Jake
Męczyła mnie paplanina Dorothy. Dziewczyna nie przekroczyła trzydziestki, ale nie chodziło tutaj o wiek. Była przytłaczająca, każde słowo, które wydobywało się spomiędzy jej lekko rozchylonych ust, wydawało się cholernie ciężkie i nic nie mogłem na to poradzić. Odszedłem z nią tylko po to, aby nie rozmawiać z Mackenzie. Jej widok wyprowadzał mnie z równowagi, w dalszym ciągu odczuwałem żal, że tak łatwo mnie oceniła i zerwała naszą znajomość.
Prosty układ, seks bez zobowiązań, lecz jak zwykle wszystko wzięło w łeb. Mackenzie – nie wiedząc kiedy – zaczęła znaczyć dla mnie więcej, niż chciałbym przyznać. I, jak w przypadku Charlotte, zły los ze mnie zakpił, pokazując, że o szczęśliwych zakończeniach mogłem jedynie pomarzyć. A teraz snułem się po farmie sąsiadów Rose i z daleka obserwowałem, co porabiała kobieta, której nie potrafiłem wyrzucić z serca. Gdy podszedł do niej ten lekarz ze szpitala, zmieliłem pod nosem przekleństwo.
- Czy coś się stało, Jake? – Dorothy wpatrywała się we mnie tymi dużymi oczami.
Nie była złą dziewczyną, po prostu nie była dziewczyną dla mnie. I chociaż nigdy wcześniej nie miałem oporów, żeby się zabawić, a później tak po prostu odejść, to ta opcja przestała mnie interesować.
- Muszę poszukać Rose. Wybaczysz mi? – Posłałem jej grzecznościowy uśmiech, a wtedy córka Johna się rozpromieniła, jakbym obiecał jej gwiazdkę z nieba.
Należało uciekać i to jak najszybciej.
- Tylko do mnie wróć – poprosiła, mrugając do mnie okiem.
Aż miałem ochotę jej wprost powiedzieć, żeby poszukała sobie milszego faceta, lecz tego zaniechałem. Czym prędzej się oddaliłem, zastanawiając przy okazji, czy przez resztę czasu, jaki tutaj spędzę, przyjdzie mi jej unikać. Zapewne tak, pomyślałem niechętnie. Gdy znów rozejrzałem się po zebranych gościach, zauważyłem, że lekarz objął Mackenzie w pasie. Szlag mnie trafił; zacisnąłem dłonie w pięści, jakbym szykował się do bójki. W zasadzie na takie rozwiązanie sytuacji miałem ogromną ochotę, ale to absolutnie nie wchodziło w grę.
Tymczasem Mackenzie, która skanowała wzrokiem ludzi, w końcu na mnie spojrzała. Jej oczy błysnęły gniewem albo tylko mi się wydawało. Nie byłem pewien i nie wiedziałem, czy chciałbym poznać prawdę. Natomiast marzyłem o tym, żeby wyszarpnąć ją z objęć tego dupka, który odważył się jej dotknąć. Już przymierzałem się, żeby do nich podejść z zamiarem wytłumaczenia typkowi, do kogo należał Rudzielec, gdy do mojego zamroczonego zazdrością umysłu dotarło, co tak właściwie planowałem zrobić. Nie miałem do tej kobiety żadnych praw, nie mogłem się na nikogo rzucić, chociaż w myślach masakrowałem jego gejowską buźkę. W ostatniej chwili po prostu podszedłem do stołu i nałożyłem na talerz pierwszą lepszą przekąskę.
Stałem bardzo blisko Mackenzie i jej towarzysza, na tyle blisko, żeby podsłuchać, o czym rozmawiali.
- Znajdziesz dla mnie wolny wieczór? Wybralibyśmy się do miasta i zjedlibyśmy razem kolację – zaproponował blondyn, a ja od razu skupiłem się na twarzy Rudzielca, który udawał, że mnie nie widzi.
- Naprawdę? – Kobieta posłała mu zachwycone spojrzenie. Obserwowałem ich z rosnącym niedowierzaniem. – Nie jesteś zajęty jako lekarz? Dyżury w szpitalu, prywatny gabinet – wyliczała – masz w ogóle czas dla siebie?
- Dla takiej kobiety, jak ty, z pewnością go znajdę. Czyli się zgodzisz? – zapytał, nie kryjąc nadziei w głosie, aż ledwo powstrzymałem się od prychnięcia.
- Dam ci znać. Zostaw mi swój numer, a ja się z tobą skontaktuję – odpowiedziała, delikatnie muskając jego szczupłe przedramię.
Krew we mnie zawrzała, i gdyby nie John, który swoją postawną sylwetką zasłonił mi widok, tym razem nie powstrzymałbym się przed urządzeniem awantury, a z gęby doktorka zrobienia krwawej miazgi.
CZYTASZ
(Nie)planowana misja (BRACIA RUSSO #2) -ZAKOŃCZONA
RomanceJake Russo jest zawodowym żołnierzem, który bierze udział w misjach w Afganistanie. O ile jego podejście do wykonywanych zadań można określić poważnym, o tyle związków i kobiet tak nie traktuje. Mackenzie Harper jest laborantką w jednym ze szpitali...