Rozdział 1

8.4K 312 151
                                    

Jeżeli tu trafiliście, a nie czytaliście wcześniej "Zacznijmy od nowa", to polecam rozpocząć od tamtej historii. Pojawia się w niej Jake, ale opisuje losy Matta, który z kolei pojawi tutaj, a niektóre wydarzenia zawierają spoilery.
Zaczynamy :)

Przedstawiam Wam historię Jake'a Russo, która nie powstałaby, gdyby nie mobilizacja mojej przyjaciółki, @MrsMackenziee. To dzięki jej namowom postanowiłam spisać historię, której pierwotnie nie było w planie :) I bardzo jej za to dziękuję.

Mam nadzieję, że Jake wzbudzi w Was tyle emocji, co Matt i Isabel :) Buziaki, Kociaki! :)))

Jo



- Mała, uważaj!

Obserwowałem bratanicę z odległości kilku jardów, gdy biegała po parku. Jej ciemne, długie włoski, związane w kucyk, podskakiwały radośnie przy każdym podrygu. Oczywiście Maze mnie nie słuchała; nadal biegała i skakała z czego popadło. Postanowiłem siedzieć spokojnie i przyglądać się bratanicy, póki w miarę grzecznie się bawiła. Maze skończyła dwa latka i była jedynym dzieckiem mojego brata bliźniaka, Matta. Wychowywał ją sam, gdyż jego żona – po której ich córka odziedziczyła imię – zmarła na skutek komplikacji poporodowych. To był cios dla niego, ale ten facet był silnym człowiekiem i miał dla kogo żyć. Starałem się mu pomagać, jak tylko mogłem. Kiedy nie siedziałem w bazie, opiekowałem się małą. Prawdę mówiąc, uwielbiałem te chwile i uwielbiałem Tygryska. Taki przydomek został jej nadany z racji uwielbienia dla postaci z bajki o Kubusiu Puchatku.

- Piciu! – zawołała, podbiegając do mnie.

Z podręcznej torby wyciągnąłem soczek w butelce i podałem dwulatce, która łapczywie przyssała się do dziubka, a ja posłałem jej promienny uśmiech.

- Ślicznie – pochwaliłem, gdy oddała mi pustą butelkę i znów pobiegła przed siebie, aby się w najlepsze bawić.

Przelotnie spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że lada moment trzeba będzie wracać, gdyż zbliżała się godzina popołudniowej drzemki Maze. Wtedy mój telefon zapiszczał, więc po niego sięgnąłem i odczytałem wiadomość. Pospiesznie naskrobałem odpowiedź i schowałem komórkę do kieszeni dżinsów. Kiedy ponownie uniosłem wzrok, mała właśnie wspinała się na drabinkę, która była przeznaczona dla o wiele starszych dzieci.

- Maze! – krzyknąłem, wstając z ławki, i zmierzając w jej stronę.

Czy mnie usłuchała? A skąd! Żyła w swoim świecie i kiedy czegoś chciała, to musiała to dostać. W zasadzie niczym nie różniła się od swoich rówieśników. Tym razem również zignorowała upomnienie. Nagle spadła prosto na kolanka, więc rzuciłem się do niej i chwyciłem ją na rączki. Zanosiła się donośnym płaczem i ściśle przylgnęła do mojego ciała. Z powrotem ruszyłem w stronę ławki i dopiero kiedy usiadłem na niej, spostrzegłem, że z prawego kolana dziewczynki kapała krew.

- Już wszystko jest w porządku. – Głaskałem ją po główce, wolną ręką zbierając wszystkie nasze rzeczy, które wrzuciłem do torby.

Musiałem zabrać Maze do szpitala, aby opatrzyli skaleczenie. Nie chciałem, żeby wdało się jakieś zakażenie, gdyż rana była oblepiona drobinkami piasku, a ja nie miałem przy sobie niczego oprócz zwykłych chusteczek, które przytykałem do niewielkiej rany. Bratanica nie przestawała płakać. Po jej twarzyczce toczyły się wielkie, jak grochy, łzy. Nie znosiłem, kiedy płakała. Nie dlatego, że to mi przeszkadzało – po prostu bolało mnie, że nie potrafiłem jej pomóc, a kochałem tego szkraba, jakby należał do mnie.

Nieopodal znajdowała się placówka zdrowia i właśnie tam skierowałem kroki. Ludzie patrzyli na nas z zainteresowaniem, zupełnie jakbym to ja przyczynił się do cierpienia małej. Przyspieszyłem jeszcze bardziej, zrównując krok z rudowłosą kobietą, która najwyraźniej kierowała się do tego samego miejsca, co my. Już miałem ją wyminąć i wbiec na schody, kiedy ona – słysząc nieustający płacz – obróciła się w naszą stronę.

(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz