauren wręcz na mnie wskoczyła, domagając się przytulania.

– Laurie, kochanie – wysiliłem się na odrobinę słodkości. – Najgorsze już za nami. Teraz tylko musimy godnie zastąpić Lily jej mamę.

– Zrobię wszystko, żeby tak było. Kocham tę dziewczynkę.

– I ja również. Mam nadzieję, że będzie jej z nami dobrze.

– Hmm... W takim razie chyba powinniśmy zrobić coś, przez co w końcu czułaby się jak we własnym domu – zauważyła Lauren.

Even In Misery (cz. 1&2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz