Rozdział 31

3.3K 289 67
                                    

Przypominam, że oprócz dzisiejszego rozdziału, został jeszcze jeden oraz dwie części epilogu :)


Mackenzie

Pierwszym, co poczułam po przebudzeniu, był palący ból w gardle. Dopiero po chwili zorientowałam się, że na twarz założono mi maskę i w pierwszym odruchu chciałam ją zdjąć. Wtedy ktoś chwycił mnie za dłoń, więc powiodłam wzrokiem w tamtym kierunku. Rose. Spoglądała na mnie z uśmiechem, a w jej oczach widniała mieszanka niepokoju i ulgi. Rozejrzałam się powoli, orientując się, że trafiłam do szpitala. Co się stało? Babcia, zauważywszy moją dezorientację, ścisnęła mnie za dłoń.

- Mackenzie. – Czułość, z którą wymówiła moje imię, sprawiła, że znów skupiłam na niej uwagę. – Kiedyś złoję ci skórę za to, jakiego stracha mi dzisiaj napędziłaś.

- Co się stało? – wyszeptałam z trudem.

Nawet nie byłam pewna, czy mnie usłyszała.

- Nic nie pamiętasz? – zapytała zdumiona, a po chwili jej oblicze zasnuło się troską. – Podpalacz nas zaatakował. Prawie zginęłaś w płonącym budynku. Omal nie straciłam cię jak Samuela, jak twoich rodziców – załkała, a po jej policzkach popłynęły łzy.

Wtedy przewijające się w mojej głowie obrazy wróciły mi pamięć. Postać, którą zauważyłam z okna w kuchni; mój strach, który czułam, wchodząc do starego pomieszczenia gospodarczego; uderzenie w głowę, które okazało się ostatnią, zapamiętaną przeze mnie rzeczą. Nie miałam pojęcia, co się później wydarzyło.

- Jake? – Przez otępiały mózg przewinęło się mgliste wspomnienie ukochanego mężczyzny.

- Zaraz wróci. Lekarz chciał go obejrzeć, bo dość długo przebywał razem z tobą w płonącym budynku. Gdyby nie on... – głos babci się załamał i z jej ust znowu wydobył się szloch – gdyby nie on, straciłabym cię.

- Babciu... – Ścisnęłam jej dłoń, nie mogąc patrzeć, jak płakała.

- Już dobrze, przepraszam. Na starość zrobiłam się sentymentalna. – Rose jak zwykle próbowała pokryć żartem swoją troskę. – Jesteś cała i zdrowa. Tylko to się dla mnie liczy. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. Złapali już tego drania i teraz odpowie za kilka podpaleń, i próbę zabójstwa. Kiedy dojdziesz do siebie, zabieram cię do domu.

- Co z farmą? – Mówienie sprawiało mi problem, ale wiedziałam, że to w końcu minie.

- Ucierpiał tylko ten stary budynek. Dom pozostał nienaruszony. – Rose nabrała oddechu, po czym dalej przemówiła: – Nie przejmuj się tym, skarbie. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Nic nie ma znaczenia poza tym, że żyjesz. Musisz wypoczywać, a my się tobą zaopiekujemy.

Znów poczułam się senna. Musieli mi coś podawać, tego byłam pewna. Nie chciałam spać; chciałam zobaczyć Jake'a, na własne oczy przekonać się, że nic mu się nie stało, jednak walka ze zmęczeniem okazała się ponad moje siły. W końcu ogarnęła mnie ciemność. Kiedy ponownie otworzyłam oczy, zobaczyłam przy moim łóżku Jake'a. Drzemał, a głowa opadła mu na pierś. Ręce trzymał złączone na torsie, nogi wyciągnął przed siebie. Babci nigdzie nie zauważyłam, więc szybko powróciłam do obserwowania mężczyzny. Zorientowałam się, że zdjęli mi maskę tlenową. Gardło też mniej bolało, niż poprzednim razem. Za oknem panował zmrok, więc od tamtej pobudki musiało minąć kilka godzin.

Myślami wróciłam do wydarzeń z rana. Nigdy nie sądziłam, że mojemu życiu kiedykolwiek będzie zagrażało niebezpieczeństwo, tymczasem omal nie pożegnałam się z tym światem. To, że żyłam, zawdzięczałam jedynie Jake'owi. Nie mogłam dłużej ignorować uczuć, które do niego żywiłam. Kiedyś sądziłam, że to Tony był tym, którego kochałam, ale nareszcie zrozumiałam, że tamto uczucie nie miało nic wspólnego z miłością. To Jake okazał się mężczyzną, któremu oddałam swoje serce. Jeszcze nie wiedziałam, czy czekała nas wspólna przyszłość. Z pewnością zamierzałam się o nią postarać, jednak bez pospiechu, bez poganiania. Poprzednim razem nawaliłam, więc wolałam nie powielać swoich błędów.

(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz