2.10. Nowy początek.

66 5 0
                                    

Noah

 Po wydaniu płyty przyszedł czas na coś innego – planowanie trasy koncertowej. Właściwie to mimo iż lubiłem koncertować, tym razem tego nie chciałem. Póki miałem tylko Lauren, wyobrażałem sobie przyjemnie spędzony czas we dwoje, właściwie będący jedną, długą wycieczką po świecie, z miłym przerywnikiem w postaci koncertów. Kilka miesięcy koncertowania, zwiedzania różnych miejsc, wszystko we dwoje, z dala od domu... Coś takiego mogłoby trwać w nieskończoność.

Ale była Lily. Nie mogłem zabrać i jej ze sobą. Częste podróże samolotem, ciągle zmiany miejsca, w dodatku nie mogłaby uczestniczyć w koncertach. Znała mnie jako ukochanego tatę, nie jako muzyka metalowego. Dlatego zapewne Lauren musiałaby zostać z małą w domu, choć na samą myśl o tym chciało mi się płakać.

Póki co, czekało nas spotkanie w studio. Doszliśmy do wniosku, że to jest najlepsze miejsce, żeby zebrać cały zespół. No, i Lily też była zachwycona tą opcją. Zdążyła zaprzyjaźnić się z dzieciakami moich przyjaciół.

Zanim to jednak, Lily musiała zaliczyć poobiednią drzemkę. Ja postanowiłem wykorzystać ten czas na fortepian. Wypróbowałem wcześniej – nie przeszkadzało to Lils w spaniu.

Usiadłem do instrumentu i zagrałem jakiś prosty utworek, tak po prostu, z nudów. Nie byłem nigdy dobrym pianistą, ale uwielbiałem ten instrument, jego brzmienie i pewną delikatność. Na wielu instrumentach potrafiłem grać, ale ten bez wątpienia wygrywał wszystko.

Lauren, która dotychczas zajęta była pisaniem do Jenny, odłożyła telefon i podeszła bliżej. Poczułem, jak zakłada mi włosy za uszy i przytula się do mnie od tyłu, opierając głowę na moim ramieniu. Nie przeszkodziła mi tym w graniu, nie przerwałem nawet na moment. Dopiero gdy zaczęła się wychylać, żeby naciskać losowe klawisze, zwróciłem na nią szczególniejszą uwagę.

– Słucham cię, Lolly? – odwróciłem się w jej stronę.

– Lolly? – Lauren popatrzyła na mnie podejrzliwie.

– Kiedyś miałem koleżankę, do której tak wszyscy mówiliśmy, a miała na imię Lauren. Skojarzyło mi się – wytłumaczyłem. – Ale nie przejmuj się – dodałem, chcąc nieco zażartować. – Starsza ode mnie, nie taka ładna jak ty i zamężna, w dodatku nie mam z nią kontaktu.

– Okej, nie wnikam – zaśmiała się Lau, po czym usiadła na rogu ławki fortepianowej i znowu oparła się o mnie.

Objąłem ją w talii i delikatnie pocałowałem. Zdawało się, że to właśnie o to jej chodziło, gdy zaczęła mi przeszkadzać w grze.

Też lubiłem te momenty, chociaż nie inicjowałem ich zbyt często, właśnie dlatego, żeby mieć z nich większą radość.

Odsunąłem ją lekko od siebie. Uśmiechnęła się i zmieniła miejsce swojego przebywania na fortepian. Z początku chciałem jej zwrócić uwagę, jakby bojąc się, że coś stanie się z instrumentem, ale jednak się powstrzymałem. Nic się nie zarwało, nic nie skrzypnęło, niech siedzi.

– Zagraj coś – poprosiła. – Coś ładnego.

Chwilkę się zastanowiłem, po czym położyłem na pulpicie nuty do prostego utworku, „River flows in you". Grało się go naprawdę łatwo, a brzmiał całkiem przyjemnie. Zresztą. Żeby zaimponować osobie nie mającej pojęcia o muzyce w końcu nie trzeba zbyt wiele.

Zacząłem grać. Kątem oka patrzyłem na Lauren. Była niemal w bezruchu, wyglądała na wyjątkowo spokojną i wyciszoną. Jej oddech stawał się głębszy. Mogłem się założyć, że jej serce też biło mocniej. W końcu sam doskonale znałem te momenty, choć z nieco innej perspektywy. Nie jako słuchający, a jako wykonawca.

Even In Misery (cz. 1&2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz